1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Taylor Swift: „Chcę nosić róż i mieć opinię”. Fenomen artystki tłumaczy dziennikarka Karolina Sulej

Taylor Swift: „Chcę nosić róż i mieć opinię”. Fenomen artystki tłumaczy dziennikarka Karolina Sulej

Taylor Swift (Fot. Gareth Cattermole/Getty Images)
Taylor Swift (Fot. Gareth Cattermole/Getty Images)
„Ale o co właściwie chodzi z tą całą Taylor? Przecież to tylko piosenkarka”. Taylor Swift to znacznie więcej niż jej muzyka. To fascynujące zjawisko, a nawet uniwersum popkultury. Czterokrotna zdobywczyni Grammy za album roku, rekordzistka list przebojów, człowiek roku magazynu „Time”, bilionerka i jedna z najbardziej rozpoznawalnych osób na świecie. Jej biografia to opowieść o emancypacji, coming of age story, podróż bohaterki w czasach późnego kapitalizmu, kryzysów społecznych i poszukiwania autentyczności. Czy jest ich dzielną protagonistką czy może czarnym charakterem? Czy można „nosić róż i mieć opinie?” Czy można być wrażliwą piosenkarką i zarazem kierować multimedialnym, bilionowym imperium? Odpowiedzi na te i inne pytania szuka w swojej nowej książce uznana pisarka i reporterka Karolina Sulej. Oto przedpremierowy fragment „Era Taylor Swift”, pasjonującego reportażu o jednej z ikon naszych czasów.

Fragment książki „Era Taylor Swift” Karoliny Sulej, wyd. W.A.B. (premiera 17 lipca 2024 roku). Wybór, skrót i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Spis treści:

  1. Taylof Swift: capitalist queen
  2. Taylor Swift: walka o tantiemy i prawa do twórczości
  3. Taylor Swift: ocieplanie wizerunku, ale nie klimatu
  4. Taylor Swift: „kobieta, jaką chcemy, żeby były nasze córki”
  5. Taylor Swift: wartość medialna
  6. Taylor Swift: królowa niespodzianek
  7. Taylor Swift: Bob Dylan naszych czasów

„The Eras Tour” to aż 40 piosenek i 17 lat kariery skondensowane w 3-godzinnym koncercie. Bilety na amerykańską część trasy zostały wykupione w ciągu kilku minut, aż zawiesiła się strona monopolisty na amerykańskim rynku – Ticketmastera. W ciągu doby serwis upłynnił 2,4 miliona sztuk. Osoby, które zdążyły bilety kupić, sprzedawały je potem nawet z 10-krotnym przebiciem. I tak, najtańszy bilet na płytę za 50 dolarów szedł za tysiąc, a bilety VIP za tysiąc były sprzedawane nawet po 10 tys. To był prawdziwy karnawał wydatków po pandemicznym poście, kiedy wydawało się, że koncerty o takiej skali już nie wrócą.

Taylor, która ostatni raz koncertowała w 2018 r., chciała iść na rekord. Hałas, jaki wywoływały dziesiątki tysięcy ludzi na koncertach, był tak donośny, że kiedy w Seattle natężenie dźwięku zmierzył sejsmograf, wykazał 2,3 w skali Richtera. Hałas ponoć mocno przebił wrzask, jaki wydała z siebie publiczność kilka lat wcześniej, kiedy lokalna drużyna futbolu amerykańskiego zrobiła kluczowy dla wyniku touchdown w ostatniej minucie meczu, a zjawisko zostało określone mianem Swift Quake.

Brzmi to jak katastrofa, jednak każde miasto, w którym do tej pory pojawiała się artystka na serię koncertów, zyskało na tym ekonomicznie – wiele odnotowało rekordy ruchu turystycznego po pandemii. Zarabiają hotele, restauracje, ze sklepów schodzi wszystko, co ma najluźniejszy nawet związek z Taylor Swift. Swifties rozkręcili światowy handel koralikami, z których robi się friendship bracelets. Z sieci znika wszelki – oryginalny czy samoróbkowy – merchandise.

Taylof Swift: capitalist queen

Do sklepików na koncertach ustawiają się długie kolejki. Jak świeże bułeczki schodzą też winyle – Taylor każdy swój album zawsze wydaje również w ten sposób – a płyty sprzedają się na tyle dobrze, że w 2023 r. były w pierwszej dziesiątce zestawienia „Billboardu” najlepiej sprzedających się płyt winylowych w Stanach. Trasa dołożyła do gospodarki USA 5,7 billiona dolarów, a każdy fan wydaje mniej więcej 93 dolary na jeden występ, nie licząc rzecz jasna kosztu biletu. W LA, gdzie Swift grała sześć nocy z rzędu, trasa wygenerowała kwotę pozwalającą utworzyć 3300 nowych miejsc pracy. Artystka podzieliła się dochodami ze swoimi zespołem – razem 55 milionów dolarów w premiach, zaś każdy kierowca trasy po 100 tys. dolarów. Stać ją na to – „Washington Post” szacuje, że na „The Eras Tour” artystka zarobi 4 biliony dolarów. Do tego dochodzą jeszcze wpływy z dokumentu koncertowego „Taylor Swift: The Eras Tour”, który Taylor sama wyprodukowała i wypuściła do kin, a potem na platformy streamingowe. 250 milionów dolarów to sam dochód kinowy z wyświetleń filmu.

Fani jednak coraz częściej narzekają na merch – jest drogi i niezbyt dobrej jakości. Jak również na to, ile płyt trzeba kupić, żeby mieć wszystkie piosenki, bonusy i wariacje – przy „Midnights” wersji albumu było aż 8, a zachęcano, żeby zebrać je wszystkie i ułożyć w wielki zegar, do którego trzeba było dokupić wskazówki. Fani ochrzcili Taylor na poły pieszczotliwie, na poły ze zgrozą – capitalist queen, która nie przepuści żadnej okazji zarobienia choćby dolara.

Taylor Swift: walka o tantiemy i prawa do twórczości

Nieżyczliwi zastanawiają się, na ile jej walka o tantiemy ze Spotify czy Apple była napędzana poczuciem misji, a na ile Taylor nie mogła przeżyć, że traci pieniądze. Podobnie bywa też oceniana jej postawa w sprawie praw do płyt. Czy rzeczywiście uważa, że zachowanie jej dawnego menedżera jest emblematyczne dla sposobu, w jaki rynek muzyczny działa przeciwko artystom, czy chodzi raczej o prywatną wendetę? Nie można jednak zaprzeczyć, że warunki, jakie negocjuje przy ponownym nagrywaniu albumów, to pewne zaskoczenie dla beneficjentów systemu, który trzyma artystów w garści. Dowód na to, że można. Z działem Republic Records w Universalu podpisała umowę, która zapewnia jej pełną własność master copies oraz tantiemy o wartości 50 proc. dochodów. Do tego jeśli Universal, który posiada udziały w Spotify, kiedykolwiek je sprzeda, to Tay ma zagwarantowane, że profity zostaną podzielone z nią oraz innymi artystami wytwórni. Taylor zdecydowanie ucieleśnia popularny jeszcze kilka lat temu milenialski ideał girlboss, która sukces pisze szminką, walczy o swoje i wygrywa. Ale nie wszyscy lubią jej biznesowe oblicze.

Taylor Swift: ocieplanie wizerunku, ale nie klimatu

W korygowaniu swojego wizerunku nie pomagają Taylor takie działania, jak pozwanie 21-letniego studenta, który ustalił wielkość śladu węglowego wytwarzanego przez jej prywatny samolot i udostępniał trasy przelotu. To nie było wykroczenie – dane te były wówczas powszechnie dostępne, on je jedynie wyodrębnił i skomentował. Management Swift zasłaniał się argumentami, że gwiazda musi przede wszystkim dbać o bezpieczeństwo – czyhają na nią stalkerzy, którzy nie raz próbowali ją namierzyć czy dostać się do jej domu. Nie jest w stanie funkcjonować jak regularna obywatelka – dostaje pogróżki, życzenia gwałtu, śmierci. Swift podkreśla w wywiadach, że brak prywatności ogromnie ją męczy i jest świadoma, że to, co się wokół niej dzieje, zdecydowanie nie jest normalne. W torebce zawsze nosi bandaż do opatrywania ran kłutych i postrzałów – to dla niej jak chusteczki higieniczne.

Niezależnie od tego, czy takie tłumaczenie ma sens, czy też nie, wciąż chodzi o giganta medialnego, który pozwał prywatną osobę
dysponującą po prostu publicznymi danymi. Eufemistycznie mówiąc, widać tu pewną nierównowagę. Prawdą jest jednak, że Taylor nie może poruszać się komercyjnymi liniami – jej obecność w publicznej przestrzeni wywołuje zbyt wielki chaos. Pewnego razu fani tak skutecznie zablokowali ruch na międzynarodowym lotnisku Narita w Japonii, że spowodowali opóźnienia w lotach. Czy to jednak rzeczywiście oznacza, że musi tak często latać swoim samolotem?

Taylor pozostaje w czołówce gwiazd, których styl poruszania się po świecie mocno szkodzi środowisku, i nie widać, żeby miała coś optymalizować. Jej sztab tłumaczy, że ślad węglowy stara się równoważyć wykupywaniem tzw. carbon credits. Mają one wyrównywać szkody wyrządzone przez loty poprzez działania proekologiczne, takie jak zalesianie i inwestowanie w technologie odnawialnej energii.

Skuteczność takich credits nie jest jednak łatwo mierzalna, trudno powiedzieć, ile trzeba ich „wykupić”, żeby zbalansować szkody, jakie wywołują prywatne odrzutowce, szczególnie kiedy przemierzają atmosferę tak często, jak robi to Taylor i jej ekipa w czasie „The Eras Tour”. Każdy koncert oznacza kolejny ciężarek dołożony na szalę równowagi klimatycznej. Prywatny samolot emituje 10 do 20 razy więcej CO² na osobę niż samolot linii komercyjnej. Nawet biorąc pod uwagę jedynie miesiąc i mniej więcej 10 koncertów, emisja gazów osiąga prawie 400 t. CO². Zwykły pasażer emituje mniej więcej 16 t. rocznie – to ogromna różnica.

Każdy człowiek poza śladem węglowym zostawia też ślad, który nazywa się „cieniem klimatycznym”. Ów cień określa to, jak wpływam na świat, jeśli chodzi o świadomość klimatyczną. Czy tylko latam odrzutowcem, czy może też edukuję? Nawet jeden post w mediach społecznościowych Taylor mógłby nieco zrównoważyć negatywny wpływ jej podróży na dobrostan planety. Taki jest zasięg jej władzy, z którego jednak (jeszcze?) nie korzysta.

Taylor jest klimatycznym szkodnikiem – ale niejedynym, o czym sieć zdaje się nie pamiętać. Stała się poster girl dla szkodliwości prywatnych odrzutowców, ulubionym celem krytyki organizacji pozarządowych i niekończącym się źródłem memów (bardzo popularnych i nierzadko zabawnych) o tym, do czego przydaje się jej samolot (do pójścia do warzywniaka, do przemieszczenia się na drugą stronę ulicy, do przejścia z kanapy do kuchni etc.). Łatwiej jest jednak stygmatyzować i wyśmiać artystkę, obliczając jednostkowy ślad węglowy, niż skupić się na takich maksiszkodnikach jak kompanie paliwowe, które wciąż pracują pełną parą mimo deklaracji o wprowadzeniu transformacji energetycznej. Taylor to kropla w morzu zanieczyszczeń, ale za to jest wdzięcznym obiektem ataków. Nie pomaga fakt, że nie używa mediów społecznościowych w celach promocji ekologii. Milczy też w wielu „gorących” sprawach politycznych, m.in. w sprawie wojny Izraela z Palestyną i ludobójstwa w Gazie – co jest jej wytykane przez wielu młodych odbiorców, którzy zablokowali lub opuścili jej profil w ramach akcji #blockout2024, polegającej na zaprzestaniu obserwowania profili celebrytów, którzy nie walczą o istotne sprawy społeczne i nie używają swoich mediów do budowania lepszego świata, a jedynie do autopromocji.

