Na scenie i w życiu lubi poddać się nastrojowi chwili, emocjom, brzmieniu... Coraz łatwiej odpuszcza kontrolę, przestała wymagać od siebie coraz więcej i więcej. – Już wiem, że jestem lepszą matką, gdy również dla siebie zrobię coś dobrego. Wtedy też wzrasta moja wydajność w pracy. To są naczynia połączone – mówi Natalia Kukulska.
Na płycie „Czułe struny”, zawierającej aranżacje utworów Fryderyka Chopina, śpiewasz: poddawaj się, wybaczaj, odpuszczaj. A nie: bądź silna, walcz...
To jest taka dobrotliwa autorefleksja. Często brakuje nam czasu na przyjrzenie się sobie, zrozumienie siebie i zaopiekowanie się sobą, na okazanie sobie czułości. To, że coś dotyka naszych czułych strun, znaczy, że wchodzi w nas jakby głębiej. Bo do pokładów czułości wcale nie jest tak łatwo się dostać. Trzeba poświęcić na to trochę czasu i uwagi, okazać sobie prawdziwe zainteresowanie. Po co to robić? Bo może właśnie wtedy, w tym momencie, dotykamy naszej istoty, czyli naszej duszy, która gdzieś tam w środku się o to upomina.
Myślę, że czułość siedzi pomiędzy emocjami i trudno ją słowami opisać. Łatwiej poczuć niż zrozumieć. A już najłatwiej spotkać ją w muzyce, bo muzyka to język emocji. Może spowodować, że nagle rozleje się w nas ciepło i poczujemy się lepiej. Jest wiele badań potwierdzających, że to właśnie muzyka klasyczna łagodzi nasze nerwy i daje poczucie ładu i harmonii.
Polecamy album: „Czułe struny” Fot. materiały prasowe)
Muzyka klasyczna ma określoną częstotliwość dźwięków, która pozwala organizmowi się uspokoić, skupić i osiągnąć zdolność do samoregulacji.
A do tego Chopin to romantyk, którego klasyczne rozwiązania nasycone były melancholią i rozbuchane emocjami. Pamiętam, jak usiedliśmy z Pawłem Tomaszewskim do wyboru utworów na płytę i powiedziałam: „Na pewno nie bierzemy się za polonezy, bo o czym ja bym miała śpiewać w takim patosie?”. Polonez daje nam to niezwykłe uczucie wzniosłości – kto dzisiaj robi utwory przepełnione dumą? Trochę z przekory podjęliśmy próbę i napisałam tekst o odwadze, przeznaczeniu, spełnieniu… Paweł wykonał piękną aranżację symfoniczną, zabrzmiała Sinfonia Varsovia i przyznaję, że odnalazłam w sobie tę zagubioną wzniosłość. Lubię też refleksyjny smutek, który odczuwam w wielu utworach. Jakiś rodzaj mądrości ponadczasowej, która ciągle dotyka właśnie naszych czułych strun.
Nie miałaś tremy przed spotkaniem z mistrzem?
Człowiek myśli, że musi być w galowym stroju. No bo jak to – ja i Chopin? Ale prawdziwy kontakt ze sztuką to nie jest stanie na baczność. Bo to też nie jest pomnik, jego muzyka cały czas żyje i wzbudza w nas emocje. Na płycie „Czułe struny” mężczyźni: Krzysztof Herdzin, Nikola Kołodziejczyk, Jan Smoczyński, Adam Sztaba i wspomniany Paweł Tomaszewski stworzyli niesamowite aranżacje symfoniczne. A kobiety: Kayah, Mela Koteluk, Gaba Kulka, Natalia Grosiak, Bovska i ja – opracowałyśmy warstwę liryczną albumu. Zależało mi na stworzeniu tekstów współczesnych i osobistych, które pokazują, o czym według nas jest ta muzyka. Każdy ma przecież jakieś wyobrażenie. My je nazwałyśmy. Okazało się, że tej tytułowej czułości w tekstach jest wiele. Ona po prostu ukrywa się w nutach. A niektóre tematy są niezwykle uniwersalne. Myślę, że również dlatego muzyka Chopina ciągle tak mocno działa.
Kontaktujesz się ze swoją czułą stroną właśnie poprzez muzykę?
