Wyprowadzka dziecka z domu to naturalny etap rozwoju. I zarazem coś w rodzaju odznaki dla rodziców, że wychowali samodzielnego młodego dorosłego. Nie ma jednak co ukrywać, że to trudny moment dla całej rodziny. Pedagożka Ewa Nowak podpowiada, jak przez niego przejść.
Jest w życiu taki etap jak wczesna dorosłość. Według amerykańskiego socjologa edukacji, Roberta J. Havighursta, ten etap rozpoczyna się około 19., a kończy około 34. roku życia. Zadania rozwojowe w tym okresie polegają m.in. na wyborze partnera życiowego, rozpoczęciu pracy zawodowej, znalezieniu pokrewnej grupy społecznej i prowadzeniu domu. Nie bagatelizujmy tego ostatniego punktu, bo jednym z kluczowych warunków bycia dorosłym jest uzyskanie autonomii wyrażającej się poprzez zamieszkiwanie poza rodzinnym domem. Dorosłe dzieci, które bez względu na powody wciąż mieszkają z rodzicami, nazywane są „gniazdownikami” albo „niedorosłymi dorosłymi”. To krzywdzące określenia, ale brak nam neutralnej nazwy dla tego zjawiska, a jak wskazują statystyki, młodzi Polacy coraz częściej opóźniają start w dorosłość: 41% młodych dorosłych w wieku 25–34 lat mieszka z rodzicami; na utrzymaniu rodziców wciąż pozostaje 27%, a 17% tych, którzy mieszkają osobno, dostaje regularne kieszonkowe od rodziców. W porównaniu z poprzednimi pokoleniami liczba polskich „gniazdowników” wzrosła.
Przeprowadziłam mikrobadania wśród kilkorga zaprzyjaźnionych młodych dorosłych, którzy po maturze wyprowadzili się z domu i zamieszkali z rówieśnikami. Dwudziestosiedmioletnia Justyna wspomina, że przez pierwszy rok mama pisała do niej kilkanaście SMS-ów dziennie. Rodzice przyjeżdżali na każdy weekend, a czasem w tygodniu, bez zapowiedzi. Sprzątali, prali, myli okna. Martyna, studentka medycyny, wspomina swoją wyprowadzkę jako koszmar. Jej rodzice są po rozwodzie, więc problemem było to, które z nich ma ją odwieźć. Nie mogli ustalić tego między sobą, wydzwaniali do niej, pisali osobno. Karolina z farmacji ma równie nieprzyjemne wspomnienia: kiedy wracała do domu na weekendy, mama płakała, a pomiędzy odwiedzinami dzwonił tata i mówił, że siedzi w jej pokoju, bo tęskni. Mam jeszcze wyznanie Marysi, która wyprowadziła się z domu trzy lata temu. Z dziewczynami, z którymi wynajmowała mieszkanie, miały sposób na rodziców. Koleżanka, która ze względów zdrowotnych nigdy nie pije, podczas imprez pilnowała telefonów i w razie potrzeby wysyłała SMS, że wszystkie się uczą w domu, więc nie mogą teraz gadać.
Przykład Oli, która już kończy studia, jest chlubnym wyjątkiem, ale pokazuje, że można inaczej. – W środę rodzice pomogli mi w przeprowadzce, a w sobotę tata wrzucił na Instastories relację z imprezy z podpisem „nareszcie!”. Potem kupili sobie psa, nowe rowery, w końcu zrobili remont dachu i zaczęli się uczyć rosyjskiego. Wszyscy znajomi mi ich zazdrościli – wspomina.
Francuska demografka Catherine Villeneuve-Gokalp przebadała, jak rodzice zagospodarowują pokoje po wyprowadzce dzieci z domu. Okazuje się, że po pięciu latach od wyprowadzki zaledwie 13% rodziców adaptowało pokoje na własny użytek. Przy tym rodzice jedynaków stanowią osobną grupę. Aż 67% z nich deklaruje bowiem, że „ten pokój jest własnością dziecka, bo ono zawsze musi mieć gdzie wrócić”, zaś tylko 3% przeznacza dawny pokój dziecka na własne potrzeby. Co więcej, spośród rodziców, którzy zmienili miejsce zamieszkania, 37% urządza w nowym domu pokój dla dorosłego, niemieszkającego z nimi dziecka. Polska jest silnie naznaczona takimi domowymi sanktuariami.
Dwudziestopięcioletnia Marta, z którą rozmawiałam przy okazji pracy nad tekstem, powiedziała mi, że wyprowadziła się od rodziców już cztery lata temu, a w jej pokoju są nadal nawet jej stare długopisy. – Za każdym razem, kiedy odwiedzam rodziców i u nich nocuję, mam wrażenie, że już mnie nie wypuszczą – dodaje.
Rodzice nieświadomie boją się wyprowadzki dzieci z domu, gdy te mają zaledwie 18 czy 20 lat, bo nie widzą w nich jeszcze siły do radzenia sobie w życiu. Obawiają się również dlatego, że będzie to test, czy dziecko przyjęło ich system wartości oraz w jakiej kondycji są oni sami. Opuszczenie domu przez syna lub córkę zajmuje 23. pozycję w skali najbardziej stresujących wydarzeń życiowych: pomiędzy odmową udzielenia pożyczki a kłopotami z teściami. Pozornie to dalekie miejsce, a jednak tzw. syndrom pustego gniazda jest powszechnie znany. Tymczasem dorastające dzieci odcinają się, bo muszą. Próbują budować swoją autonomię i ruszają własną ścieżką.
Zresztą stadium postrodzicielskie może być najszczęśliwszym okresem w życiu związku. Wiele par czeka z utęsknieniem na ten moment. Poznają się jakby na nowo i często bywają zaskoczeni, jak wielką wartością jest to, że są razem. Alain Braconnier, autor książki „Córki i ich ojcowie”, porównuje wyprowadzkę dzieci na swoje do przejścia na emeryturę. Uważa, że jest tylko jedna droga poradzenia sobie z tym: trzeba odbyć żałobę po swoim rodzicielstwie i odnowić więzi z partnerem.
- Nie obciążaj go poczuciem winy. Nie mów, że za rzadko dzwoni, pisze, przyjeżdża.
- Nie przytłaczaj go nadmiarem zainteresowania. Nie notuj sobie jego planu zajęć, nie proś, żeby jego przyjaciele przyjęli cię do znajomych na Facebooku.
- Nie obrażaj się, kiedy zamiast odwiedzenia ciebie wybierze wyjazd do kumpla na działkę.
- Nigdy nie odwiedzaj go bez zapowiedzi.
- Niczego nie przestawiaj u niego w mieszkaniu. Nie sprzątaj mu nawet, gdy pleśń obrosła ściany.
- Najdalej po pół roku od wyprowadzki zapytaj, co sądzi o tym, żeby w jego dawnym pokoju zrobić oranżerię, siłownię, studio nagrań lub pracownię modelarską.
- Mów mu, co u ciebie słychać, co robisz nowego, czym teraz żyjesz, czym się cieszysz i co fajnego zdarzyło się wczoraj.
Ewa Nowak, pedagog, terapeutka, autorka książek dla dzieci i młodzieży; najnowsza nosi tytuł „Orkan. Depresja”.