1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Czy twoja przyjaźń jest prawdziwa? Odpowiedź może kryć się w tym jednym odcinku „Przyjaciół”

Czy twoja przyjaźń jest prawdziwa? Odpowiedź może kryć się w tym jednym odcinku „Przyjaciół”

Matt LeBlanc (Joey) i Lisa Kudrow (Phoebe) na planie „Przyjaciół” (Fot. J. Delvalle/NBCU Photo Bank/NBCUniversal/Getty Images)
Matt LeBlanc (Joey) i Lisa Kudrow (Phoebe) na planie „Przyjaciół” (Fot. J. Delvalle/NBCU Photo Bank/NBCUniversal/Getty Images)
W przyjaźni czasem nie chodzi o logikę, tylko o wsparcie. O bycie obok i bycie w dostrojeniu. A czasem potrzebne będzie jednak konstruktywne udzielenie rady czy informacji zwrotnej – szczere i bez sztucznej przymilności – pod warunkiem że osoba, której udziela się rady, sama tego chce. Nasza felietonistka Urszula Sołtys-Para pisze o luksusie przyjaźni, jej granicach, serialu „Przyjaciele” i sztuce teatralnej „Nasze żony”.

Moje córki postanowiły oglądać serial „Przyjaciele” – pod pewnymi względami chyba średnio już aktualny we współczesnej rzeczywistości, czyż nie? Inny świat (serial powstawał w latach 1994–2004), inna moda, łatwiejsze podróżowanie samolotem (rzeczywistość sprzed zamachu na World Trade Center). Gdy kręcono pierwsze sezony, to Internet i telefony komórkowe ledwo się pojawiły i były dostępne dla nielicznych. W samym scenariuszu widać brak delikatności w poważnym traktowaniu mniejszości seksualnych czy prześmiewcze podejście do tematu otyłości – a jednak serial jest i dzisiaj popularny i lubiany!

Jeszcze w czasach jego największej świetności próbowano odkryć, z czego właściwie wywodzi się owa popularność i ogromna sympatia do bohaterów. Z tego, co pamiętam, krytycy zauważali, że widzów przyciąga przed ekrany (teraz zapewne częściej przed monitory) grupa ludzi, która sobie pomaga i może na siebie liczyć. W świecie rozczłonkowania, atomizacji rodziny, samodzielności na granicy z samotnością serial o osobach wspierających się i lubiących, tworzących coś na kształt rodziny z wyboru, kompensował braki i przynosił ukojenie. No bo fajnie mieć bliskich, którzy akceptują, rozumieją, wybaczają, prawda? Znaleźć taką swoją niszę, osoby, które mają dla nas czas, są dostępne i emocjonalnie bliskie. Czy nie tego poszukujemy bez względu na wiek?

Kot Phoebe

Pamiętacie odcinek, w którym Phoebe (jedna z głównych bohaterek – wyjaśniam, gdyby ktoś z czytających nie znał serialu) uwierzyła, że jej zmarła matka wcieliła się w kota? Przyjaciele zaakceptowali perspektywę Phoebe, nie wchodzili w dyskusję i szanowali kota, jakby naprawdę był wcieleniem matki ich przyjaciółki. Tylko jeden z grupy, Ross, próbował spokojnie i logicznie wytłumaczyć, że taka sytuacja jest niemożliwa, że to myślenie życzeniowe, które prawdą nie jest.

