Była nazywana pierwszą damą kryminału i jak na damę przystało, bardzo ceniła sobie prywatność. Tymczasem, jak podkreśla jej tłumaczka Anna Bańkowska, życie pisarki było znacznie ciekawsze od jej książek. W czym tkwi tajemnica tego, że kolejne pokolenia sięgają po opowieści o Poirocie i pannie Marple?
Artykuł po raz pierwszy opublikowany został na łamach miesięcznika „Sens” w 2020 roku, w 130. rocznicę urodzin pisarki.
Jest Pani tłumaczką i znawczynią twórczości Agathy Christie. Czy także jej fanką?
Powiedziałabym, że bardziej jestem jej fanką jako człowieka niż jako pisarki. Przeczytałam wszystkie jej powieści z przyjemnością, ale również z konieczności, bo kiedy tłumaczyłam dwie książki oparte na cytatach z jej twórczości, musiałam wszystko dobrze posprawdzać, by nie wyrywać niczego z kontekstu. Przy okazji przekonałam się, że zwłaszcza te wcześniejsze przekłady aż roją się od błędów, także rzeczowych. A to tłumacz nie znał się na stopniach policyjnych w Wielkiej Brytanii, a to mu się nie chciało przetłumaczyć przepisu panny Marple i napisał: nalewka, a w oryginale jest wino pierwiosnkowe. Bardzo ciekawe, prawda? Przez pewien czas na prośbę wydawnictwa Prószyński i S-ka razem z Katarzyną Leżeńską prowadziłam też stronę internetową Agathy Christie. Do moich zadań należało między innymi wymyślenie co miesiąc zagadki dla czytelników, a nagrodami były jej książki. Wraz z rozpowszechnieniem się wyszukiwarek typu Google to się jednak musiało skończyć, bo ludzie wynajdywali odpowiedzi w Internecie. Czasem w okolicach 12 stycznia, kiedy wypada rocznica śmierci Agathy, brałam udział w wywiadach dla warszawskich lub lokalnych rozgłośni. Od kilku lat jednak nikt już się nie zgłasza.
Jak Pani uważa, co było bardziej fascynujące – fabuła jej książek czy jej życie?
Życie. Absolutnie! I podejście do tego życia. Nigdy nie bała się podejmować nowych wyzwań. Nie poddawała się też konwenansom. Jako kilkunastoletnia dziewczyna w 1911 roku latała nad Paryżem samolotem, bo się uparła. Miała również szerokie zainteresowania. O mały włos została pianistką – gdyby się uparła, tak jak przy tym samolocie, to pewnie by została. Pięknie też śpiewała i nawet występowała na amatorskich scenach. Podczas pierwszej wojny światowej zajęła się pielęgniarstwem, jednocześnie pracowała w aptece, gdzie zyskała sporą wiedzę o truciznach. Do późnej starości pływała, a nawet uprawiała surfing.
Jej kariera pisarska także jest niesamowita. Urodzona w majętnym domu, który po śmierci ojca Agathy trochę podupadł, nie myślała, że będzie musiała na siebie zarabiać. Początkowo zaczęła pisać opowiadania dlatego, że jej siostra też pisała – jej artykuły drukowało samo „Vanity Fair”. Kiedy więc jako młoda dziewczyna Agatha snuła się bezczynnie po domu, mama poradziła jej: A może i ty coś napiszesz? Pierwszy kryminał stworzyła jednak dopiero po ślubie z pierwszym mężem – Archibaldem Christie i gdy pracowała już w aptece.
Z pewnością literatura kryminalna wiele jej zawdzięcza – można powiedzieć, że Agatha Christie tworzyła jej kanon. Natomiast ja osobiście zawdzięczam jej zainteresowanie poetą, o którym w Polsce mało kto słyszał, chyba że z jej książek. Mówię o Fleckerze (James Elroy Flecker, 1884–1915, przyp. red.), którego bardzo ceniła. Gdy jako kilkunastoletniej dziewczynie wpadła mi w ręce powieść „Postern of Fate" (późniejszy polski tytuł „Tajemnica Wawrzynów”) – a to nie było kiedyś takie proste, wręcz polowało się na książki Christie – przeczytałam motto z „Bram Damaszku” Fleckera o karawanie. Ten dwuwiersz nie dawał mi spokoju, nie wiedziałam, że to fragment poematu, który zresztą przetłumaczyłam dopiero, kiedy byłam już dobrze po sześćdziesiątce. Jedna z koleżanek zdobyła nawet dla mnie biografię Fleckera. Zaskoczyło mnie, że miał polskie korzenie – jego rodzice pochodzili ze Lwowa. Był jednym z tych poetów gruźlików, którzy umarli młodo; on sam niedługo po rozpoczęciu pierwszej wojny. Ale zdążył mieć bardzo ciekawe życie, był konsulem brytyjskim na Bliskim Wschodzie i pisał piękne wiersze.
W młodości Agatha uchodziła za atrakcyjną partię: wysoka, szczupła, o łagodnym spojrzeniu i blond puklach. (Fot. Getty Images)
Wracając do zasług pisarki: parę lat temu brytyjskie Stowarzyszenie Pisarzy Literatury Kryminalnej za najlepszą powieść kryminalną wszech czasów uznało „Zabójstwo Rogera Ackroyda”, a ją samą za najlepszą autorkę kryminałów. Swojego czasu książka ta wzbudziła wiele zamieszania. Rozwiązanie fabularne, które zastosowała Christie, zostało uznane za sprzeczne z obowiązującym kanonem literatury detektywistycznej i na jakiś czas wykluczono ją nawet z Klubu Detektywów. Pani ma ulubioną książkę Agathy Christie?
Tak, to znakomita książka wspomnieniowa „Opowiedzcie, jak tam żyjecie”. Wstępem do niej jest przeuroczy wiersz Christie, napisany na modłę „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla, za co sama przeprasza, dedykując go pisarzowi. Ten wiersz napisała dla swojego drugiego męża, Maksa Mallowana. I jest o nim. Miałam szansę i radość go przetłumaczyć. Mam w domu wszystkie książki Agathy Christie, łącznie z tymi, które sama najbardziej ceniła, a wcale nie były to kryminały, tylko obyczajówki, które pisała pod pseudonimem Mary Westmacott. Jeśli chodzi o jej powieści kryminalne, to najbardziej lubiłam „Dziesięciu Murzynków”, którym, jak pewnie Pani wie, zmieniono tytuł, bo jest „niepoprawny politycznie”, o co mam wielką pretensję do jej wnuka Mathew Pricharda.
Że na to pozwolił?
Mało tego, jako prezes Agatha Christie Ltd.uzależnił od tej zmiany wydanie licencji na publikację. Twierdził, że babcia, gdyby żyła, też by tego chciała, co według mnie nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Tytuł nawiązywał do rymowanki „Dziesięciu Murzynków”, na której opiera się kompozycja książki. Ale ponieważ obecnie określenie „Murzyn” jest uznawane za obraźliwe i rasistowskie, zamiast Murzynków mamy żołnierzyki (pomysł samego Pricharda). Niestety, to mnie poproszono o przetłumaczenie na nowo tego wierszyka. Zgodziłam się, bo inaczej i tak zrobiłby to ktoś inny. Ale źle się z tym czuję… Jakbym ją zdradziła. Prichard twierdzi, że Agatha Christie z całą pewnością poparłaby dziś poprawność polityczną. Tylko moim zdaniem, ponieważ jest to jedna z najlepszych i najlepiej sprzedających się jej książek, chodziło mu po prostu o ewentualną utratę zysku.
Ten chłopiec na pierwszym planie to Mathew Prichard, który dziś jest prezesem Agatha Christie Ltd. (Fot. Getty Images)
Obecnie obowiązujący (nadany przez Mathew Pricharda) tytuł oryginału to „And Then There Were None” – czyli ostatni wers wierszyka, w polskiej wersji „I nie było już nikogo”. Mnie osobiście oburza takie arbitralne zawłaszczanie cudzej twórczości, o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby dodanie stosownego wstępu tłumaczącego, dlaczego to określenie jest dziś uznawane za obraźliwe. A dlaczego jestem pewna, że Agatha Christie by do tego nie dopuściła? Bo ona nie była wcale taka poprawna politycznie. Najlepszy przykład na to znajdziemy w powieści „Morderstwo odbędzie się”, gdzie występuje służąca, która jest traktowana przez narratora i przez bohaterów jak tępy garkotłuk, a z tekstu wynika, że ma skończone studia w Austrii i po prostu jest uchodźczynią. W innych jej powieściach, tych bardziej szpiegowskich, występują z kolei nieistniejące kraje bałkańskie, których przedstawiciele są przedstawieni w pogardliwy, ośmieszający sposób.
Była nieodrodną córą Imperium Brytyjskiego?
Ależ oczywiście, tak została wychowana. Nie wybielajmy jej na siłę, jak stara się to robić wnuk. Nie wiadomo dlaczego, bo przecież jej książki cały czas się świetnie sprzedają.
Tak, to jest prawdziwy fenomen. W czasach skandynawskich kryminałów jej książki to, nie urażając nikogo, takie trochę ramotki.
Poza tym dziś byle kryminał czy thriller ma co najmniej 500 stron, a ona się zawsze zamykała w 200. Właściwie można by je traktować jako opowiadania. Mają też spójną i bardzo zamkniętą kompozycję, zwłaszcza te z Poirotem czy panną Marple. Czyli najpierw jest trup, pojawia się Poirot, przesłuchuje podejrzanych, potem to analizuje i dochodzi do wniosku, że wszyscy kłamią. W międzyczasie pada trup drugi albo i trzeci, Poirot przesłuchuje wszystkich ponownie, by ostatecznie zebrać ich razem i niczym królika z kapelusza „wyciągnąć” właściwego mordercę. Nie wiem, może ludzi pociąga klasyka, brytyjskie realia albo dawne czasy? U mnie w domu brytyjskość była zawsze szalenie szanowana.
Kiedy pierwszy raz spotkała się Pani z jej twórczością?
Jako nastolatka, w wieku 15 lub 16 lat, przeczytałam „Samotny dom”, a potem próbowałam czytać w oryginale „Postern of Fate". Niestety, szło mi kiepsko, wtedy jeszcze za słabo znałam angielski.
Ja jako pierwszą jej książkę przeczytałam „Pani McGinty nie żyje” – też jako 15-latka. Przyznam, że na początku byłam znudzona, ale czytałam dalej. Zrozumiałam wreszcie, że te z pozoru błahe rozmowy zawierają cenne wskazówki, dzięki którym samemu można rozwikłać zagadkę. I kiedy mi się to pierwszy raz udało – w kryminale „Zwierciadło pęka w odłamków stos” – poczułam dumę. Bo jej zagadki to były prawdziwe łamigłówki.
Ja po pewnym czasie już się nie dawałam nabrać i bez pudła odgadywałam, „who done it”. Ale to prawda, jej kryminały trzeba nauczyć się czytać. Tam najwięcej informacji ukrytych jest między wierszami. Czasami ważne rzeczy umykały, niestety, w przekładzie. Bo na przykład ktoś nie umiał przetłumaczyć rymowanki, więc ją pominął. A ona uwielbiała rymowanki.
Chyba dlatego, że okres dzieciństwa miał ogromny wpływ na jej charakter i twórczość. W „Autobiografii” poświęca mu więcej miejsca niż dorosłym latom.
Uwielbiam czytać o jej dzieciństwie. Bardzo dużo widzę tam siebie. Zwłaszcza utożsamiam się ze słowami: „nie lubię się rozstawać z informacją”, które wypowiedziała, kiedy rodzice spytali, czemu nic nie mówiła, gdy widziała, jak służąca próbuje zupę z wazy. Mój wnuk miał jako dziecko jeszcze więcej jej cech. Na przykład gdy dostał wymarzony prezent, to nie cieszył się głośno, tylko zaszywał się w kącie, by na spokojnie to przetrawić. Zupełnie jak ona.
Myślę, że dziś Agatha Christie zostałaby zaliczona do grona osób o wysokiej wrażliwości.
Kiedyś mówiło się o takich osobach, że są „przewrażliwione”, i miało to pogardliwy wydźwięk. Ja też byłam dzieckiem zamkniętym w sobie, introwertycznym. Dorastałam w takim domu, że musiałam swoje sekrety trzymać przy sobie, bo były wykorzystywane przeciwko mnie.
