Praca, dom, sport, hobby – zwykle znajdujemy na to wszystko czas. Aż pewnego dnia – na samą myśl o wstaniu z łóżka – dostajemy gęsiej skórki. I zadajemy sobie pytanie: dlaczego nic mi się nie chce?
Życie bez kalendarza wypełnionego po brzegi, odwołanie spotkania, kilka dni wolnego… Dla wielu osób to nie do pomyślenia. Jeśli należysz do tej grupy, pewnie podświadomie uważasz, że stale musisz działać, pracować po 12 godzin na dobę, być widocznym, bo inaczej świat o tobie zapomni.
A tu nagle totalna klapa, wstajesz z łóżka i myślisz: nic mi się nie chce. Nie masz siły umyć włosów, odpowiadać na maile i umawiać się na kolejne „ważne spotkania”. Masz wrażenie, że twoja energia spadła poniżej poziomu morza, w głowie totalna pustka, w sercu – zimna obojętność, a fizycznie starcza sił jedynie na wzięcie kolejnego oddechu. Nie pomaga zimny prysznic, kolejna kawa ani dana sobie w myślach reprymenda: „No dalej, rusz się, tyle spraw czeka do załatwienia”. Czujesz, że twoja wewnętrzna bateria rozładowała się do zera.
Kiedy trafia do mnie pacjent pogodzony ze swoją niemocą, jestem pełna optymizmu. Nie liczy na to, że dam mu czarodziejski bacik, którym uda mu się zmusić samego siebie do aktywności, ale oznajmia: „Mam wszystkiego dość. Dłużej już nie dam rady. Poddaję się”. To dobry znak. Zamiast walczyć ze sobą, wreszcie się zatrzymał. Ten rodzaj bezruchu pozwala na chwilę refleksję i opanowanie panującego wewnątrz chaosu, rozdźwięku pomiędzy tym, co czujemy w sercu, w głowie i w ciele.
Tym, którym wysiadły wewnętrzne baterie i u których stan „nie chce mi się” trwa niemal wiecznie, świat oferuje „cudowne” dopalacze: do wyboru, do koloru. Kawa, napoje energetyczne, preparaty na „dotlenienie” mózgu, magiczne suplementy, zestawy ćwiczeń na „pobudzenie” energii, a w najgorszym wypadku – „łagodne” antydepresanty. Kiedy te cudowne specyfiki nie przynoszą rezultatów, znajomi, lekarze, instruktorzy fitness bezradnie rozkładają ręce, a „poganiane” ciało zaczyna przejawiać coraz to nowe nieprzyjemne symptomy – pacjent trafia do terapeuty i ostatkiem sił domaga się błyskawicznego „doładowania” baterii, z której niestety nic się nie da wykrzesać, dopóki „nie chce mi się” nie zostanie zaakceptowane i do końca przeżyte.
Nastrój, a więc także stan „nic mi się nie chce”, to barometr poziomu energii i napięcia w ciele. Robert E. Thayer, profesor psychologii, autor książki „Źródło codziennych nastrojów. Kontrola energii, napięcia i stresu”, wyróżnił cztery stany nastroju:
- spokój-energia,
- spokój-zmęczenie,
- napięcie-energia
- napięcie-zmęczenie.
W stanie spokoju-energii znajdujesz się wtedy, gdy jesteś wypoczęta, masz energię do działania, dobry nastrój.
Stan spokój-zmęczenie wskazuje na funkcjonowanie na obniżonym poziomie – trudno jest ci się skoncentrować na pracy, ale jeśli akceptujesz to i bez poczucia winy odpoczywasz albo zajmujesz się czymś, co sprawia ci przyjemność, ten stan szybko mija.
W stanie napięcie-energia działasz, ale twoje ciało jest napięte do granic możliwości (zwłaszcza szczęki, barki, szyja i plecy). Z perspektywy ewolucyjnej ten stan przypomina gotowość do walki bądź ucieczki, która uaktywnia się w sytuacji stresu.
Stan napięcie-zmęczenie występuje wtedy, gdy poczucie „nic mi się nie chce” uaktywnia się w całej okazałości. Opadasz z sił, czujesz się wykończona, nie możesz spać, być może próbujesz ratować humor kolejną kawą albo czymś słodkim. Pojawiają się negatywne myśli, brak wiary we własne możliwości, czarne wizje przyszłości czy przekonanie o poważnej chorobie.
Rezygnacja z walki z samą sobą, próby reanimacji na siłę, zatrzymanie się w tym stanie „niechcenia”, odszyfrowanie, o co tak naprawdę chodzi, i znalezienie odpowiedzi na nurtujące pytanie: dlaczego nic mi się nie chce? – to jedyny sposób, by odzyskać energię.
Zanim odpowiem na pełne niepokoju pytanie pacjentki: „Co mi się stało?”, proszę, by spróbowała przyjrzeć się z uwagą i akceptacją postaci lenia, która zagościła w jej życiu. Metod pracy jest wiele, wybieramy tę, która najbardziej odpowiada pacjentce. Rysujemy postać lenia, piszemy o niej bajkę – wszystko po to, by owego nieproszonego gościa jak najlepiej scharakteryzować, a przez to poznać i wysłuchać. Ograniczenie aktywności do niezbędnego minimum i oddawanie się momentom nicnierobienia, przyglądanie się im, czucie ich – to pierwszy, najważniejszy krok. Często okazuje się, że leń pokazuje nam jakiś bardzo ważny scenariusz.
Kamila, jedna z moich pacjentek, napisała bajkę o dziewczynce, która została porzucona w ciemnym lesie. Dziewczynka chciała być dzielna. Dziarsko przedzierała się przez gęstwiny lasu i małymi rączkami zbierała kolorowe kulki, które miały pozwolić jej odnaleźć drogę do domu. Ale ilekroć jej dłonie były pełne czarodziejskich kulek, pojawiała się złowieszcza postać, która wytrącała jej kulki z rąk. Dziewczynka zostawała z pustymi rękoma, opadała z sił, siadała skulona i umierała z lęku przed rozpadnięciem się. Pomimo moich zachęt Kamila bała się rozpaść: „Nie mogę tego zrobić, bo zniknę”, a w jej zewnętrznym świecie wszystko się waliło. Kamila była dzieckiem alkoholików, często porzucanym przez rodziców. Bardzo się bała, że pewnego dnia po nią nie wrócą, a ona zniknie w wielkim, groźnym świecie. Jej kolejni mężczyźni odchodzili, praca, w którą zainwestowała całą energię, nie wypaliła. Trafiła do mnie, bo zmęczenie i zniechęcenie uniemożliwiły jej szukanie nowej pracy.
Inna pacjentka – Iwona – pracowała za trzech, po 12 godzin na dobę. Ale kiedy wracała do domu i wieczorem kładła się do łóżka, napięcie w ciele nie pozwalało jej zasnąć. Każdego dnia rano mąż rozmasowywał jej bolący kark. Ortopeda zdiagnozował cieśnie nadgarstka. Kolejna nieprzespana noc powodowała rozdrażnienie, zniechęcenie i paniczny lęk, że pewnego dnia nie będzie w stanie wstać do pracy. Iwona chodziła na masaże, ale próba rozluźnienia ciała powodowała jeszcze większe napięcie. Wspólne sesje ze mną i z terapeutą manualnym pozwoliły jej uwolnić agresję skumulowaną w mięśniach ramion, dłoniach. Dopiero kiedy minęło napięcie, wróciła energia i chęć do działania.
Kilka tygodni temu jechałam na ważne spotkanie. W pewnym momencie silnik samochodu zaczął dziwnie pracować, jakby zwolnił, samochód stracił moc. Wyłączyłam go i spróbowałam zapalić jeszcze raz. Ruszył do przodu, a potem znowu zwolnił. Kiedy odholowałam auto do warsztatu, mój mechanik przez kilkanaście minut uważnie przysłuchiwał się pracy silnika: „Posłuchajmy, co ma nam do powiedzenia”.
Właśnie tak. Jeśli ciągle, niemal bez przerwy, dręczy cię pytanie „Dlaczego nic mi się nie chce?”, jeśli twoja niemoc trwa dłużej niż dwa tygodnie, poddaj jej się, przestań walczyć, nie popędzaj się dopalaczami. Nie słuchaj natrętnych myśli w stylu: „No dalej, do roboty, przestań się lenić”. Po prostu połóż się i posłuchaj, co ciało ma ci do powiedzenia.
Co czujesz? Napięcie czy osłabiające rozluźnienie? Co z twoją energią do działania?
Rozpoznanie, czy twoje „nic mi się nie chce” to stan spokoju-zmęczenia, napięcia-energii czy raczej napięcia-zmęczenia, to pierwszy ważny krok. Jeśli jesteś zmęczona, ale spokojna być może wystarczy kilka dni odpoczynku. Napięcie-energia domaga się zwolnienia tempa pracy i znalezienia najlepszej dla ciebie metody na rozładowanie stresu. Doskonale w takim przypadku sprawdza się umiarkowana aktywność fizyczna, np. półgodzinny spacer. W stanie napięcia nie pomogą ćwiczenia relaksacyjne, jeśli wcześniej ich nie stosowałaś. Będzie ci ciężko wytrzymać leżenie w bezruchu. Jeśli brakuje ci energii, ale nie czujesz napięcia w ciele, dobrą metodą na jej podniesienie będzie np. medytacja albo jakikolwiek sposób na zaspokojenie potrzeby przyjemności.
Pomyśl, co zwykle ci pomaga, kiedy czujesz zmęczenie psychiczne, choć ciało jest wypoczęte. Może rozmowa z przyjaciółką, lektura ciekawej książki czy dodający energii seks? Jeśli twój stan to napięcie-zmęczenie, a na dodatek pojawiają się nieprzyjemne symptomy w ciele, np. migrena, bóle żołądka czy bezsenność, skorzystaj z pomocy terapeuty – psychologa albo zaufanego terapeuty manualnego. Najważniejsze, byś uciszyła negatywne myśli, lęki, że do niczego się nie nadajesz, strach, że to na pewno jakaś poważna choroba albo co najmniej wypalenie zawodowe.
Zaufaj swojemu organizmowi. Zatrzymaj się, wejdź w stan „nic mi się nie chce”, nawet go wzmocnij na tyle, aby dobrze poczuć. Nie obwiniaj się, że nic nie robisz, nie myśl z obawą, jakie to będzie miało konsekwencje. Przeżyj do końca swoją niemoc, nie bój się rozpadnięcia, zniknięcia – to tylko twoje fantazje, nic złego ci się nie stanie. Czasami akceptacja stanu rzeczy wystarczy. Nie potrzeba głębokich analiz, szukania ukrytych powodów czy sięgania do traum z dzieciństwa. Wewnętrzne akumulatory każdego z nas mają prawo od czasu do czasu się rozładować, tak po prostu. Kiedy w pełni przeżyjesz stan „nicniechcenia”, energia wróci ze zdwojoną siłą.