Taylor Swift: „kobieta, jaką chcemy, żeby były nasze córki”

Uznanie Taylor za osobę zupełnie niezaangażowaną w pozytywną zmianę byłoby jednak przesadą. Od początku kariery wspiera działalność charytatywną. Przekazuje pieniądze wielu fundacjom, m.in. tym zajmującym się usuwaniem efektów katastrof naturalnych. Podarowała np. 100 tys. dolarów organizacji wspierającej ofiary powodzi w Iowa w 2008 r. W kolejnych latach pomagała ofiarom pożarów i huraganów tsunami na poziomie pół miliona czy miliona dolarów. Regularnie przeznacza pieniądze na badania nad nowotworami, nagrała też singiel ku pamięci chłopca, który umarł na złośliwego nerwiaka zarodkowego. Nie przestaje przeznaczać funduszy dla fanów – na ich operacje czy akademickie potrzeby, na działania edukacyjne w lokalnych liceach czy muzeach, zapewnia książki i fundusze na promocję czytelnictwa i alfabetyzację w całym kraju, wspiera kampanie na rzecz ochrony dzieci przed pedofilami w sieci, przekazuje wsparcie dla Rape, Abuse & Incest National Network, wsparła też finansowo koleżankę po fachu, Keshę, w jej prawnej batalii wydawcą, którego artystka oskarżyła o gwałt. W czasie pandemii regularnie przekazywała środki finansowe World Health Organization i Feeding America. I w każdym mieście, w jakim koncertowała podczas „The Eras Tour”, wspierała lokalne banki żywności. Za działalność filantropijną Michelle Obama wręczyła jej nagrodę „za zasługi w działalności charytatywnej”, a Centrum Roberta Kennedy’ego dla Sprawiedliwości i Praw Człowieka opisało ją jako „właśnie ten rodzaj kobiety, jaką chcemy, żeby były nasze córki”.

Jeżeli rzeczywiście przez wiele lat nie zabierała głosu w żadnej stricte politycznej sprawie, to kiedy poczuła się dorosła, sprawcza i przestała chcieć się wszystkim podobać, zrozumiała, że nie może dłużej milczeć, niezależnie od konsekwencji zawodowych. Dorastała karmiona opowieściami o tym, że muzyk musi być bezstronny, bo przecież jej idolki, Dixie Chicks, zostały scancelowane, po tym jak skrytykowały poczynania prezydenta George’a Busha w Iraku.

Taylor zaczęła wyrażać swoje opinie po rozstaniu z Big Machine – nasuwa się więc pytanie, czy była tam uciszana? Bierze jednak całą winę na siebie: „It was just me”. Przyznała, że musiała się wyedukować w sprawach polityki, feminizmu, zrozumieć, co i jak może zrobić, i zabrało jej to chwilę.