Wszystkich to zmroziło, a sama Phoebe zapytała: „Czy ty wiesz, jak to jest stracić oboje rodziców? Czy musisz mi odbierać tę wiarę?”. I nawet Ross, skruszony, zauważył swój brak czułości i nietakt…

Bo w przyjaźni czasem nie chodzi o logikę, tylko o wsparcie. O bycie obok i bycie w dostrojeniu. A czasem potrzebne będzie jednak konstruktywne udzielenie rady czy informacji zwrotnej – szczere i bez sztucznej przymilności – pod warunkiem że osoba, której udziela się rady, sama tego chce. Jak na przykład w sytuacji, gdy Chandler (kolejny z przyjaciół) miał rozmowę o pracę i na jego prośbę, co może zrobić, aby wypaść dobrze, usłyszał szczerą, choć dla niego zaskakującą informację – sugestię, by nie opowiadał swoich dowcipów i nie obracał wszystkiego w żart. A żartowanie było immanentną cechą Chandlera, jego wizytówką, jego stylem bycia. Tak, w przyjaźni potrzebna jest szczerość – ale i delikatność. Uczciwość, wsparcie (także merytoryczne), ale bez pouczania, narzucania czy wymuszania.

Psycholożka: „Ten odcinek »Przyjaciół« rozłożył mnie na łopatki. Potem przyszła refleksja o granicach przyjaźni”. Na zdjęciu: Lisa Kudrow, serialowa Phoebe z  „Przyjaciół” (Fot. materiały prasowe HBO) Psycholożka: „Ten odcinek »Przyjaciół« rozłożył mnie na łopatki. Potem przyszła refleksja o granicach przyjaźni”. Na zdjęciu: Lisa Kudrow, serialowa Phoebe z „Przyjaciół” (Fot. materiały prasowe HBO)

Wspólne nitki

Przyjaźń jednak, aby żywo pulsowała i się rozwijała, wymaga zaangażowania obu stron. Do podlewania tej roślinki potrzebni są wszyscy, którym zależy. I dlatego jest ona tak bardzo trudna w utrzymaniu. Czasem wydaje się być luksusem, przegrywa z pracą, obowiązkami, odległością – chociaż podobno ta prawdziwa przyjaźń nie przegrywa… I tu właśnie pojawia się moja refleksja, w której zaprzeczę sama sobie, że może nie byłoby to tak trudne, gdybyśmy znali swoje wartości i ustawili sobie priorytety. I wtedy, gdyby przyjaźń była ustawiona wysoko, to inne kwestie mogłyby czasem zostać odłożone na bok.

Ze smutkiem zauważam, że i moje niektóre przyjaźnie rozluźniają się – oddalamy się przestrzennie i mentalnie. Może to po prostu naturalna kolej rzeczy? Kiedy mniej czasu spędzamy wspólnie, rozwijamy się bez towarzyszenia i wpływu dotychczasowych przyjaciół, to możemy pójść w tym rozwoju w różnych kierunkach. I potem może się okazać, że zmieniliśmy się bardzo, czasem tak bardzo, że trudno już tę relację nazywać przyjaźnią.

Przyjaźń potrzebuje spoiwa, czegoś, co angażuje, jakichś nitek wspólnych, które wzmacniane są przez częstość i głębię kontaktu. U dorosłych osób nierzadko tym spoiwem są wspomnienia z przeszłości, kiedy spędzali ze sobą czas intensywnie. I czasem te wspomnienia są wystarczające. Ale może się okazać, że to jednak za mało…

Ktoś, kto rozumie

Przyjaciel to ktoś, kto cię wspiera, inspiruje, ma dla ciebie czas. To jest chyba ta wartość największa. Ktoś, kto nas rozumie. Mówimy czasem asekuracyjnie: „mój znajomy”, „koleżanka”, „kumpel z pracy” – boimy się nadużywać słowa „przyjaciel”, i dobrze. Bo ono ma głębsze znaczenie! „Przyjaciele mogą rozjaśnić nawet najciemniejsze chwile.

Niewiele rzeczy sprawia w życiu tyle radości, co spotkanie z przyjaciółmi po długiej rozłące. Bez przyjaciół nikt nie jest szczęśliwy – dowodzą tego wyniki badań prowadzonych przez całe dekady. Przyjaźń odpowiada za niemal 60 proc. różnicy w poczuciu szczęścia między poszczególnymi osobami, bez względu na to, jak bardzo są one introwertyczne lub ekstrawertyczne” – piszą Arthur C. Brooks i Oprah Winfrey w książce „Życie, którego pragniesz”.