Tak, bo uważam, że w sztuce łatwiej jest ją namierzyć, poczuć i zrozumieć. To także niesamowity pomost pomiędzy artystą a słuchaczem. Dlatego najmocniejszy odbiór jest zawsze wtedy, gdy muzykę gra się na żywo. Pandemia chwilowo odebrała mi możliwość weryfikacji tej tezy z publicznością, ale przyszły rok zacznę od koncertów „Czułe struny” w Centrum Kongresowym ICE w Krakowie i Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu, których już nie mogę się doczekać.
Czułość odnajduję jednak nie tylko w muzyce, ale też w poezji czy malarstwie. Dzisiaj żyjemy w tempie, które bardzo rzadko pozwala nam na czułość. A ona pojawia się w momencie zatrzymania. Pomiędzy punktami, dźwiękami, słowami… Nie będę zatem próbowała jej definiować w pośpiechu… Zwłaszcza że tyle niezwykłych odkryć wokół tego pojęcia dokonała Olga Tokarczuk w „Czułym Narratorze”.
Natalia Kukulska: „Czułość siedzi między emocjami i trudno ją opisać słowami. Łatwiej poczuć niż zrozumieć. A najłatwiej spotkać ją w muzyce, bo muzyka to język emocji. Może spowodować, że nagle rozleje się w nas ciepło”. (Fot. Karolina Wilczyńska)
Muzyka działa terapeutycznie również na dzieci. Z badań firmy Gerber wynika, że powinno się śpiewać kołysanki wcześniakom – to właśnie one mocniej odpowiadały na stymulację dźwiękową, dzięki temu uzyskiwano u nich lepszą saturację, uspokojenie i przyrost wagi ciała. To niesamowite!
To prawda. Temat tych kruchych istot zawsze mnie porusza. Wiem, jaki trudny to czas dla rodziców i dla maleństw, które ze swojego naturalnego środowiska, jakie najlepiej sprzyja bezpiecznemu rozwojowi, muszą przejść w inny, nowy, nie zawsze tak bezpieczny świat. Wspólnie z Joanną Kulig i Igorem Herbutem na zaproszenie marki Pampers Polska nagraliśmy nawet „Kołysankę dla wcześniaków”, która – mam nadzieję – okazuje się kojąca dla maluszków i ich rodziców. W ogóle sen jest kluczowy dla odpowiedniego rozwoju i dobrego samopoczucia każdego maleństwa, a w szczególności tego, które przedwcześnie przyszło na świat.
Muzyka może być dla nas terapią przede wszystkim dlatego, że działa na naszą podświadomość, na nasze emocje i nastrój. Ja na przykład totalnie się temu poddaję, mam taki rodzaj wewnętrznego guzika czy przełącznika, że kiedy tylko usłyszę dźwięki, które lubię, nagle po prostu odpływam, nie ma mnie. A może właśnie dopiero wtedy jestem? Znam niewielu ludzi, którzy nie lubią muzyki. Chyba każdy z nas ma jakiś rodzaj wspomnień i własnych przeżyć związanych z muzyką, które gdzieś czy kiedyś nam pomogły. Oczywiście teksty też są ważne, jednak większość muzyków, z którymi pracuję, a na pewno mój mąż, słowa stawia na dalszym planie. Bo muzyka to język… swoisty.
Dla mnie też ważniejszy jest rytm i sama muzyka, dlatego że dają mi więcej przestrzeni do wypełnienia jej swoimi emocjami.
To jesteś w absolutnej mniejszości. Większość ludzi w Polsce kupuje płyty dla tekstów. Dla nich ważne jest to, o czym opowiada dany utwór, jaki jest przekaz i interpretacja. Jako wokalistka zwracam dużą uwagę na wokal, ale wiem również, że on bardzo determinuje, to znaczy wpływa na kształt utworu i tego, jak go odbieramy. Sama słucham dużo muzyki instrumentalnej, ilustracyjnej i filmowej. Tam oddziałuje na nas głównie harmonia i brzmienie.
Mój mąż, tak jak i ty, słucha muzyki dziwnej, wykręconej brzmieniowo, z cyklu „radyjko się zepsuło”. I mnie interesują oryginalne połączenia, które przemycam w swojej muzyce, ale nie dla formy. Ta treść jest ważna… Mam w sobie ostatnio potrzebę uzyskiwania i odczuwania lepszego świata w muzyce, może stąd moja fascynacja klasykiem. Nie wiem, czy byłaś kiedyś w Disneylandzie. Wchodzisz tam i od razu słyszysz muzykę filmową. John Williams, Hanz Zimmer... i już jesteś w innym, piękniejszym świecie. Muzyka nadaje życiu kolory.
Dlatego z gitarzystą i kompozytorem jazzowym Markiem Napiórkowskim nagraliśmy płytę z kołysankami „Szukaj w snach”. Na koncerty w Teatrze Starym w Lublinie przychodziły całe rodziny – rodzice z dziećmi, bobasami, niemowlętami nawet. Wszyscy razem, siedząc na wielkich poduszkach, wybieraliśmy się do krainy łagodności. To było piękne... Widziałam, jak kilkuletnie dziewczynki w tych swoich zwiewnych sukienkach zamykały oczy i nagle zaczynały tańczyć. Odpuszczały totalnie kontrolę, dawały sobie przyzwolenie na bycie sobą. Nikt im nie mówił: „Cicho! Usiądź! Co ty wyprawiasz? Nie wolno rozrabiać!”.
Jesteś czułą matką? Czy twoje podejście do macierzyństwa zmieniało się wraz z kolejnymi dziećmi?
Ostatnio analizuję teorię psychoterapeuty Berta Hellingera, który twierdził, że matka zawsze jest wystarczająco dobra przez sam fakt, że urodziła i dała życie. W ten sposób wypełniła już swoją rolę. Choć łatwo to zrozumieć opacznie. Dla mnie ważne jest to, żeby w swoim macierzyństwie być w pełni obecną, ale też nie dać się zwariować. Być w zgodzie ze sobą. Bo dzisiaj żyjemy w czasach, kiedy cały czas mamy wrażenie, a zwłaszcza my, kobiety, że coś musimy. Tymczasem podstawą w macierzyństwie wydaje się miłość. Pozostałe zasady każdy wypracowuje sam, we własnym domu. Nie istnieje ideał rodzica ani ideał relacji z dzieckiem. Ważna jest autentyczność, bycie w prawdzie. Resztę można sobie odpuścić.
Sama wyluzowałam dopiero wtedy, gdy uświadomiłam sobie, że przed swoim dzieckiem nie trzeba, a nawet nie można ciągle udawać, że wszystko jest w porządku. Ono ma prawo doświadczyć wszystkich emocji, również złości i smutku. Nie musimy chronić swoich dzieci przed widokiem naszych łez, bo z tym i tak będą musiały się zmierzyć. Bezwarunkowa miłość powinna dać im poczucie bezpieczeństwa.
Dla mnie najtrudniejsze w macierzyństwie było to, żeby nauczyć się, jak radzić sobie ze złością, frustracją czy smutkiem dziecka. Psychologowie nazywają to „akomodacją”, czyli robieniem miejsca w sobie na trudne emocje dziecka. I teraz myślę nawet, że to jest najważniejsze zadanie matki – nauczyć dziecko rozumienia swoich emocji i poznawania siebie, tego, kim jest.
Dziecko jest genialnym obserwatorem. Poprzez to zdobywa wiedzę o świecie i o sobie. W krótkim czasie, zaledwie kilku pierwszych lat, uczy się od nas wszystkiego – począwszy od języka czy chodzenia, poprzez sprawność fizyczną czy jedzenie sztućcami. Dziecko jest niezwykle chłonne. Wystarczy, że patrzy na to, w jaki sposób się zachowujemy. Czy sami potrafimy dotykać naszych emocji, nazywać je i radzić sobie z nimi. Dziecko naturalnie to powtarza. Doświadczenie matki trojga dzieci pokazało mi, że to właśnie naturalność czy szczerość, otwartość prowadzą do zrozumienia i bliskości.
Relacja z dzieckiem zmienia się też w czasie. Najtrudniej bywa, gdy przychodzi konieczny proces odcinania pępowiny. Jak ty sobie z tym radziłaś?
Ten proces odpępowiania nigdy nie jest łatwy, dla mnie też nie był. Mój syn Jasio w czerwcu skończy dwadzieścia jeden lat. Był taki czas, że kompletnie nie potrafiłam sobie wyobrazić, że on jest już odrębną jednostką, dorosłym mężczyzną. A to się stało, po prostu, ot tak. Poczułam się oszukana, myślałam: „to nie fair, jego dzieciństwo miało trwać dłużej!”. Popłakiwałam sobie tak do środeczka, no może nie lałam łez, ale długi czas nie mogłam się z tym pogodzić. Teraz sądzę, że bardziej opłakiwałam wtedy siebie i własną stratę niż jego. Jestem już gotowa wypuścić go z gniazda, ale to musiało we mnie dojrzeć.
Często mówi się nam, kobietom, że da się połączyć wszystkie obszary: być dobrą matką, zaangażowaną partnerką i jednocześnie realizować się zawodowo, ale przecież nie można być w każdym z nich na sto procent. Zawsze coś znajdzie się na wyższej półce...
Na samej górze trzeba położyć swoje zdrowie psychiczne. Bo w jakiejkolwiek opiece: nad dzieckiem, rodziną czy nad starszymi osobami, nie można nigdy zatracić siebie.
Szczęśliwa mama to kobieta spełniona, to mogę powiedzieć na sto procent, dlatego w układaniu codzienności warto być dobrym strategiem. Inwestować w pełen uwagi, wartościowy wspólny czas, który nazywamy modnie „quality time”, a nie wzajemne obijanie się o siebie w domu. Oczywiście niektóre kobiety nie mogą sobie pozwolić na opiekunki czy pomoc w wychowaniu dziecka, i właśnie szczególnie wtedy warto pamiętać o sobie i swoim dobrostanie psychicznym. Ja już wiem, że jestem lepszą matką, gdy również dla siebie zrobię coś dobrego. Wtedy też wzrasta moja wydajność w pracy – to są naczynia połączone. Harmonia.
Nie masz wrażenia, że czułość łatwiej jest właśnie okazać dziecku niż sobie?
To zależy od tego, co rozumiemy pod określeniem „być czułą dla siebie”. Dla mnie to znaczy właśnie to, od czego zaczęłyśmy: odpuszczać, dawać sobie przyzwolenie na bycie swoją gorszą wersją, nie mieć do siebie żalu i nie stawiać sobie ciągłych wymagań. Ambicje obciążają.
Natalia Kukulska: „Mam w sobie naturalne dążenie do tego, żeby było normalnie i dobrze. Jestem otwarta na wszelkie metody poznawania siebie: wiarę, jogę, medytację, terapię czy białą szałwię”. (Fot. Karolina Wilczyńska)
Zawsze o tym wiedziałaś czy musiałaś to dopiero wypracować? Gdzie i jak szukałaś siebie? Terapia, grzybki halucynogenne, warsztaty rozwojowe…? Wspominałaś o Hellingerze...
Mam w sobie naturalne dążenie do tego, żeby było normalnie i dobrze. Jestem otwarta na wszelkie metody poznawania siebie. Wiarę, jogę, medytację, terapię czy białą szałwię. To nie musi być droga na całe życie, a sposób na to, żeby pobyć bliżej siebie, wyciszyć się czy ukoić. Sama, żeby stanąć mocno na własnych nogach, musiałam wykonać sporo pracy u podstaw – mam na myśli pracę nad wartościami, wiarą w siebie, wewnętrzną harmonią. Dzisiaj już wiem, że nie muszę się wszystkim podobać, a tak właśnie byłam wychowana. Stąd pewnie moje rozdmuchane ambicje, bo zawsze miałam poczucie, że muszę zrobić więcej, żeby ktoś mnie docenił i zrozumiał.
Dzisiaj uciekam od życia w takiej ciągłej niezgodzie na siebie. I bardzo nie lubię, gdy ktoś coś udaje – od razu to rozpoznaję. Może właśnie w byciu sobą pomogła czułość do siebie? Pasja daje mi skrzydła. Bo mogę być zagrzebana po łokcie w codzienności, ale wiem, że zaraz wyskoczę na scenę, zanurzę się w dźwięki i nastąpi ta nieziemska wymiana energii z drugim człowiekiem. W życiu cenię normalność i stabilizację, a w muzyce sięgam po marzenia i daję upust wyobraźni. Do tego jestem konsekwentna w realizacjach, czyli uparta, więc trudno mnie powstrzymać, jak już coś sobie wymyślę.
Natalia Kukulska, rocznik '76. Jedna z najbardziej znanych polskich wokalistek. Autorka tekstów i współautorka muzyki. Jej wydane rok temu „Czułe struny” zyskały status platynowej płyty. Prywatnie żona muzyka Michała Dąbrówki, mama Jana, Anny i Laury.