Z badań wynika, że u połowy pacjentów z depresją występuje podwyższony poziom drażliwości i wrogości, a u ponad 44 proc. pojawiają się wręcz ataki złości. Jak świadomość tej korelacji i jej konsekwencji może być pomocna w terapii – wyjaśnia dr Marzena Rusanowska, psychoterapeutka i psycholożka z Instytutu Psychologii PAN.
Złość to emocja, która pochłania mnóstwo energii, a depresja kojarzy się przede wszystkim z bezsilnością. Skąd zatem ta złość w depresji?
Złość jest znaczącym komponentem depresji. Mimo że w klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego nie występuje ona w symptomach depresji, to klinicznie widzimy podwyższone wskaźniki złości u osób, które na nią chorują.
W badaniach dzienniczkowych, które przeprowadzałam, ludzie codziennie raportowali swój nastrój, uwzględniając uczucie złości, wrogości, wewnętrznej frustracji oraz wszystkie inne klasyczne symptomy depresji, jak: smutek, anhedonia, zmęczenie, brak apetytu, problemy ze snem, z koncentracją, poczucie winy i bezwartościowości, myśli samobójcze i autouszkadzające. W grupie osób z depresją wszystkie te symptomy miały dużo wyższe nasilenie niż u osób zdrowych, dotyczyło to również wskaźników złości. Zgodnie z teorią Freuda depresja to tak naprawdę ukryta złość do obiektu zewnętrznego, której człowiek nie potrafi wyrazić, poprawnie emocjonalnie opracować, dojrzale przeżyć, dlatego zamiast do obiektu kieruje tę złość do wewnątrz, czyli do siebie.
A czym jest ten obiekt?
Najczęściej są to niestety rodzice. Jeżeli mają oni swoje różne trudności emocjonalne, przez które nie potrafią prawidłowo opiekować się dzieckiem, dać mu miłości i poczucia bezpieczeństwa, to takie dziecko wcześniej czy później zaczyna czuć słuszną złość, bunt przeciwko tej sytuacji, wie, że tak nie powinno być. Ale kiedy złościmy się na osobę, bez której nie jesteśmy jeszcze w stanie sami przeżyć, to co nam się bardziej opłaca: skierować tę emocję do opiekuna i powiedzieć mu, jaki jest niedobry, ryzykując odrzucenie, czy może uderzyć tą złością w siebie, wmawiając sobie, że jest się niewystarczającym i zbyt mało wartościowym, by zasłużyć na miłość?
Czasami skala tych agresywnych uczuć do matki czy ojca jest tak duża, że u dziecka pojawia się wręcz myśl: „Chciałbym was po prostu zabić...”, ale ponieważ bez nich nie przetrwa, to woli zabić siebie samego. U osób z depresją często występuje ten autodestrukcyjny impuls.
W swojej praktyce terapeutycznej widzę go jako przemieszczoną, bardzo często przytłumioną, zakamuflowaną masywną złość, którą pacjenci z opiekuna lub innego obiektu zewnętrznego, od którego oczekują miłości, przenoszą na siebie i cały otaczający ich świat. Taka złość bywa zagrażająca – jeśli uświadomię sobie jej wymiar, to co mam zrobić? Rozstać się, nie odezwać się do rodziców? To byłoby za trudne. Wtedy czasem łatwiejszym wyborem wydaje się skierować tę złość do siebie. Trudno też poprawnie zezłościć się na męża czy żonę, że pije, zaniedbuje lub po prostu nie kocha.
Generalnie mamy w Polsce trudność z wyrażeniem złości. Staje się ona zaraz agresją lub źle pojętą asertywnością, odbierana jest jako zaczepna, egoistyczna. Myślę, że dużo pracy wymaga od nas poprawne wyrażanie złości i właściwe przyjmowanie jej od kogoś.