W 2017 roku magazyn „Time” opublikował materiał o kobietach angażujących się w ruch #metoo. Taylor była jedną z jego bohaterek, została też przedstawiona na okładce. Tytuł artykułu brzmiał Silence Breakers – w przypadku Swift to była także jej własna cisza, nie tylko ta dzielona z innymi kobietami. Opowiedziała o procesie, w którym zeznawała na temat przemocy, jaka spotkała ją ze strony DJ’a. Mówiła tak: „Byłam wkurzona. Dałam sobie więc spokój z sądowym językiem i po prostu mówiłam, jak było. Potem usłyszałam, że jeszcze nikt wcześniej nie użył tyle razy słowa »dupa« w Colorado Federal Court”.

W 2018 r., w wyborach stanowych w Tennessee po raz pierwszy opowiedziała się jasno po stronie Demokratów i wsparła Phila Bredesena. Skrytykowała też Republikankę kandydującą do Senatu, Marshę Blackburn, mówiąc, że nie reprezentuje jej „Tennessee values”, bo to skandal, aby proponować, żeby firmy mogły odmawiać obsługi par homoseksualnych, albo żeby odbierać takim parom prawo do zawierania związków małżeńskich. Donald Trump poczuł się w obowiązku skomentować jej słowa: „Blackburn is a tremendous woman. Let’s say I like Taylor’s music about 25 percent less now, ok?”.

W 2018 r. Swift wpłaciła 113 tys. dolarów na konto fundacji Tennessee Equality Project, która zajmuje się walką o równość dla społeczności LGBTQIA+. Była przerażona ustawami poddanymi pod głosowania w swoim stanie. Jej singiel „You Need to Calm Down” nie tylko wspierał społeczność queer dobrym słowem i kampową estetyką, krytykując homofobów, ale też sprytnie wspominał organizację GLAAD („Why be mad, when you could be GLAAD?”). Na końcu teledysku znalazło się odesłanie do antydyskryminacyjnej petycji popierającej Eqality Act, który miał chronić społeczność przed dyskryminacją w całych Stanach.

Oczywiście znaleźli się i tacy, którzy twierdzili, że Taylor wykorzystuje osoby queer w swoim własnym interesie, konserwatyści zaś poczuli się zdradzeni. Artystka jednak nie zamierzała na tym poprzestać. Zachęcała do udzielania się obywatelsko – napisała na Instagramie post przypominający o tym, że aby zagłosować, trzeba się zarejestrować. Wciągu 24 godzin od jego publikacji na stronie vote.org zarejestrowało się 65 tys. nowych głosujących. W przemowie na rozdaniu nagród VMA 2019 odniosła się do braku reakcji Białego Domu na petycję poparcia dla ruchu Black Lives Matter po zabójstwie George’a Floyda w 2020 r. Swift publicznie wyraziła podziw dla ruchu i użyła social mediów, żeby zaapelować o sprawiedliwość i systemową zmianę, potępiła też postawę Donalda Trumpa wobec demonstrantów. Ponadto poparła ideę ustanowienia dnia Juneteenth, upamiętniającego cierpienie czarnych niewolników, świętem narodowym i projekt usunięcia pomników Konfederatów, argumentując, że nie można upamiętniać osób o rasistowskich poglądach.

Grono fanów Swift jest tak duże, że każdy polityk chce ją mieć po swojej stronie. Czy to Justin Trudeau czy to prezydent Biden, który wyraził nadzieję, że skoro raz (2020) go wsparła, to przecież na pewno zrobi to znowu, czy wreszcie Donald Trump, który na zmianę twierdzi, że nic go ona nie obchodzi i że jest bardziej sławny od niej oraz że jeśli Taylor wesprze Bidena, będzie to zdrada wobec tych, dzięki którym stała się sławna.

Ray Dalio, założyciel i właściciel Bridgewater, największego na świecie funduszu powierniczego, pół żartem, pół serio napisał na Twitterze następujące zdanie na temat Swift przy okazji jednego z jej występów w Singapurze: „Taylor Swift for President! I just saw her at her concert and realized that she can bring together Americans and people in most countries much better than either of the candidates, and that bringing people together is the most important thing”.

Polityczne napięcie przed jesiennymi wyborami w Stanach jest w 2024 r. tak wysokie, że pojawiają się różnorakie teorie spiskowe, także na temat Taylor. Największe natężenie (na razie) osiągnęły, kiedy artystka związała się z amerykańskim futbolistą Travisem Kelcem – graczem Kansas City Chefs i mistrzem Ameryki. Kiedy jego drużyna ponownie doszła do finału, a Taylor stawiła się na stadionie, żeby kibicować chłopakowi, spisek zaczęły wietrzyć nawet prawicowe media głównego nurtu. Piosenkarka miała realizować „tajną operację psychologiczną”, której celem było zachęcenie Amerykanów do głosowania na demokratów. Travis jako liberał jest w to oczywiście zaangażowany, a ich związek to czysto polityczna pokazówka, mająca za zadanie połączenie dwóch dużych i zaangażowanych grup – Swifties oraz kibiców futbolu amerykańskiego. Niewątpliwie te dwie bańki się przecięły – wśród Swifties odnotowano zwiększone zainteresowanie futbolem, a wśród fanów futbolu pojawili się fani Taylor.

Przestrzeń do hipotez jest otwarta. W 2020 r. mówiła w wywiadzie dla czasopisma „V”: „Musimy być drużyną. Republikanie są w tym świetni. Jeśli mamy cokolwiek zmienić, musimy się trzymać razem. Nie możemy zastanawiać się, czy ktoś jest dobrym, czy złym demokratą. Musimy mieć nastawienie: jesteś demokratą? Super”.

Swift jest obiektem także innych teorii spiskowych. Jedną z bardziej rozpowszechnionych jest gaylor, w ramach której miałaby być lesbijką, która nie „wyszła z szafy”. Plotki zaczęły się, kiedy zaprzyjaźniła się z Karlie Kloss. Zdjęcie dziewczyn, które dają sobie buziaka, obiegło sieć w 2014 r. Swift skomentowała to krótko: „Crap”. To jednak nic nie pomogło. Gaylors są przekonani, że menedżerka artystki po prostu zabrania jej mówić prawdy i pilnuje, żeby Taylor udzielała wywiadów rzadko i pojawiała się tylko w najważniejszych mediach.

Taylor Swift: wartość medialna

Wartość medialna Swift to 130 bilionów dolarów. Nawet jej koty mają swoje majątki – sama tylko Olivia Benson jest warta 97 milionów. W 2023 r., jak podaje „Forbes”, Taylor była drugą najlepiej opłacaną artystką na świecie, z 92 milionami dolarów przychodu z nagrań, streamingów i koncertów rocznie. Sama „The Eras Tour” ma jej przynieść 600 milionów – najwięcej w historii muzyki. Do tego dochodzą deale reklamowe. Nie mówiąc już o inwestycjach Tay w nieruchomości. Jest potentatką, bogaczką, która wciąż pomnaża swój majątek – krytycy widzą w sposobie, w jaki prowadzi karierę, łapczywy konsumpcjonizm, z którym w dzisiejszych czasach trzeba walczyć, a nie go nagradzać.

Ale Taylor się sprzedaje. Magazyn „Time”, który w 2023 r. obwołał Swift osobą roku, sprzedał 238 808 egz. papierowych z jej twarzą na okładce. Był to najlepszy wynik sprzedażowy od 2011 r., czyli od czasu ślubu księcia Williama i Kate Middleton, kiedy to sprzedano 232 tys. egz., ale łącznie – w papierze i online. Takie zjawisko określane jest mianem „Taylor Swift effect” – tam, gdzie jest Taylor, jest zainteresowanie. Media zatrudniają reporterów, którzy zajmują się pisaniem wyłącznie o niej, „The Guardian” ma osobny newsletter jej poświęcony, a Muzeum Wiktorii i Alberta przed „The Eras Tour” w Londynie zatrudniło Swifties jako doradców w sprawach wystawy. Jej fenomen jest poddawany akademickim analizom, m.in. na New York University czy na Harvardzie. „Taylor Swift and Her World”, „Musical Storytelling With Taylor Swift and other Iconic Female Artists” – to nazwy niektórych seminariów. Doktor Stephanie Burt z Harvardu tłumaczy, że chce ze studentami m.in. analizować działanie fandomu, kulturę celebrycką, dorastanie, konteksty rasowe, queerowe.

Doszło do tego, że o Swift pytane są inne gwiazdy, bo wtedy pojawia się szansa na to, że będzie „więcej oczu i uszu”. Scottie Andrew z CNN nazwała to zjawisko shoehorning – chodzi o „wpychanie” Taylor wszędzie, gdzie się da. Jest magnesem dla hejtu, uwielbienia i dyskusji – czyli jest wszystkim, co kocha Internet.

Coraz mniej chodzi tu o człowieka, a coraz bardziej o figurę wirtualnego dyskursu – Tay jest niczym internetowy kotek. Jeśli dołożysz ją do jakiegokolwiek tematu, masz większą szansę na klikalność. Nic dziwnego, że na swoim ostatnim albumie tak często sugeruje, że sława odarła ją z człowieczeństwa – nie czuje się żywa i prawdziwa, jest figurą kulturową, którą można dysponować w dowolny sposób, bo nie zauważasz jej realności.

Taylor Swift: królowa niespodzianek

Taylor ma niesamowicie skuteczny i pomysłowy marketing. Każde jej nowe wydawnictwo jest zapowiadane serią teaserów, ukrytych znaczeń, specjalnych wydarzeń. Czy są to zaproszenia dla fanów na prywatne koncerty („1989” i „Reputation”), specjalne instalacje w miastach („Lover” i „TTPD”), czy też różnorakie gry, zagadki online, nagrania głosowe wrzucane na platformy społecznościowe, pomysły na odliczanie do premiery czy „odkrywanie kart” piosenek. Taylor lubi zostawiać subtelne ślady widoczne dla fanów.

Także po wydaniu albumu możemy spodziewać się niespodzianek – dołożenia nowych piosenek czy całych dodatkowych albumów, remiksów czy nowych wydawnictw wizualnych, nie wspominając nawet o singlach czy teledyskach. W przypadku każdej płyty i trasy koncertowej Taylor wchodzi także w świetnie działające współprace promocyjne, które umacniają jej pozycję i przedstawiają ją nowym fanom – nagrała piosenki z Postem Malone’em, Florence, Laną Del Rey, Edem Sheeranem, Shawnem Mendesem, Kendrickiem Lamarem – na scenie gościnnie wystąpili m.in. Mick Jagger, Stevie Nicks, Madonna, Selena Gomez.

Cały czas pilnuje, żeby jej odbiorcy się nie nudzili. Jak zauważyła gorzko w „Miss Americana”, kobiety w tym biznesie bardzo szybko stają się przeterminowane, muszą więc ciągle się zmieniać, proponować coś nowego, inaczej szybko robią się „zbyt stare”.

Technikę transformacji wizerunku doprowadziła do perfekcji. Jedyną osobą, która może pokonać ją w rankingach słuchalności i popularności, jest ona sama. Jak to ujął dziennikarz „Time”, kiedy ogłoszono ją osobą roku 2023: „How many conversations did you have about Taylor Swift this year? How many times did you see a photo of her while scrolling on your phone? Did you double-tap an Instagram post, or laugh at a tweet, or click on a headline about her?”.

Swift jest nie tylko najpopularniejszą piosenkarką na świecie – jest jedną z najbardziej znanych osób na świecie, postacią popkultury, wokół której powstało całe uniwersum, bardziej przypominające kulturowe konstrukty Disneya czy Marvela niż światy innych artystów. I jak w każdym porządnym uniwersum oprócz protagonistki są tu pomocnicy (przyjaciele), kochankowie (zmieniają się), arcywrogowie (Kanye i Kim), różnorakie cele, są wątki główne oraz poboczne, side questy.

