1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Czerwone i zielone flagi w rodzinie. Kiedy uznać, że lepiej nie widywać się z bliskimi?

Czerwone i zielone flagi w rodzinie. Kiedy uznać, że lepiej nie widywać się z bliskimi?

(Fot. Arthur Elgort/Conde Nast/Contour by Getty Images)
(Fot. Arthur Elgort/Conde Nast/Contour by Getty Images)
Przekonanie, że musimy widywać się z rodziną, bywa tak silne, że robimy to nawet, gdy potem jesteśmy tak rozbici, że sięgamy po leki lub alkohol. Kiedy uznać, że na rodzinne spotkania mamy czerwoną flagę? - wyjaśnia Iwona Firmanty psycholożka, socjolożka i coachka.

Beata Pawłowicz: Czy dzięki pracy nad sobą, psychoterapii możemy spotkać się z rodziną, z którą kontaktu od lat unikaliśmy, bo był on dla nas zawsze bolesny? Co byłoby zieloną flagą na takie spotkania?

Iwona Firmanty: W praktyce to raczej niemożliwe, żeby ktoś kto, jako dziecko został poraniony przez bliskich, był przez nich nierozumiany i dlatego odrzucony oraz etykietowany, a więc wyniósł z rodzinnego domu niezrealizowane potrzeby miłości, akceptacji i bliskości, mógł pójść na rodzinny obiad i bez lęku czy smutku cieszyć się każdą jego chwilą. A to dlatego, że podczas takiego spotkania będzie spięty, gotowy do ucieczki czy obrony.

To co wypracowane na terapii to jedno, a to co zapisane w układzie nerwowym, to drugie. Układ nerwowy reaguje na sytuacje podobne do tych, w których doświadczyliśmy zagrożenia, niezależnie od tego, czy ich źródłem byli bliscy czy obcy. Oczywiście reakcja na krytykę czy drwinę dzięki terapii słabnie, bo wiemy, czego się spodziewać. Jednak w rezultacie takiego spotkania może uruchomić się w nas stary mechanizm obronny, by jak dawniej chronić integralność psychiki.

Co w tym złego, że się „uruchomi”?

Skutek rodzinnego obiadu zależy od tego, w jaki sposób nasza psychika nauczyła się radzić sobie w dzieciństwie z lękiem, cierpieniem, zagrożeniem.

Jedna z moich klientek przez prawie miesiąc po świętach spędzonych z rodziną była nieobecna w rzeczywistości. Zaniedbała kilka zawodowych spraw, zapomniała o spotkaniu z przyjaciółmi itp. Włączył się dawny mechanizm obronny, żeby nie czuć, nie być, który w dzieciństwie pozwolił jej przetrwać w krytycznym otoczeniu. Inny z moich klientów po rodzinnych świętach sięgnął po alkohol, choć zachowywał abstynencję od roku. Kolejny wszedł na prostą do rozwodu, tyle złości wyzwoliło w nim spotkanie z rodziną pochodzenia, z którą nie widział się kilka lat. Po takim spotkaniu możemy więc uciec w świat poza realny, jakbyśmy „odkleili się” od rzeczywistości, przestać czuć albo odwrotnie – zaczynamy odczuwać ogromny psychiczny ból, który chcemy zagłuszyć alkoholem czy lekami. Możemy też być wściekli i wybuchać o byle co.

Czy my w ogóle łączymy spotkania z rodziną i swoje destrukcyjne zachowania?

Możemy nie chcieć ich połączyć! Warto jednak dostrzec tę zależność, bo prawdopodobne, że następnym razem będzie tak samo. Wyzwalaczem może być wszystko, gest ojca, wątek z historii rodziny, zapach perfum mamy. Wielu moich klientów, przekonało się o tym, że choć myśleli, że już poznali schematy upupiania działające w ich rodzinnym domu, to i tak po niedzielnym obiedzie u rodziców, wracali do starej reakcji. Dlaczego? Nie jesteśmy wstanie w pełni zrozumieć i rozwikłać emocjonalnych zawiłości, jakie łączą naszych bliskich i nas, a więc przejść bezpiecznie przez ich labirynt.

Wchodzimy do tego labiryntu, kiedy tylko siadamy do wspólnego posiłku?!

Właśnie, co więcej nawet, jeśli sami jesteśmy świadomi tych mechanizmów i w znacznym stopniu od nich niezależni, to one nadal działają w naszej rodzinie pochodzenia i nadal żyją nimi bliscy nam ludzie. W przeciwieństwie do nas oni też nie chcą się zmieniać! Nie chcą się rozwijać, a żeby zaprzeczyć możliwości jakiejkolwiek zmiany, będą się starali wciągać nas w swoją grę (nawet nieświadomą). Będą więc dążyć do wywołania w nas takiej samej reakcji emocjonalnej, takiego samego zachowania, jakie zawsze wywoływali. Dlatego trudno się ochronić, bo nie przewidzimy, co się może zdarzyć, gdy się okaże, że stare sposoby rozbroiliśmy.

Czy dlatego podczas rodzinnego obiadu można usłyszeć, że ma się coś z głową, skoro się nie je pszenicy?

Oceniając krytycznie kogoś, chce się go sprowokować do określonej reakcji, a więc do tego, by zagrał w rodzinnej grze, czyli wszedł w swoją starą role! W tym wypadku może to być rola tzw. kozła ofiarnego, czyli kogoś, dzięki komu innym poprawia się humor, bo czują się od niego lepsi! I nie ma kompletnie znaczenia, jak jest naprawdę! Że „kozioł” nie jest już dzieckiem, które sikało do łóżka, tylko wykładowcą uniwersyteckim. Pszenica wystarczy by obsadzić go starej roli. Dlatego też często jest tak, że „kozioł ofiarny” osiąga życiowy sukces, bo właśnie na lata zawiesił relacje z rodziną. Wtedy jednak zaczyna ciągnąć go do domu, żeby dostać to czego, jako dziecko nie dostał, czyli akceptacje i miłość. Kiedy jednak – zaproszony na powiedzmy święta - pojawi się na rodzinnej scenie, bliscy spróbują go upupić, jak dawniej. Jeśli będzie trzeba, sięgną nawet po jego dietę! Rodzinny schemat ma być odtworzony! Krytyczni krewni dostaną dopaminowy strzał, bo upokarzając publicznie kozła, poczują się znów od niego lepsi.

To nie mądre, oceniać kogoś po tym, co je?

A mimo to takie rzeczy się dzieją i to w rodzinach. Najważniejsze, to nie dać wciągnąć się w starą rolę, nie szukać naukowych argumentów o szkodliwości pszenicy. Szkoda czasu! Nawet, jeśli na kolejny rodzinny obiad kozioł przyniesie pismo od ministra zdrowia, mówiące, że pszenica jest niejadalna, to i tak zostanie wyśmiany. Toksyczni krewni ucieszą się, że gra w „kozła”, że dostarcza kolejnych okazji, by go upokorzyć.

Zamiast wchodzić w dyskusje, najlepiej uznać, że oni mają inną optykę na życie i że widzą nas poprzez dawno przypisaną rolę. Mają może te same geny, ale tak naprawdę nas nie znają i nie chcą poznać!

Upupianie, jest więc czerwoną flagą, ale co w takiej sytuacji byłoby zieloną?

Upokarzanie, to zawsze czerwona flaga, wszystko jedno, czy chodzi o krewnych, czy nie. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy krytyczny krewny opamięta się. Będzie to oznaczało, że nie miał złych intencji, a może tylko zły dzień. Zieloną flagą będą wtedy słowo: „przepraszam”. Jeśli „przepraszam” nie padnie, to trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: ta relacja, ta osoba jest toksyczna. Nie zmieni swojego zachowania. Nie zdobędziemy jej akceptacji nawet, gdy zaczniemy jeść pszenice. Udawanie, że nas takie uwagi nie ranią, też nie pomoże. Spowoduje tylko wzmożenie ataków! Uległa osoba jest znakomitym źródłem dopaminy. Udał się atak z powodu pszenicy, to kolejny będzie dotyczył ubrań lub poglądów. Pozwalając się poniżać, nic się nie osiągnie, bo celem jest odtwarzanie rodzinnej gry, interaktywność uczestników.

A jeśli oczekiwanej reakcji nie będzie?

Jeżeli naprawdę przestaniemy, czuć się zranieni, a nie tylko będziemy udawać, że tak jest, to nasze relacje rodzinne mogą wygasnąć. Pewna kobieta przestała być zapraszana, gdy dzięki psychoterapii zaczęła reagować w zdrowy sposób, na przykład pytając: „co chcesz przez to powiedzieć, kiedy robisz takie miny, gdy mówię o mojej diecie?”, albo okazując troskę: „wydaje się, że jesteś zdenerwowana, czy mogę ci w czymś pomóc?”. Przestała być dla bliskich „kozłem”, kimś komu można w prosty sposób pokazać, że jest gorszy i samemu dzięki temu poczuć się lepszym.

Po czym poznać, że rodzina zawiesza zielone flagi?

W relacjach rodzinnych zieloną flagą jest sytuacja, w której jeżeli siedzisz przy stole i ktoś Ci podaje kutię, a ty mówisz: „pięknie dziękuję, cudownie pachnie, ale ja nie jem pszenicy”, słyszysz: „dobra, spoko. A co możesz jeść?”. Kiedy odpowiesz, to wtedy osoba dająca ci zielone flagi, powie: „no to super, to mam!” albo: „przepraszam cię bardzo, następnym razem coś takiego dla ciebie przygotuję!”. Zielona flaga, to szacunek dla ciebie. Należy się on każdemu wszystko jedno, czy nie je pszenicy, bo ma takie poglądy, czy realizuje zalecenie lekarza. Zielona flaga, to poszanowanie twoich potrzeb, pozwolenie ci na życie takie, jakiego ty chcesz.

Jeśli w zimie biegasz prawie na golasa, to ten kto cię szanuje, może zapytać: „nie chciałabyś jednak założyć czapki, jakiegoś grubszego ubrania, żeby Ci nie było zimno?”. A jak odpowiesz: „nie, dzięki chcę biegać na golasa”, to usłyszysz: „dobra, to ja Ci przygotuję gorącą herbatę i koc, żeby ci było ciepło, jak wrócisz”.

Wzruszyłam się, byłoby cudownie żyć w rodzinie, która tak postępuje…

Ważne jest, żeby podejść do rodziny, tak samo, jak do innych ludzi, a więc analizując swoje prawdziwe uczucia i potrzeby. Zaczynając od tego, jak ja się czuję w relacji z tą osobą? Warto oddzielić to, że pochodzimy z jednego gniazda, być może nosimy to samo nazwisko, od tego, jakie są moje prawdziwe uczucia, kiedy z tą osobą jestem i jakie są skutki takich spotkań? Dzięki temu mogę odpowiedzieć na pytanie, czy kontakty z nimi są dla mnie dobre?

Czy to nie jest egoizm, kiedy mówimy o rodzicach czy rodzeństwie?

Przecież to jest moje życie, mam je tylko jedno. Jeżeli po spotkaniu z bliskimi nie czuję się komfortowo, to siadam i analizuję, z czego to wynika. Jeżeli z tego, że oni grają mi na nerwach, na moich najczulszych strunach i robią to tak sprytnie, że dopiero po jakimś czasie wiem, czemu czuję się rozdrażniona, sfrustrowana, a nawet sięgam po alkohol czy leki, to mam sobie zadać pytanie, dlaczego się na to zgadzam? Czemu się z nimi spotykam? Może warto zminimalizować kontakty? A głębokich dobrych relacji, których tak potrzebuję, poszukać wśród wspierających i akceptujących mnie przyjaciół?

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze