Jeśli nawiązywanie i utrzymywanie kontaktów międzyludzkich jest dla kogoś wyzwaniem, to wymagający opieki zwierzak w domu może dawać takiej osobie poczucie bycia potrzebnym. Zwłaszcza że on nie ocenia ani nie wymaga przestrzegania konwenansów. To niektóre wnioski płynące z badań Julianny Steindl, poświęconych relacjom osób nieneurotypowych ze zwierzętami.
Dlaczego założyłaś, że osoby nieneurotypowe mogą mieć jakąś wyjątkową relację ze zwierzętami?
Niczego nie zakładałam, kierowałam się przede wszystkim intuicją i tym, co obserwowałam w najbliższym otoczeniu, w którym znajduje się wiele osób neuroatypowych. Sama jestem jedną z nich i odkąd pamiętam, zawsze miałam bliskie relacje ze zwierzętami. Byłam ciekawa, czy moja perspektywa może mieć odzwierciedlenie w doświadczeniach innych ludzi i badaniach naukowych, bo przecież ta korelacja interesuje psychologów od dawien dawna.
Jednym z pierwszych był Zygmunt Freud, który do strzegł, że kiedy w gabinecie znajdował się jego pies, spotkania z pacjentami przebiegały lepiej, a terapeutyzowane osoby chętniej się otwierały i szczerzej mówiły o bolesnych wspomnieniach. Ale dopiero 30 lat po jego śmierci ten temat oficjalnie pojawił się na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, dzięki Borisowi Levinsonowi, którego dziś uważa się za prekursora AAT (ang. animal-assisted therapy), czyli terapii z wykorzystaniem zwierząt.
Pierwsze naukowo opisane relacje osób nieneurotypowych ze zwierzętami dotyczą dzieci w spektrum autyzmu, a dokładniej ich aspektu terapeutycznego. Ale przecież nasze interakcje ze zwierzętami zdecydowanie częściej opierają się na zwykłej koegzystencji na co dzień. Współcześnie mamy wiele badań opisujących wpływ posiadania zwierząt na ludzi, ale jeśli chodzi o osoby neuroatypowe, dotyczą one w większości dzieci, a przede wszystkim chłopców, u których spektrum autyzmu czy ADHD występują nawet cztery razy częściej niż u dziewczynek. Dane te mogą być jednak niedoszacowane ze względu na brak właściwego diagnozowania kobiet i dziewcząt, a paradoksalnie to właśnie dla nich bliska relacja ze zwierzęciem może być szczególnie ważna.
Dlaczego?
Jedną z wymienianych przez badaczy cech kobiet w spektrum jest częstsze maskowanie, czyli świadome lub nieświadome udawanie osoby neurotypowej. Kobiety, relacje, często zmuszają się do utrzymywania kontaktu wzrokowego, naśladowania mimiki rozmówcy, nawet wtedy, kiedy sprawia im to dużą trudność i wymaga ogromnego wysiłku. Maskują się, by zyskać społeczną akceptację, utrzymać znajomości z rówieśnikami i uniknąć wykluczenia czy wręcz aktów przemocy. Ta taktyka jest jednak obciążająca, wiąże się z odrzuceniem jakiejś części siebie, wyparciem i w efekcie może prowadzić do wielu problemów ze zdrowiem psychicznym. Utrudnia też postawienie właściwej diagnozy, a niezdiagnozowane spektrum autyzmu może komplikować życie.
Kontakt ze zwierzętami nie rozwiązuje tego systemo wego problemu, ale bez wątpienia przynosi ulgę, daje chwilę wytchnienia od tej gry pozorów, możliwość bycia po prostu sobą. Zwierzęta nie oceniają, w pełni akceptują swoich opiekunów, nie wymagają od nich przestrzega nia jakichś konwenansów czy umów społecznych – nie do końca czytelnych dla osób neuroatypowych. Te zaś w relacjach międzyludzkich cały czas muszą aktywnie myśleć o tym, co należy zrobić, jak powinny się zachować – żeby społeczeństwo nie uznawało ich za dziwne, odstające w jakiś sposób od normy. Towarzystwo zwierząt zapewnia komfort psychiczny, czyli stan, do którego każdy z nas dąży.
Ale wydaje się, że same zwierzęta też są łaskawsze dla osób nieneurotypowych, często w ich towarzystwie łagodnieją. Czy ten wątek pojawił się w wywiadach, które przeprowadzałaś do swoich badań?
Tak, jeden z rozmówców przyznał, że zawsze czuł większą akceptację ze strony zwierząt. A kiedy jakiś aspołeczny i agresywny pies na jego widok merda ogonem, podchodzi i pozwala się głaskać, czuje się wyróżniony i podbudowany. Temple Grandin, znana na całym świecie ekspertka od zachowania zwierząt, u której zdiagnozowano autyzm, dopatrywała się źródła tego niezwykłego porozumienia w podobnym sposobie patrzenia na świat, czyli od szczegółu do ogółu, a także w tym, że osoby neuroatypowe, podobnie jak zwierzęta, myślą obrazami.