Taylor Swift: Bob Dylan naszych czasów

Taylor jest amerykańska do cna, ale też uosabia pewien paradoks. Jest jak spełnienie american dream: dziewczyna z sąsiedztwa o uśmiechu bielszym niż biel, porządna chrześcijanka, liberałka, marzy o happy endzie w miłości, wypieka ciasteczka, ciężko pracuje i ma łeb do pieniędzy. Z drugiej strony nie waha się też krytykować Ameryki: jest feministką, oburza ją pełna hipokryzji polityka, podkreśla, że chce „ubierać się na różowo i mieć poglądy”, wierzy w dziewczyńskość i życzliwość, ma dość agresji i dziadocenu.

„Vox” uznał ją za Bruce’a Springsteena pokolenia milenialsów, „Billboard” przyznał jej tytuł Woman of the Decade. Na American Music Awards Swift odebrała tytuł Artist of the Decade, a na Brit Awards – Global Icon. Publicznie wychwalali ją Paul McCartney, Mick Jagger, Madonna, Bruce Springsteen, Dolly Parton, Stevie Nicks, Britney Spears, a Carole King nazwała ją nawet swoją professional granddaughter.

Aż do 2022 r. żaden artysta nie zajął całej dziesiątki miejsc w Top 100 Billboardu, a Taylor dokonała tego dwukrotnie. Była też najczęściej streamowaną artystką na Spotify w 2023 r. i wszystko wskazuje na to, że w 2024 r. będzie podobnie. Album „The Tortured Poets Department” to też najbardziej streamowana płyta w historii Spotify – aż 314,5 miliona odtworzeń w dniu premiery. Dla porównania „Cowboy Carter” Beyoncé, drugi najczęściej odsłuchany album, miał „zaledwie” 76,6 miliona odtworzeń.

„The Times” nazwał Taylor Bobem Dylanem naszych czasów i wydaje się, że może nie być to porównanie na wyrost – nikt nie jest bliższy stworzenia uniwersalnego języka emocji czasów, w których żyjemy. Taylor zarzuca się, że nie wykorzystuje swojej pozycji, żeby wypowiadać się w sprawie ludobójstwa w Strefie Gazy, że za mało mówi o mniejszościach, że jest zbyt biała i uprzywilejowana, żeby jej ufać, a jednak jej muzyka, jej teksty są globalnie słuchane.

Nic nie jest zaś bardziej przejmującym przykładem potrzeby przekazu, jaki oferuje Taylor, niż historia pewnego Palestyńczyka przedstawiona w „The Guardian”. Prowadził on dziennik w czasie izraelskich odwetowych ataków na Gazę, jesienią 2023 r.: „Środa, 25 października, 9 rano: Idę z Ahmadem, żeby kupić jakieś zapasy. Specjalnie idę środkiem ulicy, żebym w razie bombardowania znajdował się jak najdalej od budynków z obu stron. Łapię się na tym, że nucę Taylor Swift: „But I keep cruising, Can’t stop, won’t stop moving, It’s like I got this music in my mind, Saying it’s gonna be alright”.

Polecamy książkę „Era Taylor Swift” Karoliny Sulej, wyd. W.A.B. Polecamy książkę „Era Taylor Swift” Karoliny Sulej, wyd. W.A.B.

Karolina Sulej, ur. 1985. pisarka, reporterka, podcasterka, kuratorka, badaczka i popularyzatorka antropologii mody. Autorka m.in. reportaży „Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady” oraz „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”, a także podcastów Ubrani i Garderobiana oraz współautorka serialu podcastowego „Supernowa”. Działaczka w Fundacji Kraina zajmującej się budowaniem wspólnot wokół sztuki i designu – prowadzi tam autorskie projekty wokół mody i kreatywnego pisania.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze