1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Felietony

Szwagier Gierka: asertywny po angielsku

Artur Andrus (Fot. Krzysztof Opaliński)
Artur Andrus (Fot. Krzysztof Opaliński)
Mam problem z asertywnością. Nie tyle ze zjawiskiem, ile z pojęciem. Potrafię czasem odpowiedzieć „nie”, wyrazić swoją opinię, domagać się poszanowania swoich praw. No właśnie, już się asekuruję tym „czasem”.

Czy można być „okazjonalnie asertywnym”? Można, bo ja jestem. Tyle że wyrażania swojej opinii czy umiejętności odmawiania do niedawna nie nazywałem asertywnością. W ogóle nie nazywałem. Aż tu nagle spopularyzowała się asertywność w języku. I zaczęła mnie prześladować. „Co pan taki nieasertywny?” – usłyszałem w sklepie, kiedy nie mogłem się zdecydować, które jabłka kupić. Kiedy wpisuje się hasło „asertywny” do wyszukiwarki internetowej, od razu pojawia się propozycja sprawdzenia w słowniku, jak jest „asertywny” po angielsku. Nie bardzo mnie to interesuje, nie zamierzam w najbliższym czasie rozmawiać z obcokrajowcami o asertywności, ale „asertywny po angielsku” od razu pobudziło moją wyobraźnię. Bo jeżeli „wyjść po angielsku” to tak, żeby nikt nie zauważył, bez informowania kogokolwiek o fakcie opuszczenia spotkania, to może można też być „asertywnym po angielsku”? Czyli człowiek tak wyraża swoje opinie, tak mówi „nie”, tak domaga się poszanowania swoich praw, żeby nikt tego nie zauważył? Takie wnioski wyciągam tylko na podstawie – być może głupiego – dopasowania znaczenia jednego sformułowania do drugiego. Może ktoś zaprotestować, ktoś, kto mieszkał tam długo i wie, że Anglicy są bardzo asertywni. Jeśli ktoś zaprotestuje, od razu wycofam się ze swojego pomysłu. Po angielsku się wycofam.

Jeśli jednak przyjmiemy, że można być „asertywnym po angielsku”, w znaczeniu przedstawionym powyżej, to mistrzem takiej asertywności jest szwagier Gierka. Kilkanaście lat temu kupił okazyjnie kawałek ziemi na Mazurach. Bez specjalnych planów. Jako inwestycję. Znajomi polecili, to się skusił. Na działce były resztki rozpadającego się domu, kilka drzewek i nic więcej. Szwagier, zaraz po zakupie, udał się obejrzeć swoje włości. I poznać sąsiadów. Rozmowa przebiegła bardzo miło, sąsiad zadeklarował, że chętnie pomoże we wszystkim i wszystkim się zaopiekuje. Szwagier zostawił sąsiadowi numer telefonu z prośbą o kontakt w każdej sprawie i wyjechał. Po raz kolejny pojawił się na swojej działce jakieś dwa lata później. Bez zdziwienia zauważył, że resztki domu coraz bardziej popadają w ruinę, ale ze zdziwieniem – że na całym jego polu (kilkadziesiąt arów, ale jednak) rośnie zboże. A nie przypominał sobie, żeby siał. Patrzącego w nie swoje zboże na swojej działce szwagra zauważył sąsiad. Podszedł, przywitał się i dołączył do patrzenia w zboże. Po dłuższej chwili milczenia sąsiad zagaił: „Rośnie, nie?”. I tutaj ulała się ze szwagra asertywność: „Nie wie pan, gdzie można kombajn wypożyczyć, bo może ja bym swoje już zebrał?”. Złośliwy żart szwagra został przez sąsiada skwitowany zapewnieniem, że jak będzie po żniwach, to już nie będzie siał na nie swojej działce. Rozstali się w pokoju. Kolejny raz w okolicy swojej działki szwagier przypadkiem pojawił się jakieś dwa lata później. Tym razem jego ziemia była już ogrodzona, zboże też rosło, na pozostałej części pasły się krowy, a w resztkach domu przed słońcem chronił się koń. Do zaskoczonego rozwojem swojego gospodarstwa szwagra znowu podszedł sąsiad. Krótkie przywitanie, chwila milczącego spoglądania na działkę i wreszcie zagajenie: „Pada w tej Warszawie czy nie pada?”. Od wizyty szwagra na „ jego” działce mijają kolejne lata. Boi się jechać. Ale czegoś się z tej całej sytuacji nauczył. Jak coś przeskrobie, doprowadza żonę do szału odzywką: „Pada w tej Warszawie czy nie pada?”.

Artur Andrus, Mistrz Mowy Polskiej, dziennikarz, poeta, autor piosenek

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze