„Słuchać go, dawać mu przestrzeń na pokazywanie słabości, niepewności, lęku. I być dla niego dobrym” – odpowiada jeden z anonimowych bohaterów książki „Moje kochane nastoletnie dziecko” na pytanie o to, jak rodzice mogą wspierać swojego przeżywającego trudności nastolatka. Brzmi banalnie? Ale właśnie tego on potrzebuje najbardziej.
Fragment książki „Moje kochane nastoletnie dziecko”, Aleksander Drzewiecki, Janek Niziński, wyd. Świat Książki. Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Jakim byłeś dzieckiem?
Z tego co pamiętam, bardzo wesołym, takim „hej do przodu”, starającym się raczej rozwiązywać niż stwarzać problemy. Jednak w młodym wieku poważnie zachorowałem. Paradoksalnie nie był to moment, który mnie dobił. Wszystko zaczęło się psuć, gdy wróciłem do szkoły.
Czytaj także: Depresja nastolatków – zamiast radzić, słuchajmy
Po jakim czasie do niej wróciłeś?
Zachorowałem pod koniec trzeciej klasy podstawówki, a wróciłem na początku piątej. Było to o tyle trudne, że w czwartej klasie dochodzili nowi nauczyciele i uczniowie, więc trafiłem do grupy, gdzie już wszyscy mniej więcej się znali, mieli swoje ekipy. Mam wrażenie, że najpierw ludzie byli mną zaciekawieni, bo wiesz, dzieciak kulejący, po ciężkiej chorobie zawsze wzbudza jakąś tam sensację, ale bardzo szybko to za interesowanie zaczęło zmieniać się w traktowanie mnie gorzej, no, krótko mówiąc, prześladowanie. Pojawiły się jakieś przepychanki, jakieś wyśmiewanie, upokarzanie. Pamiętam na przykład, jak jeden chłopak udawał mojego przyjaciela tylko po to, by wykraść mi pamiętnik i przeczytać go całej klasie.
Jakbym miał powiedzieć jedną rzecz, która była wtedy przyczyną mojej depresji, to była nią samotność. Wszedłem w jakąś taką ochronną bańkę. Każdy mój dzień wyglądał tak, że wracałem ze szkoły i wmawiałem sobie, że wszystkie rzeczy, które w niej przeżywam, to po prostu zły sen. Codziennie, gdy leżałem w łóżku i nie mogłem spać, wyobrażałem sobie obraz ludzi, których lubię, chodzących wokół mnie i mówiących, że mnie kochają. Teraz brzmi to idiotycznie, ale wtedy tak bardzo brakowało mi bliskości, że musiałem o niej marzyć, by jakkolwiek ją poczuć. W piątej klasie zacząłem też mieć myśli samobójcze.
A pamiętasz może taki pierwszy moment, w którym pomyślałeś, że chciałbyś umrzeć?
Nie. Pamiętam za to, że po roku moja psychika doszła do takiego stanu, że postawiłem siebie przed wyborem. Albo umrę, bo sobie z tym wszystkim nie radzę, bo świat mnie przerasta, albo przestanę cokolwiek czuć. I przez jakieś półtora roku nie czułem praktycznie nic. To był bardzo trudny czas w moim życiu, ale mam wrażenie, że to znieczulenie pomogło mi przetrwać, jakoś tam mnie uratowało. Później, tak w szóstej klasie, wymyśliłem sobie trzy powody, dla których będę żyć. Pierwszym z nich była zabawa, drugim to, by dawać szczęście ludziom, którzy są w podobnej sytuacji co ja, a trzecim – żyć tak, by na mój pogrzeb przyszło trochę osób, by było im choć trochę przykro, że umarłem. Z perspektywy czasu to bardzo dziecinne.
Ale też strasznie przykre.
No tak. Wiesz, ja autentycznie nie wierzyłem, że kogokolwiek obeszłoby to, że ja nie żyję.
Co było potem?
Gdy poszedłem do gimnazjum, zmienili się wokół mnie ludzie i to, jak byłem przez nich traktowany. Nie zmieniła się jednak moja psychika. Zacząłem się wtedy robić coraz bardziej mroczny; wchodzić w jakieś punkowoemorockowe klimaty. Cały mój świat zaczął się wtedy kręcić wokół cierpienia, destrukcji, wszystkich tych negatywnych rzeczy związanych z niszczeniem sobie życia. Zaczęło mnie to wszystko bardzo jarać.
Przepraszam, że tak prowokacyjnie zapytam, ale nie jest to przypadkiem bardzo powszechne myślenie wśród nastolatków?
Oczywiście, że tak. Tylko problem pojawia się wtedy, gdy te myśli przestają być wyłącznie myślami, a prowoku ją niebezpieczne zachowania. W moim przypadku takie podejście spowodowało, że zacząłem eksperymentować z różnymi używkami. To był też moment, kiedy trafiłem do terapeuty.
Jaki był bezpośredni powód?
Rodzice znaleźli w moim pokoju zioło. Bardzo się tym przerazili i stwierdzili, że zapiszą mnie do terapeuty.
Kiedy to było?
Gdy miałem 14 lat. W ogóle sporo do terapeutów chodziłem. Moi rodzice lubili mnie do nich wysyłać. Mam wrażenie, że był to ich sposób na zaopiekowanie mojego problemu, próba zadaniowego zwalczenia go, bo sami totalnie nie wiedzieli, co robić. Myślę, że była to dobra próba, bardzo ją doceniam, ale brakowało mi w tym ich faktycznego zainteresowania.
Dawała ci coś terapia?
Niezbyt. Miałem bardzo złe podejście do terapii, na dal w sumie trochę mam. Czułem też wtedy, że o tych wszystkich rzeczach, o których mówią mi terapeuci, ja doskonale wiem. Tylko nie powstrzymywało mnie to przed robieniem tego dalej, bo mi w ogóle nie zależało na życiu, było mi ono obojętne. Chodziłem tam, bo rodzice mi kazali. Broniłem się przed terapeutami humorem, ironią, omijałem ważne tematy. Jednak oni mimo to podejrzewali u mnie depresję i zalecali wizytę u psychiatry.
Ale twoi rodzice długo nie decydowali się wysłać cię do niego…
Tak, ale bardzo dobrze to rozumiem. Już wtedy eksperymentowałem z używkami, więc wrzucenie mnie na psychotropy byłoby ryzykowne. Moi rodzice wiedzieli, że jestem dość przebiegły, i bali się, że zmanipuluję psychiatrę tak, że przepisze mi leki, które będę ćpał. Jednak w pewnym momencie byłem już cieniem starego siebie, psychicznie nie radziłem sobie kompletnie, zrobiło się tak poważnie, że nawet oni to zauważyli, więc wysłali mnie do lekarza. Został stwierdzony u mnie epizod depresji ciężkiej.
Farmakoterapia ci pomogła?
Nie powiedziałbym. Na pewno jest to kwestia tego, że w trakcie moich ciągów narkotykowych nie brałem leków regularnie. Ale też nie pasowały mi one. Wypłukiwały mnie z emocji. Mam wrażenie, że przez jeszcze większe zobojętnienie, które dawały mi leki, zacząłem wystawiać swój organizm na coraz bardziej ekstremalne doznania. Aż w pewnym momencie miałem próbę samobójczą.
Ile miałeś wtedy lat?
Z szesnaście. Pamiętam, że moi rodzice bardzo źle na to zareagowali. Nie okazali mi wsparcia, moja mama do dziś uważa, że w tamtym momencie mojego życia nie byłem sobą, tylko przemawiały przeze mnie używki, przez co nie traktowała mnie jak człowieka, ale jak problem. Wtedy coś we mnie totalnie pękło, straciłem wszystkie hamulce. Poczułem, że nie mam nic i nikogo. Zacząłem już mocno wchodzić w używki.
Czyli wcześniej nie byłeś uzależniony?
Nie powiedziałbym. Lubiłem eksperymentować, cieka wiły mnie odmienne stany świadomości, ale nie było to uzależnienie. Ponadto zawsze miałem taki bezpiecznik w postaci rodziców. Nie brałem za dużo, bo nie chciałem, by byli źli. Później zacząłem brać bardzo dużo, bo zdałem sobie sprawę, że moja mama i tak traktuje mnie jak ćpuna, więc równie dobrze mogę nim być.
Co wtedy zrobili?
Wysłali mnie do ośrodka podwójnej diagnozy, gdzie musisz mieć diagnozę uzależnienia i diagnozę choroby psychicznej, w moim przypadku depresji. Depresja w ogóle uwielbia się przytulać do uzależnienia. Daje to dodatkową wygodę, bo masz tabletki, które sprawiają, że możesz manipulować swoim stanem. Wydaje ci się wtedy, że to ty rozgrywasz depresję, a nie ona ciebie.
Co jest najgorszym problemem w depresji?
Przestajesz wierzyć w to, że może być lepiej, przyzwyczajasz się do tej beznadziei. Zaczynasz zastanawiać się, po co w ogóle się starać, po co wychodzić do ludzi, po co robić cokolwiek, co może ci pomóc, skoro ty totalnie nie pamiętasz, czym jest dobre samopoczucie. Zapominasz o tym, że świat może wyglądać lepiej, zapominasz, że może mieć jakiekolwiek kolory. Starasz się wtedy po mijać życie, skipować czas, by jakoś on minął, by choć na chwilę mieć wytchnienie.
Kiedy zacząłeś z tego wychodzić? Bo jak tak o tym wszystkim opowiadasz, to wydaje się, że twoje cierpienie i beznadzieja były studnią bez dna.
Będąc w ośrodku, poczułem, że ja nie mogę tak dłużej. Ten brak przyjaciół, nieufność rodziców i awantury z nimi mnie dobijały. Potem wyszedłem z ośrodka, parę miesięcy później napisałem maturę, która nie wiem jakim cudem, ale dobrze mi poszła, i zamieszkałem sam. To była największa motywacja, by zacząć wychodzić z tego syfu. To poczucie odpowiedzialności za siebie oraz nowy start, że już nie musiałem patrzeć na ludzi w liceum, że już nie mieszkałem w domu, gdzie czułem się wyłącznie problemem. Wtedy zaczęło się wszystko poprawiać. Wyszedłem z uzależnienia, wychodziłem z depresji.
Trafiłem też w końcu na dobrego terapeutę, przed którym potrafiłem się otworzyć. Stworzyliśmy na przykład metaforę, że wszystkie ciężkie rzeczy, jak trudne relacje z rodzicami, prześladowanie w szkole, choroba, to taki wielki ocean mroku. I on po prostu jest. Wcześniej próbowałem z nim walczyć, zapełnić go używkami, ale nic to nie dawało. Ale ocean ma to do siebie, że możesz na niego patrzeć, ale możesz też się odwrócić i pójść przed siebie, mając świadomość, że on jest za tobą. I tak też zrobiłem.
A jak w tym wszystkim wyglądała relacja z twoimi rodzicami?
Wiesz co, robili dużo rzeczy, by mi pomóc, ale robili to nieudolnie. Serio wierzę, że mieli bardzo dobre intencje. Ja też byłem niesamowicie trudnym dzieckiem, a oni przeze mnie przeszli naprawdę wiele niełatwych chwil.
Najbardziej w relacji z rodzicami brakowało mi poczucia akceptacji, poczucia, że jestem bezwarunkowo kochany. Bo ja w tamtym czasie ogromnie siebie nienawidziłem i bardzo potrzebowałem kogoś, kto powiedziałby, że wcale taki zły nie jestem. Bardzo chciałem, by oni spróbowali mi pomóc, mimo że byłem dla nich ogromnym ciężarem, a oni przeżywali przeze mnie bardzo wiele złego. Przez cały czas czułem się porażką, miałem w sobie ogromne poczucie winy. Mam wrażenie, że w ogóle bardzo wiele dzieci, gdy robią jakieś głupie rzeczy, to wiedzą, że nie powinny tego robić; i może to brzmi kuriozalnie, ale one właśnie wtedy potrzebują wsparcia, przytulenia i powiedzenia, że coś, co zrobiły, było głupie, ale nie one są głupie. A ja tego nie miałem.
Co twoim zdaniem mogą robić rodzice, by wesprzeć dziecko, które przechodzi podobne trudne momenty, jakie przechodziłeś ty?
To zabrzmi banalnie, ale być przy dziecku. Słuchać go, dawać mu przestrzeń na pokazywanie słabości, niepewności, lęku. Wiem, że w przypadku dziecka z zaburzeniami depresji tych rzeczy jest cała masa, można by pomyśleć, że jest to worek bez dna, ale takie osoby, nawet jak tego nie okazują wprost, nie zwykle potrzebują rodziców. Pragną ich wsparcia, dobrego słowa, przytulenia. I chyba najważniejsze jest to, by mimo wszystkich tych złych rzeczy, które się dzieją, być dla niego dobrym, pokazywać, że dziecko cały czas może polegać na rodzicach.
Czytaj także: Depresja nastolatka – kiedy konieczna jest terapia?