Dziś wiemy jednak, że ludzka neuroróżnorodność jest ogromna i trudno wszystkim przypisywać ten sam sposób myślenia czy postrzegania świata. Wydaje mi się, że wytłumaczenie większej otwartości zwierząt na przykład na osoby w spektrum może być znacznie prostsze i wynikać z obustronnej czujnej obserwacji. Ludzie w spektrum uczą się, patrząc na innych, jakie zachowania są akceptowane społecznie, a jakie nie, i to przekłada się także na zwierzęta, które wszystko komunikują swoim zachowaniem i mową ciała. Jeśli ktoś jest w stanie się na tym skupić, to potrafi ten przekaz dużo lepiej odczytać. z natury bardziej empatyczne i mocniej nastawione na tym skupić, to potrafi ten przekaz dużo lepiej odczytać.
Poza tym dla wielu osób w spektrum istotne są granice – bo na przykład nie lubią być dotykane albo nie akceptują jakichś zmian w swoim otoczeniu – a przez to mogą też lepiej rozumieć granice innych, w tym zwierząt. Dlatego te bez obaw do nich podchodzą, bo czują, że tacy ludzie nie naruszą ich strefy komfortu.
Wielu twoich rozmówców mówiło, że emocje zwierząt są dla nich bardziej czytelne niż ludzi. To dość zaskakujące, bo wydaje się, że ludzka mimika i ekspresja są znacznie bogatsze niż na przykład psa czy konia.
Relacja ze zwierzęciem jest dużo prostsza. Jeśli znamy jego potrzeby, zwyczaje, nawyki, wiemy, jak okazuje złość, radość, smutek czy ból, bardzo łatwo odczytać te komunikaty, bo zwierzę zawsze przekazuje je według określonego schematu. Nie stosuje żadnych filtrów czy nakładek, niczego nie udaje. Tymczasem ludzie potrafią kłamać i miewają nieczyste intencje, często ukrywają swoje emocje, bywa, że mowa ich ciała nie współgra z tonem głosu czy mimiką twarzy.
Osoby neuroatypowe często wyłapują takie niuanse, ale kompletnie nie wiedzą, jak je odczytywać, czują się zagubione. Z badań zajmującej się neuroróżnorodnością dr Gray Atherton wynika, że łatwiej im zinterpretować emocje, kiedy użyje się antropomorfizowanego modelu zwierzęcia. Być może w takiej sytuacji mogą zastosować jakiś wzór, który pasuje do określonego gatunku, co zresztą robią też często osoby neurotypowe. Kiedy powiemy o kimś, że jest jak mrówka, lis czy zając, to na myśl automatycznie przychodzi określony obraz i od razu wiemy, czego się po takiej osobie spodziewać. Ale dr Atherton tłumaczy to również tym, że za odczytywanie emocji i kontakt z figurami antropomorfizowanymi odpowiada ta sama część mózgu.
A czy ma znaczenie, jakie to są zwierzęta? Zastanawiam się, czy osobom neuroatypowym bliżej do ekspresyjnych emocji psów czy na przykład do oszczędnych w wyrażaniu emocji koni?
To bardzo indywidualna kwestia, uwarunkowana wieloma czynnikami. Poza ekspresją zwierzęcia ważne mogą być jego: wygląd, wielkość, zapach, preferencja określonego rodzaju sierści. Są tacy, którzy akceptują tylko ssaki, i tacy, którzy czują się najlepiej w otoczeniu płazów, gadów czy owadów. Z moich obserwacji wynika, że w przypadku osób neuroatypowych wybory zwierzęcych towarzyszy często są niesztampowe. Nie którzy rozmówcy wspominali o sympatii do pająków czy ślimaków.
Możliwości interakcji z tymi gatunkami są ograniczone.
Tak, ale kluczowa jest już sama ich obecność, fakt, że jest ktoś, kto na nas czeka i wymaga naszej opieki. To może dawać poczucie sensu w życiu, wynikające z czucia się potrzebnym. Dla osób w spektrum jest to niezwykle cenne, ponieważ występujące u nich braki w umiejętnościach społecznych w bezpośredni sposób mogą się przekładać na jakość i ilość kontaktów międzyludzkich.
Badane przeze mnie osoby wielokrotnie podkreślały wyjątkową więź ze zwierzętami w dzieciństwie, ale także trudności w utrzymywaniu kontaktu z rówieśnikami. Jedna z rozmówczyń powiedziała, że fakt, iż jest ktoś, kto do niej przyjdzie, pomruczy, położy się obok, sprawia, że nie czuje się samotna. Dla innego badanego takim źródłem otuchy był nawet mieszkający za biurkiem pająk, który po prostu na niego patrzył. A zatem obecność zwierząt może być w pewnym sensie antidotum na samotność, której często doświadczają osoby neuroatypowe. U niektórych ta zależność stanu emocjonalnego od obecności zwierzęcia jest tak silna, że deklarują one problemy psychiczne w momentach, gdy w otoczeniu nie ma istoty, która mogłaby je wspierać.
Nie zapominajmy jednak, że są też tacy, którzy nie znoszą obecności zwierząt w jakiejkolwiek postaci, uważają, że zwierzęta są głośne, brzydko pachną, zaburzają ich spokój i ułożony świat. Takich ludzi absolutnie nie ma sensu nakłaniać do budowania relacji między gatunkowych, nawet jeśli z badań wynika, że pomagają one zaspokoić wiele naszych potrzeb.
Jakie to potrzeby byłyby w przypadku osób nieneurotypowych?
Można ich wymienić wiele, ale podstawową jest chyba szeroko pojęta potrzeba komfortu, czyli możliwości bycia sobą, bez poczucia oceniania. Obecność zwierząt zapewnia także komfort wynikający ze stymulacji dotykowej wywołującej pozytywne odczucia sensoryczne, na przykład podczas dotykania futerka, którego określona struktura może zaspokajać potrzeby sensoryczne. W przypadku nadpobudliwości tak repetytywna czynność jak głaskanie działa uspokajająco.
Poza tym zwierzęta umożliwiają również zaspokojenie potrzeb socjalnych, ponieważ spacer z psem jest świetną okazją nie tylko do ruchu, lecz także do nawiązania nowych znajomości. Temat zwierząt może być dobry do rozpoczęcia rozmowy, w której osoba neuroatypowa posiadająca pupila będzie się czuła swobodnie, ponieważ jest obeznana w tej kwestii. Poza tym sama obecność zwierzęcia obniża stres i działa uspokajająco, daje po czucie bezpieczeństwa, dzięki czemu łatwiej nawiązać relację z innymi ludźmi.
Czy taka zależność nie sprawia, że utrata zwierzęcia jest niezwykle bolesna?
Bez wątpienia. Podczas moich wywiadów rozmowy o śmierci zwierząt zdecydowanie były najtrudniejsze. Wielu rozmówców przyznawało otwarcie, że odejście pupila było dla nich boleśniejsze niż strata babci czy rodzica, czyli teoretycznie bardzo bliskich osób. Być może wynika to właśnie z tej zależności, a może z wątpliwej jakości naszych relacji międzyludzkich. Status bliskiego pokrewieństwa nie zawsze przekłada się na realnie silne więzi. Jeśli ktoś spotyka babcię czy dziadka kilka razy w roku, a ze zwierzęciem ma stały kontakt, to oczywiste, że odejście tego drugiego mocniej go poruszy, chociażby dlatego, że zmieni jego codzienną rutynę.
Istotne jest także to, że zwierzęta nie werbalizują swoich odczuć i myśli. Ciężko chorzy lub wiekowi ludzie często mówią wprost, że mają dość życia, że się męczą, woleliby już nie cierpieć. A przez to, nawet jeśli ich śmierć jest w dalszym ciągu przykra, pocieszamy się, że jest im już lepiej. W przypadku zwierząt takiego wytłumaczenia nie ma i zazwyczaj przypisujemy im silną wolę życia. Dlatego ludzie często wbrew obiektywnym przesłankom, z determinacją ratują swoich pupili, nie zważając na ich cierpienie. U osób w spektrum może to wynikać także z tego, że bardzo źle znoszą nagłe zmiany. A śmierć jest wielką zmianą, na którą nie mamy wpływu.
Społecznie postrzegana jest też jako niesprawiedliwa, a ludzie w spektrum i z ADHD mają silne rozwiniętą justice sensitivity, czyli wrażliwość na sprawiedliwość. Tą cechą tłumaczy się też obserwowaną w badaniach osób nieneurotypowych większą empatię na cierpienie czy przemoc wobec zwierząt, czyli istot słabszych, zdanych na łaskę człowieka. Śmierć pupila łączy więc w sobie wiele elementów, które dla osób neuroatypowych są szczególnie trudne.
Jednak otwartość twoich rozmówców w tej kwestii była momentami szokująca, bo nawet jeśli śmierć kota jest dla kogoś trudniejszym doświadczeniem niż śmierć dziadka, mało kto to werbalizuje.
Nie przyznajemy się do takich myśli, bo mamy poczucie, że nie wypada. Ale osoby w spektrum lub z ADHD nie rozumieją wielu konwenansów społecznych. Poza tym ta szczerość mogła być wynikiem tak zwanego efektu badacza. Mocno podkreślałam, że w tych wywiadach nie ma dobrych ani złych odpowiedzi, że każdy może mówić to, co tak naprawdę czuje, bez obaw, że będę to w jakikolwiek sposób oceniać. Każdy miał też zapewnioną pełną anonimowość. Myślę, że dzięki temu niektórzy rozmówcy przyznawali się do odczuć, których w innej sytuacji by jednak nie wyrazili.
Julianna Steindl, absolwentka antropozoologii na Uniwersytecie Warszawskim. Badawczo interesuje się szeroko pojętą nieneurotypowością i spektrum autyzmu. Jest autorką pracy „Relacje osób nieneurotypowych ze zwierzętami”, która jest dostępna bezpłatnie online.