Czytaj także: Depresja maskowana. Rozmowa z psychiatrą dr. Sławomirem Murawcem
Coraz więcej mówi się o depresji, jednak kiedy ktoś bliski zaczyna chorować, często nie wiemy, jak się do niej odnosić. A jeśli do tego jest ona wiecznie poirytowana czy wręcz agresywna, bliscy mogą się w końcu odsunąć lub zacząć odpowiadać taką samą wrogością. Czy ta złość nie skazuje chorych na depresję na jeszcze większą samotność i poczucie niezrozumienia?
Istnieje wiele różnych przejawów złości, na przykład wrogość, czyli poczucie, że nie lubię świata, nie lubię ludzi, albo irytacja, która sprawia, że człowiek jest „elektryczny” i drażnią go różne rzeczy, ale mamy też agresję bezpośrednią. Agresywne sposoby wyrażania złości doprowadzają do jeszcze większej eskalacji problemu. Można więc powiedzieć, że są one dysfunkcyjne i zaburzają relacje. Tymczasem z badań wynika, że aż u 44 proc. pacjentów z depresją występują ataki złości, czyli taka osoba z perspektywy otoczenia nagle zaczyna zachowywać się nieprzewidywalnie, przeklina, wyzywa, macha rękami, wychodzi z domu, trzaska drzwiami. Rodzina nie wie, co się dzieje, nie rozumie, dlaczego nagle doszło do takiej eskalacji. Dlatego chorzy na depresję, którzy dużo się złoszczą, często są odrzucani i oskarżani przez otoczenie, które w ten sposób daje im sygnał: „Jeśli się zmienisz, to my cię dalej będziemy lubić”, jednak człowiek z depresją odbiera to zupełnie inaczej – zachowanie bliskich utwierdza go w przekonaniu, że nie jest taki, jak trzeba.
Zaczynam rozumieć, dlaczego z badań wynika, że złość nasila objawy depresji.
To dotyczy też innych zaburzeń psychicznych. Przy nasilonej złości obserwujemy większą intensywność objawów również w zespole stresu pourazowego, uogólnionym zaburzeniu lękowym czy w nerwicy natręctw. Co więcej, podwyższone wskaźniki złości w depresji wiążą się z większą skłonnością do samookaleczeń i samobójstw, a także zwiększają ryzyko współwystępowania różnych zaburzeń. To znaczy, że do depresji mogą dołączyć na przykład fobia społeczna czy zaburzenia lękowe. A jakby tego było mało, depresję przebiegającą z nasiloną wrogością i złością trudniej się leczy.
Dlaczego?
Terapeucie ciężko dotrzeć do pacjenta z dużym napędem dysfunkcyjnej złości, bo taki człowiek często przejawia opór, na złość sobie i bliskim nie chce się leczyć, nie dąży do polepszenia swojego stanu. Być może to dziwnie zabrzmi, ale naprawdę nie każdy, kto przychodzi na terapię, realnie chce poprawy, czasami chce po prostu utrzymania status quo. Tacy pacjenci mają też wyższy poziom lęku osobistego. Złoszczą się nie tylko na świat, lecz także na terapeutę, postrzegają innych ludzi jako zagrażających, a to poważne przeszkody w budowaniu zdrowego sojuszu, czyli takiej sytuacji, w której człowiek może się oprzeć na terapeucie, zaufać mu, a to na początku terapii jest kluczowe. Później oczywiście przychodzi czas na to, żeby się sprzeciwić, zbuntować i uzyskać własną tożsamość, ale żeby to było możliwe, trzeba zacząć od sojuszu.
Destrukcyjna złość kierująca życiem ludzi często jest nieuświadomiona. Widać to na przykład u nastolatków, którzy na wszystkie pytanie opowiadają mruknięciami lub półsłówkami. Jak się czujesz? „Dobrze, normalnie, tak jak wczoraj”. Ale kiedy pytam: „Słuchaj, czy ty może jesteś zły? Czy czujesz złość?”, słyszę najczęściej poirytowane: „Nie, a niby czemu miałbym ją czuć?”. I to jest odpowiedź wskazująca, że nastolatek nawet nie zdaje sobie sprawy, że gdzieś w środku jest w nim złość do świata, bunt, którego nie potrafi nazwać, a to z kolei utrudnia nawiązanie relacji z innym człowiekiem.
Tę nieuświadomioną złość doskonale widać też podczas terapii par, gdy jedna strona twierdzi, że partner lub partnerka ma wybuchy, ataki złości, jest wiecznie poirytowana czy poirytowany, a tymczasem ten człowiek głęboko wierzy w to, że próbuje jedynie przeforsować swoje racje. Wielu agresorów dopiero podczas terapii dowiaduje się, że to, co robią w domu, to przemoc, ale nawet wtedy nie są skłonni przyznać się do swojej złości.
Dlatego tak ważne jest, by podczas leczenia chorych na depresję nie pomijać tej emocji. Nie należy skupiać się tylko na tym, że pacjent mówi o poczuciu samotności, bezsilności, bezradności czy smutku, ale też patrzeć, czy nie przejawia jakichś objawów złości lub wrogości, bo jak wynika z mojego doświadczenia terapeutycznego – te uczucia bardzo często są nienazwane, a mogą wpływać na skuteczność leczenia.
Czy tacy pacjenci częściej przerywają terapię?
Nie znam żadnych badań na ten temat, ale z moich gabinetowych obserwacji wynika, że konfrontacja z własną złością rzeczywiście bywa trudna, szczególnie w przypadku osób, które wylewają ją na dziecko. Nazwanie wprost tego, co się dzieje, jest często dla pacjentów bolesne i raniące, dlatego rzeczywiście w prowadzeniu osób z podwyższonym poziomem złości, wrogości, manipulacji jest dużo więcej kryzysów w terapii. Taki człowiek często mówi, że odnosi wrażenie, że tylko on jest zły, czuje się napiętnowany, choć w gabinecie panuje życzliwa atmosfera.
Pewien mężczyzna, który był bardzo przemocowy wobec żony, przyznał mi wprost, że czuje się tak złym człowiekiem, że nie wierzy, by ktokolwiek mógł na niego spojrzeć życzliwie. W tym przypadku trzeba było więc przełamać to wyobrażenie o samym sobie, jednocześnie nie ukrywając tego, że jego zachowanie było bardzo raniące, niewłaściwe i musi ponieść konsekwencje. Wyrządzonych pod wpływem złości krzywd często nie można już naprawić, dlatego w tym przypadku celem terapii było zadbanie o przyszłość pacjenta oraz jego relacje z dziećmi, wskazanie mu jakichś celów, do których warto dążyć.
W dostępnym na YouTubie wykładzie otwartym o korelacji pomiędzy depresją a złością mówi pani, że emocja ta aktywuje lewą półkulę mózgu, co wskazuje na jej motywacyjną funkcję. Dlaczego w depresji motywuje nas ona do autodestrukcji, a nie do wyjścia z choroby?
Ależ z moich badań wynika, że złość w depresji jest również pomocna. Analiza wskaźników deklaratywnych, czyli kwestionariuszy, oraz dzienniczków pokazała, że osoby w depresji, które bardziej kierują złość do wewnątrz, a jednocześnie nie potrafią jej wyrazić na zewnątrz, mają więcej myśli samobójczych. Im lepiej wyrażają złość na zewnątrz, tym mniej mają myśli autodestrukcyjnych i samobójczych.
Kompetencji wyrażania złości na zewnątrz można się nauczyć. Ważne jednak, by nie miało to nic wspólnego z agresją, przemocą czy frustracją, dlatego złość trzeba umieć wyrażać prawidłowo. To niezwykle ważna wskazówka dla terapeutów pracujących z osobami z depresją. Nauczenie ich zdrowego wyrażania złości na zewnątrz, bez uszkadzania relacji, może być przełomem w terapii.
Tylko jak to robić?
Można zacząć od tego, by nazwać swoje uczucia otwarcie, na przykład: „Złoszczę się, bo świat nie jest taki, jak sobie wyobrażałam”, „Jestem sfrustrowana, bo życie nie jest tak łatwe, jak mi mama z tatą obiecali”, albo „Złoszczę się, ponieważ rodzice nigdy mnie nie przytulili, a ja tak bardzo pragnę ciepła”. Niekoniecznie trzeba to wypowiedzieć do kogoś, może to być wewnętrzny monolog. W ten sposób normalizuje się złość, daje się sobie przyzwolenie na przyznanie, że życie nie układa się tak, jakby się chciało. Czasem jednak pojawia się w nas silna potrzeba, by tę nagromadzoną złość wyrzucić na zewnątrz, na przykład w stronę partnera lub partnerki, i tu również pomocne jest nazwanie wprost tej emocji bez agresji. Warto odnieść się do faktów, czyli co się konkretnie stało i jakie uczucie to we mnie wywołało, na przykład: „Jestem na ciebie zła, bo dzisiaj, od kiedy wstałeś, skrytykowałeś mnie już cztery razy. Czuję się zraniona”, brzmi mniej konfrontacyjnie niż zarzut i ocena typu: „Zawsze mnie krytykujesz, jesteś okropny i przez ciebie ciągle się kłócimy”.
Kiedy wyrażam złość wprost, w sposób otwarty, podkreślając swoje odczucia, po pierwsze, nie eskaluję konfliktu, a po drugie, zyskuję poczucie sprawczości i kontroli. Ważne jest, by przyjąć też punkt widzenia drugiej strony. Na przykład: „Nie myślałem, że cię krytykuję. Myślałem, że korzystasz z moich uwag”. Warto też zaopiekować się obszarem przekształcenia złości/ frustracji w siłę motywacyjną oraz w produktywne wykorzystanie tych napędowych uczuć. Złość jest dla nas bardzo pomocna, gdy chcemy siebie ochronić lub wprowadzić zmianę w życie. I to też pokazały moje badania.
Co jeszcze udało się pani ustalić?
Podczas badania ludzie z depresją wzięli udział w grze, w której musieli nabić jak najwięcej punktów, ale mieli świadomość, że ich konkurent może im je wykraść. Kiedy dochodziło do kradzieży, mogli ukierunkować wszystkie siły na zdobywanie kolejnych punktów, ochronę tych, które im pozostały, albo rewanż, czyli kradzież punktów oponentowi. Okazało się, że ci, którzy mieli większą skłonność do rewanżu, charakteryzowali się też wyższym poziomem poczucia szczęścia i sprawczości, a niższym beznadziei i anhedonii. A zatem umiejętność obudzenia w sobie pewnej dozy agresywności w celu ochrony swoich szeroko rozumianych zasobów koreluje z lepszym samopoczuciem, i dotyczy to również osób z depresją. Złość niekoniecznie jest tylko negatywna. W naszym języku po prostu brakuje nazw tej emocji, które oddawałyby jej motywacyjną funkcję.
Zatem złości wcale nie trzeba się pozbywać, wystarczy ją sobie uświadomić, nazwać po imieniu i nauczyć się ją wyrażać w niedestrukcyjny sposób.
I prawidłowo ukierunkować. Miałam w terapii osoby z bardzo intensywnymi myślami samobójczymi i kiedy podczas rozmów dochodziliśmy do tego, że pod tymi myślami tak naprawdę ukryta jest niewypowiedziana złość na rodzica albo na współmałżonka i olbrzymia frustracja – skłonność do autodestrukcji malała lub całkowicie znikała. I nie dochodziliśmy do tego miesiącami czy latami, przełom następował czasami na drugiej, trzeciej sesji.
Oczywiście pacjent potem musi jeszcze przepracować tę sytuację, zrozumieć, z czego wynika złość na rodzica, uświadomić sobie, że opiekun też miał swoje ograniczenia, niezałatwione sprawy, z którymi się zmagał; że małżonek nie będzie inny niż jest lub że trzeba poprawić coś w komunikacji partnerskiej. Nie pozostawiamy człowieka z tą złością, tylko idziemy dalej w terapii, staramy się doprowadzić do tego, by zaakceptował on to, jaki ten rodzic był, i uwolnił się od pragnienia, by matka lub ojciec zaspokoili zaległe potrzeby, bo oni zwyczajnie już tego nie zrobią. Nie ma też konieczności informować ich o swojej złości czy żalu, najczęściej do wyrażenia tych emocji dochodzi wyłącznie w gabinecie terapeutycznym. Wielu ludziom to wystarcza, by iść dalej, są jednak tacy, którzy decydują się na napisanie listu do rodzica, ale dzięki terapii wiedzą już, jak to zrobić z życzliwością, żeby nie eskalować konfliktu i wzajemnej nienawiści.
Co jeszcze można zrobić, by złość destrukcyjną przekuć w motywacyjną?
Najsilniejsze predykatory zdrowia psychicznego to rzeczy banalnie proste, o które każdy może zadbać bez pomocy terapeuty, czyli: zdrowy sen, zbilansowane odżywianie, chociaż jedna lub dwie bliskie relacje, słońce i odpowiednia ilość ruchu. Osoby w ciężkiej depresji trudno zmobilizować do aktywności, więc na pierwszy rzut włącza się leczenie farmakologiczne i dopiero kiedy zaczyna ono działać, stopniowo zachęca się pacjenta do spacerów i ćwiczeń. Nawet do sesji w gabinecie wprowadzam proste ćwiczenia rozluźniające i rozciągające ciało. Pacjentów, u których depresja koreluje ze złością, zachęcam też do praktyk medytacyjno-transowych, podczas których pracuje się z ciałem i z własnymi emocjami.
Do przekucia niszczycielskiej złości w siłę, która nas buduje, potrzebne są zatem: wgląd intelektualny, wyrażenie tego wglądu, uspokojenie swojego ciała i pozwolenie sobie na dobre, otulające emocje. Osoby, które nagromadziły w sobie dużo destrukcyjnej złości, często nie potrafią przyjąć miłości, ciepła drugiego człowieka. Chodzi więc o to, żeby taką osobę ukierunkować na otaczające ją dobro, powiedzieć: Zobacz, masz dzieci, które cię kochają, czy ty to w ogóle czujesz? Jak to odbierasz? Czy ta miłość ogrzewa ci serce? Przepływa przez całe twoje ciało?
A jeśli złość nie mija?
Czasami mimo obustronnych starań ta destrukcyjna złość ciągle powraca. Taka osoba musi więc patrzeć na swoją emocjonalność jak na stały dyskomfort fizyczny. Jeśli wiemy, że jedno kolano mamy słabsze, robiąc przysiad czy wstając z krzesła, intuicyjnie je chronimy, odciążamy. Dokładnie taki sam odruch musi wypracować człowiek, który ma skłonność do irytacji i drażliwości – nauczyć się chronić własne otoczenie przed swoją złością. Dlatego podczas terapii edukuje się pacjenta, jak ma rozpoznawać, że poziom jego napięcia wzrasta i w jaki sposób może to komunikować bliskim. Zachęcam, by mówić wprost: „Słuchaj, ten dzień jest dla mnie trudny, ciągle atakują mnie jakieś nieprzyjemne bodźce, wróciłam rozdrażniona z pracy. Teraz ty też czegoś ode mnie oczekujesz, ale ja dziś jestem na skraju, muszę się wyciszyć, bo inaczej wybuchnę”. Taka szczerość jest bardzo dobra. Każdy musi jednak znaleźć własną instrukcję obsługi rozbrajania swojej destrukcyjnej złości. Jedni będą potrzebować przytulenia, inni wręcz przeciwnie, wolą trzymać się od bliskich z daleka. Są tacy, którym pomaga rozmowa, i tacy, którzy wolą tę złość przemilczeć. Trzeba znaleźć swój klucz.
Marzena Rusanowska, dr psychologii, psychoterapeutka, trener szkoleniowy, naukowiec. Pracuje w nurcie psychoterapii integratywnej. W Instytucie Psychologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie zajmuje się między innymi badaniem zaburzeń emocjonalnych.