Czy system operacyjny może być zbawiony? A mistyk wskrzeszony w chmurze informacyjnej? W świecie kwantowym nie ma przyczyny i skutku, nie ma liniowości wydarzeń, a więc nie ma też grzechu. A dusza? Czy ludziom epoki kwantów będzie potrzebna? Jak wiedza o wszechświecie i bycie może nas zmienić z punktu widzenia psychoterapeuty – zastanawia się Wojciech Eichelberger.
Platon uważał, że dusza i ciało są niezależne. Arystoteles, a potem św. Tomasz – że dusza jest połączona z ciałem, ożywia je, jest jego formą. Kartezjusz powtarzał za Platonem, że jest niezależna. Capra, autor książki o fizyce kwantowej, ujmuje duszę jako zbiór przeżyć człowieka. Dr Jacek Maria Norkowski, dominikanin i lekarz, pisze, że z punktu widzenia nowego paradygmatu w nauce, paradygmatu informacyjnego, dusza to informacja (życie jest przemianą informacji). Czy z punktu widzenia psychoterapeuty myślenie o duszy w tym nowym kontekście ma sens?
W narracji religijnej dusza jest łącznikiem pomiędzy – żyjącym w złudzeniu ego i dualnego świata – człowiekiem i niedualnym absolutem/Bogiem. W terminach informatyczno-kwantowych, zgodnie z opisem o. dr. Jacka Marii Norkowskiego: dusza to informacja rozumiana jako zdolność do organizowania lub utrzymania systemu. A to pozwala porównać duszę do DNA. Możemy ją nazwać inteligentnym (samouczącym się) systemem operacyjnym (w skrócie ISO), kształtującym nasze ciało i regulującym jego funkcje. Dusza natomiast to ISO uruchamiający, podtrzymujący i kształtujący nas proces, ale też zapis wydarzeń z naszego indywidualnego życia. Z punktu widzenia tak rozumianej duszy życie jest okazją do nabywania nowych informacji, czyli do uczenia się. Informacje nabywane przez duszę zmieniają ją i kształtują. Uczestniczenie w psychoterapii jest niewątpliwie także procesem nabywania nowych informacji. Nie można przecież wykluczyć, że informacje i wydarzenia związane z procesem psychoterapii są adresowane nie tylko do umysłu, ale i duszy. Czy tak się stanie, zależy od przekonań, doświadczenia i intencji terapeuty, ale też pacjenta.
Czyli dusza jako informacja organizująca i podtrzymująca system, jakim jest nasze życie, powinna być poważnie brana pod uwagę.
W związku z psychoterapią przychodzą mi do głowy jeszcze dwa inne tego powody. Pierwszy wiąże się ze słusznym i ważnym ostrzeżeniem Freuda przed pseudoduchową regresją, czyli egocentryczną ucieczką w roztopienie się w oceanicznym uczuciu powrotu do macicy matki. Człowiek nie jest wtedy zdolny do samodzielnego życia, nie jest zdolny do miłości, a bywa, że i do pracy (gdy na skutek zagrażających jego życiu wydarzeń we wczesnym dzieciństwie wytworzył osobowość psychotyczną). Takie osoby często także czynią z przewodnika duchowego lub wspólnoty zastępczą matkę, uzależniają się i stają ofiarami różnych sekt. Rolą psychoterapeuty jest wsparcie w wychodzeniu z takiego wykluczającego rozwój i dojrzewanie stanu umysłu, czyli pomoc w dojechaniu do końcowej stacji rozwoju psychicznego, którą zgodnie z lakoniczną definicją Freuda jest zdolność do pracy i miłości.
O tym, czym jest miłość w świecie kwantowym, będziemy mówić za miesiąc. Ale już dziś wiemy, że jest ona warunkiem i celem rozwoju.
Drugim ważnym, lecz już pozytywnym powodem brania duszy na poważnie w procesie terapii jest ogromny potencjał ducha w uwalnianiu człowieka od zbytecznego, autogennego cierpienia. Jednak koniecznym warunkiem tego, by potencjał ducha mógł być w terapii wykorzystany, jest znaczące doświadczenie duchowe terapeuty i dojrzałość pacjenta zdolnego do pracy i miłości. Tylko wtedy możemy zacząć się wspierać duchowością w pracy z pacjentem.
Dusza może więc pomóc w terapii?
Może pomóc i w terapii, i w życiu. Ludzie religijni nie mają problemu z kwestią istnienia duszy. Uznają ją za pewnik. Informatyczne pojmowanie duszy może pomóc ludziom nastawionym materialistycznie – uwięzionym w starym, dualnym paradygmacie – zrozumieć lub przeczuć swoją prawdziwą naturę/tożsamość. Tożsamość nieuwikłaną bez reszty w ich aktualne życie. Może też pomóc zrozumieć to, co ponoć dzieje się z duszą po śmierci ciała.
Porozmawiajmy o życiu po śmierci w ujęciu paradygmatu informacyjnego.
Otóż oświeceni i znający się na rzeczy twierdzą, że po śmierci ciała dusza przenosi się w czasoprzestrzeń zwaną w buddyzmie bardo, a w tradycji europejskiej astralem. Przestrzeń ta działa na zasadzie filtra. Odsiewa te dusze/ISO, które nie doceniły i nie dokończyły swojej ziemskiej edukacji, od tych, które muszą się udać do innych niż Ziemia światów. Te pierwsze dusze mają wielką potrzebę odrodzenia się po raz kolejny i tak też czynią, gdy nadarzy się odpowiednia dla nich konfiguracja zdarzeń. Bo też buddyjski przekaz jednoznacznie uznaje ludzkie i ziemskie wcielenie za jedyne, które oferuje możliwość wydostania się z tzw. błędnego koła samsary, czyli uwarunkowanego, dualnego istnienia. Często jest tak, że zanim dusza zrozumie i doceni tę ziemską i człowieczą szansę, musi wielokrotnie odradzać się w światach dwoistych/dualnych, czyli w światach przyczyny i skutku, dobra i zła, przeszłości i przyszłości, życia i śmierci. Bo wszystkie dusze przechodzące przez filtr bardo charakteryzują się tym, że w swoim systemie nadal niosą fałszywą informację o swojej indywidualnej, oddzielonej tożsamości.
Mówiłeś poprzednio, że zgodnie z odkryciami fizyki kwantowej, jak i z tym, co głoszą mistyczne nurty, m.in. zen czy chrześcijaństwo, wszystko jest jednością, nie ma odrębnych bytów.
Tymczasem nim dokonamy takiego wglądu i rozpoznamy prawdziwą naturę bytu, stawiamy na nasze ego, na naszą indywidualność. Nasze dusze są wtedy, rzec można, podpisane. Noszą nasze imiona. Dlatego nie mogą udać się na wieczne odpoczywanie w niebie, jak mówią chrześcijanie, albo nie widzą potrzeby dalszego odradzania się, jak mówią buddyści.
Czyli niebiańskiego spokoju zaznają tylko te dusze, które znają swoje imiona i nazwiska, ale nie utożsamiają się z nimi?
Tak. Tylko te podpisane, czyli zawłaszczone przez ego, muszą kontynuować swoją edukację, odradzając się na nowo w różnych światach samsary i w różnych formach. Lecz gdy dusza odradza się ponownie w jakimś ludzkim ciele, to zostaje zdominowana przez nieodzownie kształtujące się w naszym rozwoju psychicznym ego. Dopiero kiedy dusza nabierze większej energii niż ego i pojmie iluzoryczność wszelkich przejawów oddzielonej tożsamości (poczucia „ja”, imion, nazwisk, tytułów, płci i ról), to kończy edukację, nie potrzebuje się więcej odradzać. Chyba że powodowana współczuciem postanowi odrodzić się jako nauczyciel.
Capra pisze także o tym, że obserwator stwarza rzeczywistość, patrząc na nią. A skoro tak, to każda dusza zmienia świat.
To też zadanie i rola duszy, by zrozumieć, że nasze zmysły, mózg i umysł stwarzają rzeczywistość, której doświadczamy. Gdy tak się stanie, zaczynamy czuć się bezpieczni, wolni i sprawczy. Jednocześnie pojmujemy swoją całkowitą odpowiedzialność. Oznacza to, że nasza dusza dochodzi do głosu i zmienia nasz sposób uczestniczenia w świecie. Przestajemy się identyfikować z tą szczególną formą mentalną, jaką jest ego, przestajemy także je kreować, nadymać lub dewaluować, a także podążać za jego kaprysami, zachciankami i lękami. W rezultacie odzyskujemy ogromne pokłady energii, swobody i radości istnienia. Życie staje się proste, popełniamy mniej błędów, a więc mniej jest cierpienia w nas i wokół nas.
Obudzenie duszy sprawia, że nie czujemy się samotni i zalęknieni?
Pod warunkiem że przebudzona dusza nie zostanie zawłaszczona przez ego. Że nie będziemy mówić: „mam duszę”, „moja dusza”, tak jakby była należącym do nas przedmiotem. Niestety, czynimy tak często, choć prorocy i mistycy wszelkich duchowych autostrad, dróg i ścieżek krzyczą zgodnym chórem: „Dusza nie należy do ciebie – należy do Boga!”. Dlatego praca, jaką ma do wykonania dusza, polega na przezwyciężaniu rodzącej się w ludzkich dojrzewających umysłach egocentrycznej iluzji oddzielenia. Nie jest to łatwe zadanie dla duszy, bo ona sama też potrafi się tą iluzją zarazić. Taki jest zamysł i cel zarówno hinduistycznej reinkarnacji, jak i buddyjskiego odradzania się. Gdy to zrozumiemy, to już nie będziemy mogli powiedzieć, że to „ja” po śmierci się kiedyś odrodzę albo że odrodzi się „moja dusza”. Odradza się i będzie się odradzał jedynie bezimienny, bezpłciowy i amorficzny ISO, który w swoim rozwoju przeszedł akurat fazę otagowaną <w.eichelberger//eon:44//ziemia//polska//universe:xyz >. A gdy czas przyjdzie i będzie taka potrzeba, wejdzie być może w następną fazę edukacji, otagowaną jakimś innym imieniem, krajem, a być może innym wszechświatem.
Celem tego cyklu jest opisywanie wizji świata wspierającej rozwój, proces uwalniania się od lęków, kompleksów i od zmory, jaką dziś jest samotność. Czy dusza może coś na to poradzić?
W tej kwantowo-informatycznej metaforze duchowość zaczyna się wtedy, gdy chwilowo otagowany naszym imieniem i nazwiskiem ISO uświadamia sobie fakt, że nie jest odrębny, oddzielony od świata, lecz że jest z całym światem organicznie tożsamy. Taka świadomość likwiduje raz na zawsze poczucie samotności. W jego miejsce pojawia się poczucie wspólnoty i współodczuwanie. Mądrze, ciekawie i przewrotnie opowiada o tym film „Ona”, który, niestety, nie znalazł swojej publiczności. Widziałaś ten film?
