W naszych domach i szafach pełno jest rzeczy, bez których mogłybyśmy się doskonale obejść. Zyskałoby nasze samopoczucie, portfele i… związki. Jak kupować z głową? W jaki sposób zakupy mogą naprawdę wzmocnić nasze poczucie wartości – psycholożkę Katarzynę Kucewicz pyta Renata Bożek.
Czerwona, rozkloszowana spódnica kłuje mnie w oczy za każdym razem, gdy otwieram szafę. Wydałam na nią sporo, nie założyłam ani razu, bo to nie mój styl. Kupiłam ją dwa lata temu po jakiejś awanturze z partnerem.
To klasyczna sytuacja: kobieta jest pod wpływem silnych emocji, idzie do sklepu i kupuje to, czego w spokojniejszym nastroju nigdy nie włożyłaby do koszyka. Jeśli po awanturze domowej lub nieprzyjemnej rozmowie z szefem znajdziemy się w sklepie, małe są szanse, że wyjdziemy bez torby z zakupami. Co gorsza, zakupy robione w takim stanie są przeważnie nieadekwatne, bardzo często na bakier z naszym stylem i preferencjami. Lubimy luźne ubrania z miękkiej bawełny, a w szafie ląduje obcisła sukienka z lycry, nie gotujemy, a kupujemy książkę kucharską. Trzeba o tym pamiętać i zanim wejdziemy do sklepu lub zamówimy coś przez Internet, dać sobie pięć minut na sprawdzenie, w jakim jesteśmy stanie psychicznym, co się dzieje w naszym życiu. Ostrzegawcza lampka powinna się nam zapalić, jeśli właśnie pokłóciłyśmy się z matką, mąż po raz pierwszy zapomniał o rocznicy ślubu czy szef nie poparł projektu. Lepiej wtedy poczekać z zakupami, aż emocje przestaną nami trząść, uspokoimy się lub znajdziemy sposób na zaradzenie problemom.
A jeśli nic tak jak zakupy nie poprawia nam humoru?
Nie ma w tym nic złego. Pod warunkiem że potrafimy to kontrolować. Niebezpieczeństwo pojawia się, kiedy kupowanie to nasz główny sposób na uspokojenie nerwów. Dlatego warto odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy umiem wymienić co najmniej pięć metod poprawiania sobie samopoczucia? Zakupoholiczka tego nie potrafi, bo tylko zakupy przynoszą jej ulgę, gdy jest zestresowana. Warto opracować listę najbardziej skutecznych „uspokajaczy”, czyli sposobów radzenia sobie z napięciem. Ważne, żeby były z różnych dziedzin, np. zakupy, rozmowa z przyjaciółką, seks, oglądanie komedii, spacerowanie, zabawa z psem, medytacja, joga. Bo jeśli nie dodzwonię się do przyjaciółki, mogę obejrzeć film lub pójść na spacer, zamiast wpadać w zły nastrój i potem w desperacji biec do sklepu...
…po buty do biegania, bo jak już je będę miała, to wreszcie zacznę poranny jogging.
To iluzja, która często wpędza kobiety w zakupowe porażki. Lepiej trzymać się zasady: zaczynam od aktywności, a dopiero do niej dokupuję rzeczy. Biegam przez tydzień w starych butach i jak się w to wciągnę, wtedy idę po nowe buty. Bywa też tak, że idziemy do sklepu w doskonałym nastroju, bo nasz projekt wygrał konkurs, zdałyśmy egzamin lub chłopak się oświadczył. Przekonanie: „należy mi się nagroda za sukces” to efekt wychowywania w systemie kar i nagród materialnych. Jeśli za piątki dostawałyśmy czekoladę, sukienkę czy pieniądze, a za trójkę przepadało nam kieszonkowe, to wyrosłyśmy w przekonaniu, że za dobrze wykonaną pracę coś nam się należy. Zwykle chodzi o jakieś dobro materialne. Taka osoba żyje w świecie, w którym uznanie i miłość wiąże z upominkami i nagrodami. Gdy ich nie ma, czuje się niekochana, niedoceniana, niezauważana. I to jest dramat w związku, bo nie potrafi cieszyć się tym, że choć facet nie obsypuje jej biżuterią, to przyjeżdża po nią do pracy, a w weekend robi śniadanie do łóżka. Wtedy nawet najbardziej kochający i oddany partner będzie niewystarczający bez toreb z markowych sklepów w garści.
Czy w takiej sytuacji rozwiązaniem może być robienie prezentów samej sobie?
Do pewnego stopnia to może działać i nie ma w tym nic złego, że nagrodzimy się za ciężką pracę. Problem jest wtedy, jeśli ta nagroda musi być materialna i najlepiej droga. Bo w ten sposób cały czas trzymamy się świata, w którym akceptację, troskę i czułość wyraża się przez kupowane rzeczy. Jeśli nauczymy się doceniać rzeczy, których nie można dostać w sklepie, jak leniwe popołudnie w łóżku, masaż stóp zrobiony przez partnera czy wspólny spacer, bardzo możliwe, że nasza potrzeba kupowania się zmniejszy. To idzie też w drugą stronę, bo jeśli przestaniemy gonić za nowością – nowym telefonem, kremem czy kanapą, jeśli energię przeznaczaną na chodzenie po sklepach pożytkujemy na dostrzeganie pozytywnych stron tego, co mamy, to otworzymy przestrzeń na docenianie niematerialnych darów, jakie w nasze życie wnoszą bliskie osoby.
