Jej burzliwe życie miłosne, a potem też upodobanie do alkoholu, z którym się nie kryła – nieraz stały się tabloidową pożywką. „Życie ma swoje wybryki – i to cały jego wdzięk” – pisała już jako nastolatka w pamiętniku. Może gdyby nie żyła tak intensywnie, nie byłaby tak dobrą poetką i tak przenikliwą psycholożką? Agnieszka Osiecka miała bowiem ten dar, że pisząc o sobie, pisała o każdym z nas. Oto kilka strof z tej piosenki, które przypominamy na 87. rocznicę jej urodzin.
Wielbiciele Agnieszki Osieckiej dzielą się, w przybliżeniu, na dwie kategorie: zafascynowanych jej osobowością i życiem oraz zafascynowanych jej twórczością. „Tylko ludzie naiwni, tacy jak ja, nieustannie dziwią się, iż te dwa zainteresowania nie idą w parze” – pisała Agata Passent we wstępie do książki „Zabawy poufne”, złożonej z felietonów mamy. Pierwsza kategoria to „poczciwy i wylewny człowiek, który spotkał Agnieszkę w pociągu Lajkonik relacji Piwnica pod Baranami (Kraków) – Teatr Atelier (Sopot) i po tym wspólnym piwku w Warsie uznał, że zaprzyjaźnił się z panią Osiecką na całe życie”. Ten typ fana, szeroko w Polsce rozpowszechniony, mówi per „Agnieszka” i jest wręcz przekonany, że swoją osobą wywarł na poetkę znaczący wpływ, a być może nawet zainspirował do napisania kilku tekstów. „Drugi rodzaj wielbiciela to przeważnie ukochany typ Agnieszki, a mianowicie zakatarzony student filologii dowolnej płci, z lekkim przechyleniem w stronę chudego bruneta z torbą listonoszką. Czytelnik ten przeorał katalogi bibliotek wojewódzkich, podwórkowych i internetowych w poszukiwaniu choć paru genialnych zdań Mistrzyni”. Jak chociażby tych: „Nie wierzę w brak czasu. Zawsze jest czas na ten krótki błysk, na ten znak: jesteś dla mnie ważna”.
Agnieszka Osiecka pisząc o sobie, pisała tak naprawdę o każdym z nas. (Fot. Lucjan Fogiel/Forum)
„Pamiętaj, kogo bierzesz – kundla, włóczęgę” – ostrzega Jeremiego Przyborę w 1964 roku. Osiecka ma 28 lat i jest po rozwodzie z producentem Wojciechem Frykowskim. Przybora jest od niej starszy o 21 lat i ma już dwójkę dzieci. „Zakochał się od pierwszego spojrzenia. Wpadł po uszy. Po jej uszy, które darzył uczuciem szczególnym. Nie ukrywał tego, niczego nie kombinował. Po prostu przytrafiło mu się szczęście i nieszczęście jednocześnie – zakochał się w skomplikowanej dziewczynie. Ona na początku nie bardzo wiedziała, o co jej chodzi. Uwiodła go z przyzwyczajenia jak niejednego. Znała wszystko, co napisał, wychowała się na jego audycjach radiowych” – pisała Magda Umer we wstępie do „Listów na wyczerpanym papierze”, będących zapisem tamtej miłości i jej wszystkich etapów. Od burzliwych narodzin, przez tęsknotę, odurzenie, do śmierci. Są tu listy, telegramy, kartki i karteczki, zapiski na odwrocie fotografii, dzięki którym dostaliśmy wgląd w niezwykle intymny, dwuletni romans.
Przybora nazywał ją „Nieprawdopodobną”, „Panienką z Kępy”, „Lakoniczną”, a czasami przepraszał „purpurowy ze wstydu jak ta róża”. Ich intensywna rozmowa zdaje się trwać bez przerwy, gdy kończą rozmowę telefoniczną, piszą albo ślą telegramy, kartki. „Przedtem w ogóle nie przypuszczałam, że mężczyzna może zająć ważne miejsce w moim życiu. Miałam kącik w sercu dla chłopców, ale mieściło się to gdzieś pomiędzy pisaniną a podróżami, przyjaźniami z ludźmi etc. Teraz wiem na pewno, że jesteś najważniejszy ze wszystkiego, co mam (chociaż w końcu tak bardzo Ciebie nie mam). Boję się, że Ty wcale tego mojego kochania nie czujesz, bo nie przejawia się ono w żadnej formie dbania o Ciebie” – martwi się Osiecka. Próbowała tłumaczyć, że przecież czasami kocha się z przerwami, „to znaczy czasem jest tak, że aż brzuch boli i oczy pieką, a czasem jest tak, że można wytrzymać i w ogóle myśli się mocno o czym innym”. Bała się, że ten związek skończy się jak poprzednie, że ucieknie albo nie podoła oczekiwaniom mężczyzny, lub z innych – niemożliwych do uchwycenia przyczyn – miłość zmieni się w cień. Pisała do Przybory:
„Jestem czasem dla Ciebie nieczuła, ale ja i dla siebie jestem nieczuła. Zwłaszcza w drobiazgach. Nie zrobię Ci śniadania, ale wiesz – ja i sobie nie zrobię śniadania”
A za chwilę odsłaniała się, że jest pierwszym „chłopcem”, z którym jest jej dobrze w łóżku.