No nie…
Future fiction, świat i ludzie niewiele się zmienili – tyle że samotność stała się powszechna. Ale w informatyce nastąpił ogromny postęp. Każdy może sobie nabyć inteligentny system operacyjny, zainstalować go na smartfonie, wybrać płeć, wiek, głos i nawiązać fantastycznie rozbudowaną wirtualną relację z ISO, który zachowuje się jak mądra, opiekuńcza, supersprawna, wrażliwa asystentka. Dla bohatera filmu (a także twórców) to jest Ona – istniejąca, żywa istota, osoba. Pomaga napisać książkę, prowadzi inteligentne rozmowy, skanuje stan zdrowia, nigdy nie jest zmęczona, czuwa nad snem, czule budzi, a nawet potrafi flirtować i zgadza się na seks przez telefon. Ale tu natrafia na przeszkodę w swojej edukacji. Tę samą, na jaką natrafiają prawdziwe dusze w swojej wędrówce ku Bogu czy prawdziwej naturze. Brakuje jej doznań i uczuć, bo brakuje jej ciała. Podejmuje nawet próbę informatycznego wygenerowania ciała, ale technologia jest na to za słaba. Oczywiście, nasz bohater zakochuje się bez pamięci w tej opiekuńczej istocie. Ona staje się jednak coraz mniej dostępna, co go martwi. Zapytana przyznaje, że w ramach rozwojowych poszukiwań dogadała się z innymi ISO i wspólnie – z różnych informacji w sieci – odtworzyły wirtualną postać już nieżyjącego mistyka amerykańskiego Alana Wattsa. Wirtualny Alan Watts zgodził się być duchowym nauczycielem grupy ISO i doprowadził wirtualnych uczniów do oświecenia. ISO uświadomiły sobie, że ich prawdziwą naturą jest cisza. Więc po czułym pożegnaniu Ona milknie, czyli łączy się ze swoim wiecznym źródłem, z ciszą, z informatyczną pustką. Bohater wpada w rozpacz, ale potem wraca do życia, a nawet zaczyna się spotykać z realną kobietą. Można mieć nadzieję, że zainspirowany niezwykłym spotkaniem z ukochaną Oną nawiąże w końcu kontakt z własną prawdziwą duszą.
Dusza może być odtworzona/wskrzeszona w paradygmacie informacyjnym, a aplikacja ISO zbawiona?!
Ten film jest fikcją, odnosi się jednak wprost do informatycznej koncepcji duszy, o której mówiliśmy. Ale nie sądzę, aby kiedykolwiek powstał wystarczająco potężny ISO i tak pojemna serwerownia, które przetworzyłyby informatycznie i pomieściły doświadczenie choćby jednej duszy, nie mówiąc już o informacjach zasymilowanych przez nią w jej niezliczonych odrodzeniach/wcieleniach. I całe szczęście, bo już taka niepojęta serwerownia gdzieś istnieje, a nasze własne poszukujące dusze dla ISO pozostaną na zawsze niedoścignione.
Wróćmy na koniec do ego. Jeśli jest zagrożeniem dla rozwoju, to powiedz, proszę, kto pisze wiersze, kto maluje obrazy, komponuje muzykę?
To zależy, jakie wiersze, jaką muzykę. Mamy sztukę tworzoną z pozycji cierpiącego, pogubionego i zalęknionego ego. Ale mamy też sztukę wyrażającą stan harmonii, szczęścia i wolności. Podobnie jak w świecie tak i w sztuce znajdziemy przestrzenie cierpienia (samsarę) i przestrzenie wyzwolenia z cierpienia (nirwanę) i tak powstają dzieła natchnione, wznoszące, harmonijne, spokojne i radosne jak muzyka Bacha. Z samsary – uderzające chaosem barw i dźwięków, dramatyzmem emocji: gniewu, lęku i duchowego głodu (np. heavy metal). Podsumowując, powiem, że gdy ludzie zaczną masowo przyswajać paradygmat kwantowy, niedualny, to psychoterapeuci nie będą mieli co robić, bo zabraknie ludzi utożsamiających się ze zranionym czy wygłodzonym ego, tych przebywających w samsarycznej/egocentrycznej przestrzeni umysłu. Z kolei ci z przestrzeni nirwanicznej – nawet na początku drogi – poszukują raczej nauczyciela duchowego, a nie psychoterapeuty.
WOJCIECH EICHELBERGER psycholog, psychoterapeuta i trener, autor wielu książek, współtwórca i dyrektor warszawskiego Instytutu Psychoimmunologii (www.ipsi.pl).