Myślę, że wiele osób odnajduje w niej siebie. Joanna Chmielewska, polska królowa kryminału, wyznała, że kiedy przeczytała w „Autobiografii” Agathy Christie, że ta jako dziecko najbardziej nie cierpiała zapachu gotowanego mleka – poczuła z nią wręcz duchowe pokrewieństwo.
Mam to samo z mlekiem! Rzeczywiście wielu czytelnikom Agatha Christie jest bardzo bliska, czasem powiedziałabym, że aż za bardzo. I nie mają do niej dystansu, na który zasługuje choćby jako tytularna dama. Do szału mnie doprowadza, jak jakaś młoda osoba mówi czy pisze o niej per „Agatka”. Tym bardziej że to zdrobnienie do niej zupełnie nie pasuje.
W moim odczuciu jej najlepszą powieścią jest właśnie „Autobiografia”. Kryminały traktuję jako doskonałe łamigłówki, ale nie literaturę. Podobno sama nigdy nie uważała się za pisarkę, a za rzemieślnika.
„Autobiografia” i wspomnieniowe „Opowiedzcie, jak tam żyjecie” – to także moim zdaniem jej najlepsze książki. I tak, ona sama miała ogromny dystans do swojej twórczości. Lubiła „Zatrute pióro”, „Dziesięciu Murzynków” i „Dom zbrodni”, ale nie cierpiała Herkulesa Poirota, a w końcu go znienawidziła. I wyraźnie zaznaczała, że jego imię powinno się zapisywać „Hercule”, a nie „Herkules”.
Co jeszcze Pani zawdzięcza pani Agacie Christie?
Na przykład zwyczaj przywożenia z podróży małych rzeźbionych figurek zwierząt. W kryminale „Mężczyzna w brązowym garniturze”, który też bardzo lubię, jest scena, kiedy bohaterka jedzie pociągiem przez Afrykę i kupuje takie figurki od lokalnych sprzedawców.
Jako pisarka, ale i kobieta była otwarta na wyzwania. Napisała kiedyś takie piękne zdanie: „Uwielbiam żyć”.
Ja jeszcze bardzo lubię ten cytat: „Mordercy to bardzo mili ludzie”. Albo taką perełkę: „(…) ludzki błąd jest niczym w porównaniu z tym, co potrafi komputer, kiedy odważy się spróbować” („Wigilia Wszystkich Świętych”, tłum. Krzysztof Masłowski). Wyznam Pani, że mnie nudzą współczesne kryminały – nie ma w nich tego wyrafinowania, jakie było u Agathy, gdzie zabijał normalny człowiek. Dziś zabijają płatni mordercy, oprychy, gangsterzy. Nawet nie mam nic przeciwko temu, żeby mordercami okazywali się psychopaci czy socjopaci, tylko żeby od początku nie było to wiadome. To naprawdę powinni być „mili ludzie”.
A postrzega ją Pani jako dobrą obserwatorkę i znawczynię ludzkich charakterów? Ja lubiłam metodę pracy panny Marple, której zawsze określone osoby przypominały inne, stąd była w stanie przewidzieć ich zachowania.
Myślę, że Agatha i panna Marple były świetnymi obserwatorkami i niezłymi psycholożkami. W kryminałach z panną Marple widzimy rys psychologiczny, socjologiczny i kulturowy angielskiej prowincji. Czasem te obserwacje przeczą stereotypom – na przykład w jednej z powieści mąż pokojówki jest miłośnikiem muzyki klasycznej.
Jej życie czasem też przypominało kryminał. Mam na myśli słynne zniknięcie, gdy przez 11 dni szukała jej cała brytyjska policja, a dzienniki były pełne teorii spiskowych. To zniknięcie zelektryzowało wszystkich Brytyjczyków. Co Pani o nim sądzi z dzisiejszej perspektywy?
Myślę, że dziś psychologia na tyle się rozwinęła, że doskonale można zrozumieć jego przyczynę. To było klasyczne wyparcie. Przeżyła traumę po tym, gdy dowiedziała się, że jej pierwszy mąż ma romans i zamierza od niej odejść. Miałam w rodzinie podobny wypadek, chociaż ta osoba tego nie wyparła, wprost przeciwnie – cały czas o tym mówiła i nigdy z tym się nie pogodziła. Ale absolutnie rozumiem, że można się zachować tak jak Agatha.
Spotkałam się z teoriami mówiącymi, że jej zniknięcie miało być zemstą na mężu, który stał się wtedy naturalnie głównym podejrzanym. Jared Cade, autor książki „Agatha Christie i jedenaście zaginionych dni”, uważa, że pisarka zaplanowała swoje zniknięcie jak całkiem dobrą intrygę kryminalną i że pomogła jej w tym przyjaciółka Nan Watts.
Bardzo dużo o tym czytałam i uważam, że ona nie miała odpowiedniej osobowości, by zrobić coś takiego. Zawsze unikała rozgłosu, nie znosiła udzielać wywiadów, a zwłaszcza nie lubiła, kiedy wypytywano ją o sprawy osobiste. „Dlaczego pisarze mieliby mówić o tym, co piszą?” – powiedziała w jednym z nielicznych wywiadów. Zapisałam to sobie specjalnie dlatego, że to samo mówiła Wisława Szymborska.
Pierwsza strona „Daily Sketch” z 15 grudnia 1926 roku, tuż po odnalezieniu pisarki. Po prawo zdjęcie Archibalda Christie (Fot. Getty Images)
Sądzi Pani, że jej drugie małżeństwo, z młodszym od niej o czternaście lat archeologiem Maksem Mallowanem, było szczęśliwe? Wspomniany Jared Cade ujawnia w książce, że Mallowan często ją zdradzał, a wieloletni romans z Barbarą Parker – o którym zresztą pisarka wiedziała – zalegalizował dopiero po jej śmierci. Cade sugeruje, że jej mężowie nie wytrzymywali sławy i bogactwa swojej żony, czuli się tym upokorzeni i romansami chcieli się od niej uniezależnić.
W mojej opinii i według mojej wiedzy to było bardzo szczęśliwe małżeństwo. Moja ulubiona książka jest przecież napisana z wielkiej tęsknoty za mężem, kiedy wyjechał na wojnę, a ona została w Londynie – opisała w niej czas, kiedy przebywali razem na wykopaliskach na Bliskim Wschodzie. A co do romansu z Barbarą Parker, to żyję na tyle długo, że zdążyłam się napatrzeć na co najmniej kilka dziwnych układów, które z różnych powodów utrzymywały się do końca życia zainteresowanych osób. Mallowan był tym, który dążył do małżeństwa, a potem wspierał żonę i opiekował się nią do śmierci. I zawdzięczała mu swoją nową pasję – archeologię właśnie.
Agatha Christie z drugim mężem, Maksem Mallowanem. Spędzili razem 46 lat. (Fot. East News)
Bardzo lubię jej powiedzenie, że najwięcej pomysłów na intrygę przychodziło do niej podczas zmywania, bo jest to zajęcie tak nudne, że zawsze nachodzi ją chęć, by kogoś zabić.
Jeszcze nie powiedziałyśmy, że poza wszystkim Agatha Christie była zwolenniczką kary śmierci. I miała na to solidne argumenty. Po pierwsze, uważała za niesprawiedliwe, że tylko ofiara traci życie, a po drugie, była przekonana, że kto raz zabije, to będzie zabijał dalej. Pod koniec życia miała taki pomysł, że skoro już zniesiono karę śmierci, to przynajmniej powinno się karać morderców, przeznaczając ich do eksperymentów medycznych.
Rzeczywiście mocne i kontrowersyjne stanowisko.
Taka właśnie była Agatha Christie. Wrażliwa, ale i zdecydowana.
Anna Bańkowska, urodzona w 1940 roku polonistka ze specjalnością językoznawczą, tłumaczka literatury anglojęzycznej dla różnych wydawnictw, ma na koncie ponad 70 książek. Najchętniej tłumaczy ambitną beletrystykę, choć nie stroni od kryminałów. Znawczyni życia i twórczości Agathy Christie (współtworzyła jej polską stronę internetową) oraz Daphne du Maurier.