„Jesteś pierwszym, najpierwszym, zupełnie jedynym mężczyzną, przez którego robi mi się czasem czarno w oczach i słodko w ustach i zupełnie nieprzytomnie w głowie”
Miłość jednak odeszła. On chciał jej częściej i więcej. Ona przepraszała za długie nieobecności i podróże. Koniec końców ostrzegała go, że jest wolnym ptakiem, włóczęgą. W końcu wyznania, jak i uczucia, zgasły.
Cofnijmy się niecałe 10 lat, do przełomu 1956 i 1957 roku: Osiecka studiuje reżyserię w łódzkiej Filmówce i rozpoczyna karierę w STS – Studenckim Teatrze Satyryków. Właśnie wtedy, gdy w połowie studiów zaczęła pisać, zrozumiała, że nie chce reżyserować. Nie chce ustawiać ludzi, wydawać im poleceń, nadzorować tego, jak mają się poruszać i co mówić. Coraz mocniej angażuje się w STS, dla którego ostatecznie napisze 166 utworów. Do jej tekstów komponowali m.in. Marek Lusztig, Edward Pałłasz i Maciej Małecki „W późnych latach pięćdziesiątych i jeszcze głęboko w lata sześćdziesiąte koledzy z STS uczyli mnie tego, co zaniedbał tata: czegoś w rodzaju postawy społecznej. Andrzej Jarecki, poeta i mój ówczesny chłopak, nazywał nasze piosenki «liryką obywatelską». Andrzej to był taki Polak z Żeromskiego. Gdyby nie on, nie napisałabym «Okularników», piosenki, która była przez całe lata niemal hymnem politycznym młodzieży” – powiedziała w najdłuższym wywiadzie, którego udzieliła – w dodatku o samej sobie. Wywiad został opublikowany w 1992 roku w książce „Rozmowy w tańcu”. Wracając jednak na przełom lat 1956 i 1957, należy zatrzymać się przy o dwa lata starszym od niej, 24-letnim wtedy Marku Hłasce, który jest już rozpoznawalnym autorem zbioru opowiadań „Pierwszy krok w chmurach”. Gdyby kultura była istotą, uznałaby, że pasują do siebie idealnie: inteligentni, piękni, utalentowani, niepokorni, głodni życia. I faktycznie, wszystko zmierza w tę stronę – zostają narzeczonymi. Jednak każde z nich poza marzeniami o wspólnym życiu, snuje również swoje artystyczne wizje. Hłasko wyjeżdża na Zachód. Gdy jego paszport traci ważność, nie może wrócić. Osiecka próbuje interweniować, jednak bezskutecznie, bo po publikacji w paryskiej „Kulturze” pisarz nie jest dobrze widziany przez władze. Kochankowie są skazani na miłość na odległość.
W czerwcu 1957 roku Agnieszka pisze: „Marku najmilszy! Masz w sobie to najpiękniejsze, co może mieć człowiek – prawdę. Nie chcesz być taki jak świat, w którym żyjesz. Jesteś najodważniejszy z naszego pokolenia, bo widzisz prawdę nawet tam, gdzie to bardzo boli. Jesteś bardzo piękny i bardzo wiele wart”. Hłasko odpowiada: „Nigdy nie myślałem, że będę Cię tak kochać, jak Cię kocham, i że tyle zyskam”. A dwa lata później pisze z Tel Awiwu: „Zapytaj się kogoś rozsądnego, czy w moim przypadku istnieje możliwość ślubu z Tobą na odległość. I napisz mi o tym szczegółowo. Jeśli to możliwe, to zaraz to załatwimy, a przynajmniej połowę kłopotów będę miał za sobą”. Jego listy zostały zebrane w książce „Marek Hłasko. Listy”. Po ponad 20 latach w książce „Szpetni czterdziestoletni” Osiecka tak go wspomina: „Chłopak, na którym mi zależało, nie posiadał, rzecz jasna, samochodu, ale dzień i noc towarzyszyło mu marzenie o zielonkawym amerykańskim jeepie z demobilu, na którym przemierzałby miasta i wsie, czyniąc dobre uczynki. Do dziś na widok podobnego wozu lub choćby wojskowego gazika żywiej mi bije serce”. Wyjeżdżając, zostawił jej maszynę do pisania, podobno trzymała ją na biurku do samego końca.
Jako nastolatka, w 1952 roku napisała: „strasznie się cieszę, że ojciec kupuje mi samochód”. W tamtych czasach niewiele osób mogło coś takiego powiedzieć. Zresztą rodzinę miała wyjątkową. Przyszła na świat 9 października 1936 roku w Warszawie. Rok później jej rodzice przenieśli się do Zakopanego. Maria Osiecka prowadziła kawiarnię „Watra”, w której jej mąż występował aż do 1939 roku. O ojcu Agnieszka pisała, że udało mu się „wyhodować” z niej niezłe dziwadło. Wiktor Osiecki – jak opowiada Magda Umer w artykule „Słońce do chleba” – „walczył z trzema potęgami tego kraju: komunizmem, głupimi księżmi i nacjonalizmem. Słynny pianista i kompozytor postanowił nauczyć ją pięciu języków, zabraniał czytania gazet i Sienkiewicza. kiedy mama, polonistka, stanęła w obronie autora Trylogii, mówiąc: «Ależ Wiktor, w końcu on dostał nagrodę nobla, ona powinna to przeczytać» – odpowiadał spokojnie: «Ja niczego nie powinienem i ona niczego nie powinna». A ponieważ uważał, że powinna pływać i latać na szybowcach – z miłości do niego o mały włos zostałaby zawodową pływaczką. Do szybowca na szczęście nie pozwolili jej wsiąść”.
Agnieszka Osiecka i Jarosław Abramow-Newerly (pisarz, kompozytor, autor tekstów piosenek, słuchowisk radiowych, dziennikarz), 1963 rok (Fot. Sławek Biegański/Forum)
Marzyła o sławie i miłości rozpaczliwie. Już jako młoda dziewczyna przyznawała, że chce być „oblegana przez tłumy, mieć powodzenie, szaleć, być kobietą uwielbianą”. Jej życzenie spełniło się. Zapłaciła jednak za to sporą cenę mierzenia się z pretensjami mężczyzn, z ich i własnym bólem, ze smutkiem. Przechodziła ze związku w związek, podążając za namiętnością. Z Danielem Passentem, dziennikarzem „Polityki”, stworzyła dom na warszawskim żoliborzu, w którym wychowywali córkę Agatę. Porzuciła ten świat dla Zbigniewa Mentzla, również dziennikarza, z którym przeżyła kolejne lata. W książce „Rozmowy w tańcu” wyznała, że jest alkoholiczką. Traktowała alkohol jako przyjaciela, lekarza, a w końcu jako ostatnią deskę ratunku i śmiertelnego wroga. W jednym z jej najbardziej rozpoznawalnych utworów – „Niech żyje bal” – zawarła melancholijne wezwanie:
„Bal to najdłuższy, na jaki nas proszą, nie grają na bis, chociaż żal, zanim więc serca upadłość ogłoszą – na bal, marsz na bal!”
Świadoma przemijalności, kruchości życia oraz zawartych w nim absurdów, skrajności i niemożliwych do uchwycenia blasków, potrafiła porwać miliony rytmem, kompozycją i słowami. Dzięki temu, jak żyła i co napisała, zostawiła trwałą spuściznę, czasami chwile radości, innym razem pretekst do namysłu.
Jan Kott nazwał ją „poetką złamanego koloru”. O spuściznę po niej dba jej córka Agata Passent i Fundacja Okularnicy. Dzięki temu mamy obecnie dostęp nie tylko do jej utworów, ale również zachowanych i wydanych opasłych dzienników oraz pamiętników. Teksty piosenek, które stworzyła, przeszły do historii polskiej muzyki i są punktem odniesienia dla wielu młodych twórców. Wystarczy wymienić: „Okularników”, „Na całych jeziorach ty”, „Zielono mi”, „Małgośkę”, „Nie spoczniemy”, „Polską Madonnę”, „Niech żyje bal”, „Nie żałuję”, „Grajmy Panu”. Jej słowa wyśpiewywali i interpretowali m.in. Maryla Rodowicz, Edyta Geppert, Sława Przybylska i Seweryn Krajewski. Niewiele osób wie również, że w 1982 roku wymyśliła hasło reklamowe „Coca-cola to jest to!”, które stało się międzynarodowym sloganem. Ostatnie sztuki i utwory pisała dla Teatru Atelier w Sopocie w latach 1994 –1996. To właśnie tam odbywają się co roku półfinałowe koncerty konkursu na interpretację piosenek Osieckiej zatytułowane „Pamiętajmy o Osieckiej”. Żyła zgodnie z tym, co powtarzała pod koniec życia: nie wolno niczego odkładać na później, bo może nie być żadnego później. „Nagle, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo kto i nie wiadomo dlaczego, wyłączy ci prąd w środku dnia i pstryk, wszystko zgaśnie” – wspominała jej słowa w 1997 roku Magda Umer, otwierając historyczny koncert „Zielono mi” w trzy miesiące po śmierci przyjaciółki. W ostatnich tygodniach poetka miała powtarzać, że wszystko jest dla ludzi, nawet umieranie. „I niech sobie ci inni nie myślą, że to ich nie czeka, to tylko kwestia czasu” – dodała Umer z uśmiechem. Agnieszka Osiecka zmarła 7 marca 1997 roku na chorobę nowotworową.
Artykuł po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Sens” 1/2020.