A kiedy to my doceniamy bliskich, kupując im ubrania, zabawki, gadżety? Sobie możemy odmawiać, ale trudno nam nie kupić sukieneczki dla siostrzenicy lub ekskluzywnej wody kolońskiej dla męża.
Pozornie wszystko gra. Spełniamy kulturowe oczekiwanie, że kobieta ma dbać o innych: męża, dzieci, rodziców. Jeśli uwielbiamy kupować dla bliskich, a potem budzimy się z ręką
w pustym portfelu, warto zadać sobie jednak pytanie: Po co kupuję dla nich? Co mi to daje? Większość z nas kupując coś, kieruje się pobudkami wewnętrznymi, czyli związanymi z własnymi potrzebami i pragnieniami. Na przykład kobieta, która znosi mężowi modne ubrania i kosmetyki, może chcieć urobić go na obraz i podobieństwo kogoś innego, np. aktora, celebryty, byłego męża. Są mężczyźni, którzy nie mają nic przeciwko. Są jednak tacy, którzy widzą w tym brak akceptacji tego, kim są, oraz chęć kontrolowania. I się buntują, demonstracyjnie nie noszą tych ubrań, tylko chodzą w swoich starych szmatach.
Kobieta zostaje z uszczuplonym kontem, naburmuszonym partnerem i poczuciem odrzucenia.
Uniknęłaby tego, jeśli uczciwie zagłębiłaby się w swoje motywacje. Jeśli zależy ci na tym facecie i chcesz go przywiązać do siebie, wzmacniaj waszą więź nie za pomocą perfum i koszul, ale robiąc wspólnie ekscytujące rzecz, np. idąc na kurs tańca, ucząc się gry w tenisa czy chociażby oglądając mrożące krew w żyłach filmy. Z badań wynika, że bliskość w związku pogłębiają aktywności podnoszące poziom adrenaliny u obojga partnerów.
Polski zwyczaj to raczej „zastaw się, a postaw się”, czyli udawaj, że cię stać, udawaj kogoś, kim nie jesteś, zapożycz się, ale zaimponuj drogim samochodem.
Nasze narodowe wady nie sprzyjają dorosłym, mądrym zakupom. Z jednej strony chcemy pokazać, że należymy do Zachodu, do tego lepszego świata, z dużymi domami pełnymi ekskluzywnych mebli, nowoczesnych sprzętów i szaf wypełnionych eleganckimi ubraniami typowymi dla dostatnich, zachodnich społeczeństw. Z drugiej strony, jak pokazują analizy socjologiczne, po transformacji ustrojowej w 1989 roku rzuciliśmy się do sklepów z nadzieją, że nadrobimy braki z dzieciństwa i młodości, że nasze dzieci będą miały to, czego my nie mogliśmy mieć. Dla wielu rodzin niedziela
w centrum handlowym stała się jedynym sposobem na wspólne spędzanie czasu.
I ciągle gonimy innych, w czym pomagają nam slogany reklamowe głoszące, że bez nowego modelu telefonu będziemy nikim.
I mamy obraz człowieka przestraszonego, że jest gorszy od tych nadążających za trendami i „na czasie”. Wielu zakupoholików cierpi na FOMO (ang. Fear Of Missing Out), czyli obawę przed wypadnięciem z towarzystwa. Kupują, żeby być na fali, być trendy. Tymczasem świat sklepów jest skonstruowany w taki sposób, żebyśmy właściwie cały czas byli z lekka do tyłu. Nie tylko w sieciówkach, ale też w second-handach towar zmienia się co kilka dni, czyli żeby być na bieżąco, musimy tam chodzić dwa, trzy razy w tygodniu. Poza tym komplementy sprzedawców, wyszczuplające lustra, twarzowe światło w przymierzalniach popychają nas do zakupu rzeczy, w których po przyjściu do domu ani dobrze nie wyglądamy, ani się dobrze nie czujemy.
Jak się nie dać na to złapać, a jednocześnie mieć to, czego potrzebujemy?
Myśleć i planować. Ograniczać rzeczy, których nie potrzebujemy. Zanim wrzucimy coś do koszyka, zadać sobie pytanie: Czy ja naprawdę potrzebuję tych butów? Czy nowy model telefonu uczyni moje życie lepszym? Dobrze jest zrobić listę zakupów i wziąć ją ze sobą. Tworząc listę, nie bądź zbyt dla siebie surowa, nie odmawiaj sobie przyjemności i drobnych grzeszków. Łącz je jednak z rozwagą i dorosłym podejmowaniem decyzji: na to mogę sobie pozwolić, tego teraz nie kupię, tego potrzebuję, bez tego mogę się obejść. Z mądrymi zakupami jest tak jak z dobrym stylem – są kwestią harmonii, umiaru i dostosowania do okoliczności.