Rozwijamy siebie w rozmowach z przyjaciółmi, kiedy jesteśmy słuchani. Gdy formułujemy własne myśli, to przy okazji odkrywamy coś w sobie – przynajmniej ja tak mam i za to jestem wdzięczna moim przyjaciołom. Przyjaciel to ktoś, do kogo nie obawiamy się zadzwonić w środku nocy ze swoim niepokojem, i wiemy, że nas nie odrzuci, nie powie: zadzwoń rano; ktoś, kogo możemy prosić o pomoc, a jeżeli sam nie będzie mógł nam pomóc, to coś nam chociaż doradzi.

Czy są granice przyjaźni?

Po obejrzeniu spektaklu „Nasze żony” w krakowskim Teatrze STU, w którym dwaj przyjaciele są poproszeni przez trzeciego o dostarczenie mu fałszywego alibi (nie napiszę dokładnie, w jakiej sprawie, aby nie zdradzić szczegółów fabuły), pojawiło mi się w głowie pytanie: Gdzie jest granica między lojalnością wobec przyjaciela a uczciwością wobec swoich wartości? Do którego momentu akceptujemy przyjaciół takimi, jacy są, a w którym momencie granica jest przekroczona? Tytuł sztuki mówi o żonach, ale tak naprawdę temat dotyczy przyjaźni. Być może to jest pytanie dla każdego osobno, każdy znajdzie swoje kryteria i progi, których – także w przyjaźni – nie zgodzi się przekroczyć.

W poradniku „Jak żyć z lękiem” Marcin Matych opisuje z kolei pewną przyjacielską relację opartą na ściśle wyznaczonych rolach: „ratownika” i „pacjenta”. Jeden z przyjaciół cierpiał na głębokie zaburzenia lękowe, a drugi pojawiał się na każde zawołanie, pocieszał, woził na badania, spędzał przy nim noce, opiekował się solennie. Ale – i to ważne ALE – w książce pada pytanie: Co ten cierpiący człowiek zrobił SAM dla siebie, dla swojego zdrowienia? Czy skorzystał z zaleconej psychoterapii i przepisanych mu leków? W takich sytuacjach również możemy sprawdzać, gdzie przebiega granica naszego poświęcenia.

Czy w przyjaźni nie jest ważna równowaga i elastyczne wymienianie się rolami w zależności od potrzeb i okoliczności życiowych? Gdzie kończy się nasze wspieranie, a zaczyna odpowiedzialność cierpiącej osoby za samą siebie? Czy można przeżyć życie za kogoś? Wyleczyć się za kogoś?

W pewnej inspirującej książce, o znamiennym tytule „Czego najbardziej żałują umierający”, autorstwa australijskiej pielęgniarki z oddziału pomocy paliatywnej Bronnie Ware, znalazłam fragment, który zapadł mi w pamięć: „Nie trać kontaktu z najbliższymi przyjaciółmi, Bronnie. Ci, którzy cię akceptują taką, jaką jesteś, i dobrze cię znają, są w końcu warci więcej niż wszystko inne. (…) Niech nic ci w tym nie przeszkodzi. Przecież wiesz, gdzie ich znaleźć i jak im powiedzieć, że są dla ciebie ważni”. Niech te przytoczone przez autorkę słowa jednej z jej pacjentek, którymi się opiekowała, staną się dla nas kompasem.

Urszula Sołtys-Para, psycholożka i psychoterapeutka ericksonowska. Prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną w Tychach – pracuje z osobami dorosłymi i rodzinami. Autorka poradników dla rodziców i książki „Przebodźcowani. Szukając siebie w świecie nadmiaru”. Współautorka podcastu „Wspólne słowa”, w którym razem z Anną Dankowską popularyzuje wiedzę z zakresu psychologii.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze