„Mam wrażenie, że bagatelizujemy wszystkie potencjalne choroby, dopóki one się już nie pojawią i nie zaczną paraliżować naszego życia. Słabo dbamy o swój organizm, nastrój, pasje. Zdarza się, że to przychodzi z czasem, z dojrzałością. Ale choroba psychiczna potrafi uprzedzić nasz proces dojrzewania. Dlatego profilaktyka jest tak bardzo ważna” – mówi Katarzyna Szczerbowska, dziennikarka, która od kilku lat działa na rzecz osób chorujących psychicznie. Jest rzeczniczką Kongresu Zdrowia Psychicznego. Choruje na schizofrenię.
Wywiad archiwalny
Przygotowując się do naszej rozmowy, przeprowadziłam miniankietę – zapytałam 28 osób, czy znają kogoś, kto ma jakieś problemy związane ze zdrowiem psychicznym. Z prawie trzydziestoosobowej grupy tylko cztery osoby odpowiedziały, że znają kogoś takiego. Czy to jest możliwe? Jakie są statystyki dotyczące naszego zdrowia psychicznego?
Mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że to nie jest możliwe. Jeszcze przed pandemią Instytut Psychiatrii i Neurologii w Warszawie zrobił badanie (EZOP II – kompleksowe badanie stanu zdrowia psychicznego społeczeństwa i jego uwarunkowań), z którego wynika, że co czwarty mieszkaniec Polski przeżył, przeżywa lub przeżyje głębszy kryzys psychiczny. Ponadto szacuje się, że dwa miliony Polaków chorują na depresję, 800 tysięcy choruje na chorobę afektywną dwubiegunową, a 400 tysięcy na schizofrenię. Te dane oznaczają, że spotykamy chorujących ludzi codziennie. W pracy, sklepie, kinie, komunikacji miejskiej, w rodzinie… Często nie wiemy po prostu, że ktoś doświadcza kryzysu, bierze leki, choruje psychicznie.
Bo tego – wbrew powszechnemu przekonaniu – nie widać na pierwszy, a nawet drugi rzut oka…
Jasne. Widać tylko te osoby, które np. mówią do siebie, zajmują się kompulsywnym zbieractwem itd., po prostu „dziwacznie” się zachowują. Ale to tylko niewielki procent osób chorujących psychicznie. Poza tym, kiedy ktoś doświadczył albo właśnie doświadcza kryzysu psychicznego – raczej o tym nie mówi… Zwłaszcza dotyczy to schizofrenii, ta diagnoza jest najcięższym piętnem. Budzi współczucie, strach. Dlatego osoby chorujące na schizofrenię, jeśli już w ogóle odważą się coś powiedzieć światu, bo na przykład były w szpitalu i trzeba jakoś tę sytuację publicznie opisać – mówią, że mają depresję.
Poza tym, co wymieniłam, jest oczywiście całe mnóstwo innych problemów związanych z psychiką: zaburzenia odżywiania, stany lękowe, ataki paniki itd. Wbrew temu, co usłyszałaś od swoich „ankietowanych”, kłopoty ze zdrowiem psychicznym naprawdę są dość powszechne. Choć ja też słyszę od ludzi, że ich nie ma. Kiedy kilka lat temu pracowałam w redakcji kobiecego magazynu, też usłyszałam od pięćdziesięcioletniej redaktorki, że nie zna nikogo, kto chorował czy choruje psychicznie.
Rozumiem, że ludzie wciąż wstydzą się mówić o swoich kłopotach. To jeden z powodów milczenia. Jak myślisz, z czego jeszcze wynika to zjawisko?
Z braku wiedzy. A także z braku jasnej, precyzyjnej definicji opisującej, czym jest kryzys psychiczny. To wszystko jest płynne, rozmyte, nieostre. Czy chory jest ten, kto bierze leki, czy może ktoś, kto sobie „nie radzi” w życiu, czy ten, który widzi coś, czego nie ma? Tych definicji jest bardzo dużo, stąd ten informacyjny chaos.
A Tobie która definicja jest najbliższa, która wydaje Ci się sensowna i porządkująca rzeczywistość?
Moja ulubiona definicja zdrowia psychicznego, zapożyczona od Freuda, brzmi: „Móc kochać i pracować”. Czyli: zdrowa jesteś wtedy, kiedy jesteś zdolna, by funkcjonować samodzielnie, zadbać o siebie, samostanowić o sobie, pracować, realizować się w pracy oraz tworzyć szczęśliwe więzi z ludźmi. Uważam, że jeśli komuś udaje się to, o czym powiedziałam, to nawet jeśli np. przyjmuje jeszcze jakieś leki, jest osobą zdrową psychicznie. Bo czym jest z kolei choroba? Mówi się, że to po prostu „brak zdrowia”. Ale tu nie da się zrobić USG, rezonansu czy badania krwi, by wszystko wiedzieć. Najczęściej choroba psychiczna objawia się problemami ze snem, problemami z jedzeniem (albo jest to kompulsywne objadanie się, albo głodzenie się) oraz trudnościami w relacjach z otoczeniem, z ludźmi. Psychiatrzy dodają także, że duża i nagła zmiana w zachowaniu jest symptomem problemów psychicznych. Zatem mamy cztery główne objawy, ale w rzeczywistości jest ich o wiele więcej i czasem naprawdę są bardzo trudne do zdiagnozowania. Dlatego ta definicja Freuda wydaje mi się sensowna, zostawia miejsce także dla tych niespecyficznych objawów.
Niektórzy stosują też gradację chorób psychicznych – że niby depresja jest łagodniejsza od schizofrenii czy choroby afektywnej dwubiegunowej itd. Według mnie takiej gradacji nie da się wprowadzić. Są osoby, u których depresja ma tak ostry przebieg, że doprowadza je na skraj wyczerpania, nie są w stanie jeść, spać, mówić – po prostu żyć. Wiele takich osób widziałam w szpitalu. Depresja jest absolutnie śmiertelną chorobą, może skończyć się odebraniem sobie życia, podobnie jak schizofrenia. Dlatego dzielenie chorób psychicznych na te lżejsze i te cięższe wydaje mi się bez sensu.
I jeszcze jedna ważna kwestia: statystyki są zdecydowanie zaniżone, bo nie szukamy w chorobie pomocy!
No właśnie, i tu musimy wrócić do stygmatyzacji i wstydu. Choć od lat tak wiele mówi się o zdrowiu psychicznym, wciąż to temat tabu…
Wiesz, im dłużej żyję, tym częściej mam wrażenie, że prawie wszyscy doświadczają jakiegoś rodzaju kryzysu psychicznego. Większość z nas na jakimś etapie życia cierpi, denerwuje się, nie panuje nad gniewem itd. I tak, rzeczywiście to wciąż powód do wstydu. Stereotypy nadal mają się świetnie, a chory psychicznie to wciąż „wariat”.
Jest uważany za nieprzewidywalnego, przez co stanowi zagrożenie, tak sądzimy. Boimy się choroby psychicznej u innych i u siebie. Ten lęk podsycany jest przez media. Kiedy dzieje się coś strasznego, ktoś popełnia okrutne przestępstwo, którego nie jesteśmy w stanie pojąć, od razu pojawiają się sugestie, że być może leczył się psychiatrycznie…
A przecież właściwie, odpowiednio zdiagnozowana i leczona choroba psychiczna jest w większości przypadków do opanowania. I ostre epizody mogą się już nigdy nie pojawić. Jednak by tak było, musimy szukać pomocy, chcieć się leczyć, przestać się wstydzić!
Trzeba wiedzieć, że choroby psychiczne czy kryzysy psychiczne, np. psychoza, często przytrafiają się ludziom bardzo wrażliwym na emocje otoczenia; to sposób psychiki, by się na nowo poukładać. Taka dezintegracja – układanka rozsypuje się, by ułożyć się od nowa. W tym procesie bardzo ważne są różne rzeczy. Wsparcie bliskich, odpowiednia psychoterapia, farmakoterapia; różnym ludziom pomagają różne rzeczy, ale nigdy nie pomogą milczenie i alienacja, do których prowadzi nas poczucie wstydu.
Mocno dziwi mnie fakt, że zaczynamy się interesować zdrowiem psychicznym dopiero wtedy, gdy psychicznie rozsypiemy się sami albo zrobi to ktoś bardzo nam bliski.
Czy to znaczy, że o profilaktyce zdrowia psychicznego nie wiemy nic?
Wiemy niewiele. Mam zresztą wrażenie, że bagatelizujemy wszystkie potencjalne choroby, dopóki one się już nie pojawią i nie zaczną paraliżować naszego życia. Słabo dbamy o swój organizm, o swój nastrój, o swoje pasje. Zdarza się, że to przychodzi z czasem, z dojrzałością. Ale choroba potrafi uprzedzić nasz proces dojrzewania. Dlatego profilaktyka jest tak bardzo ważna. To ciągle ta sama mantra powtarzana przez wielu, a docierająca do niewielu: odpoczywajmy, śpijmy, jedzmy zdrowo, ruszajmy się, uczmy się być „tu i teraz”, obserwujmy swoje emocje, ograniczajmy kontakty z ludźmi, którzy są dla nas toksyczni, zbudujmy sobie tarczę, by nie nasiąkać niedobrymi emocjami innych. Długo można wymieniać, ale chyba o podstawowych rzeczach powiedziałam. Potrzebujemy dystansu i spokoju. Potrzebujemy tego wszyscy. Bez wyjątku. I naprawdę warto zadbać o to, zanim dopadnie nas kryzys psychiczny. Na początku, kiedy sama zachorowałam, przez długi czas nie miałam kontaktu z osobami, które przeszły chorobę psychiczną i wyzdrowiały. Dziś mam wielu takich znajomych i wszystkich łączy jedno: są niesamowicie spokojni. Kiedy spotykam się na imprezie z przyjaciółmi sprzed czasu choroby, zawsze jest strasznie głośno, wszyscy się przekrzykują. Kiedy spotykam się z osobami po kryzysie, zawsze panuje niesamowity spokój. To taka największa różnica między tymi dwoma światami. Ci drudzy mają już po prostu ważną lekcję za sobą, choroba spowodowała jej odrobienie – nauczyli się funkcjonować tak, by kryzysy nie wracały, czyli nauczyli się unikać zbyt dużej liczby bodźców. Mam na przykład koleżankę, która poszła do nowej pracy, w której non stop włączona była muzyka. Szybko zdała sobie sprawę, że nie wolno jej tak pracować, że to niebezpieczne dla jej emocji. Mam to samo – wcześniej, przed chorobą, słuchałam często i głośno muzyki, dziś tego nie robię. Muzyka mnie męczy, źle na mnie działa. Włączam ją bardzo rzadko i tylko tę klasyczną, już wiem, jak ważne jest wyciszenie.
Myślisz, że możliwe jest masowe odrobienie wspomnianej lekcji, zanim życie zmusi nas do przewartościowania wszystkiego – czy to da się zrobić? Czy ludzka natura jest taka, że człowiek musi dostać kopniaka, upaść na ziemię, żeby poczuć, czego naprawdę potrzebuje?
Na pewno każdy scenariusz jest inny, ale myślę, że to da się zrobić. Zresztą są ludzie, którzy tego próbują, szukają różnych dróg wyciszenia: jedni odpoczynku w medytacji, ktoś ćwiczy mindfulness, ktoś, kto wierzy, szuka spokoju w modlitwie. Bardzo popularne teraz są rozmaite treningi; wszystkie sprowadzają się do wspomnianego wyciszenia. Ale też szalenie ważne są więzi z ludźmi, dobre racje międzyludzkie – to niesamowity zastrzyk właściwej energii. Trzeba za wszelką cenę szukać tego, co nam służy. I w miarę możliwości starać się eliminować to, co nas chronicznie podtruwa. Wtedy jest szansa, by chorobę uprzedzić.