Są często atrakcyjni. To mistrzowie uwodzenia. Potrafią ofiarę oczarować, sprawić, że uwierzy: wreszcie udało mi się spotkać ideał. Jak kocha narcyz? Choć właściwie trzeba by sformułować pytanie inaczej: czy narcyz kocha?
Przychodzę dziś do was z taką małą odezwą” – zaapelował niedawno na Instagramie socjolog prof. Tomasz Sobierajski. – „Zauważyłem, że w mediach społecznościowych przeginamy z jednym słowem dotyczącym bardzo poważnego zaburzenia. Chodzi o narcyzm. Odnoszę wrażenie, że wszystkie zachowania, które nam się nie podobają, nazywamy narcyzmem. Mówimy: to narcyz, to narcyzka, to osoba z rysem narcystycznym. Tymczasem w większości przypadków te osoby nawet nie ocierają się o narcyzm. Ogarnijmy się trochę. Pilnujmy swojego języka. Nie używajmy tego wyrażenia jako wytrychu na nazwanie wszystkiego, bo możemy zrobić wielu osobom krzywdę. Proszę, bądźmy bardziej czuli na to, jak nazywamy innych”.
Rzeczywiście określeniem „narcyz” posługujemy się często. Stało się ono synonimem egoisty, osoby skupionej na sobie, być może nadmiernie pewnej siebie. Zwykle nie przepadamy za zarozumialcami, ale najbardziej nawet nieznośny paw nie musi tym samym być narcyzem. Słowa są ważne. Słowa mogą stygmatyzować. Dlaczego więc z taką niefrasobliwością przyklejamy ludziom narcystyczną łatkę? – Powstało jakiś czas temu przekonanie – oparte na pojedynczych doświadczeniach – że żyjemy w dobie narcyzmu – mówi psychoterapeutka Ewa Chalimoniuk. – Tymczasem kiedy przeprowadzono badania, okazało się, że to mit. Osób narcystycznych w przeszłości nie było wcale mniej, odwrotnie, być może nawet kiedyś było ich więcej niż dziś.
To skąd opowieść o narcystycznej osobowości naszych czasów? Ewa Chalimoniuk uważa, że – jak to często bywa – z niewiedzy. Nieświadomości, czym właściwie narcyzm jest. – W efekcie wszystkie osoby mało empatyczne, egoistyczne są wrzucane do worka z napisem „narcyz”. Znajdą się tam więc zarówno ludzie o osobowości narcystycznej, jak i psychopaci, osoby w spektrum autyzmu, a także ci w maniakalnej fazie choroby afektywnej dwubiegunowej. Zresztą takich mitów jest więcej. Że na przykład jedynacy są częściej narcyzami. Że kobiety rzadziej. To się też w badaniach nie potwierdziło.
Udział w powstaniu przekonania, że żyjemy w epoce narcyzmu mają media społecznościowe, które są fantastycznym narzędziem do kreowania siebie. – Pewnie coś w tym jest – mówi Ewa Chalimoniuk. – Możemy pokazywać same sukcesy, bez smutku i szarości. Jesteśmy na wakacjach, jemy we wspaniałej restauracji, poszliśmy na koncert topowego zespołu. A rzeczywiście narcyz, ten wielkościowy, chce błyszczeć, chce być cały czas widziany, podziwiany. Trochę ulegliśmy temu wszyscy – prezentujemy się, mamy wielu znajomych (często wcale nam nieznanych) na Facebooku – a nie idzie za tym głębsze poznanie czy kontakt z człowiekiem. Druga przyczyna – nie mówię teraz o badaniach, ale o moich obserwacjach – jest taka, że w ostatnim czasie zarówno rodzice, jak i media, a nawet terapeuci ukuli schemat: masz prawo chcieć, zadbaj o siebie. Kierujemy wektor w swoją stronę. Bądź przy sobie, przy swoim ja, swoich potrzebach. Dzieciom też mówimy: masz prawo żądać, dbać o siebie, często zaniedbując kontekst relacyjny. Nie uczymy ich, że to, co czuje druga osoba, jest ważne i że my mamy na to wpływ.
Nie każdy, kto pokazuje w mediach społecznościowych, co jadł na śniadanie, jest narcyzem. Co nie oznacza, że nie ma wśród nas takich osób. Są. Kim więc jest narcyz?
Grecki mit opowiada o pięknym myśliwym, który na skutek kary nałożonej przez boginię zakochał się we własnym odbiciu. Ale stwierdzenie, że narcyz to ktoś, kto kocha siebie, byłoby jednak uproszczeniem. Według DSM V (Klasyfikacji Zaburzeń Psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego) narcystyczne zaburzenie osobowości (narcissistic personality disorder, NPD) to stały wzorzec zachowań i reakcji emocjonalnych związanych z poczuciem wyższości, potrzebą bycia podziwianym i brakiem zdolności do empatii. Na ogół myśląc: narcyz, widzimy osobę wywyższającą się, przekonaną o własnej nieomylności, na krytykę reagującą agresją. I tak rzeczywiście jest w przypadku narcyzmu wielkościowego ( jawnego, otwartego), pierwszego z dwóch podstawowych typów. Ale są i narcyzi wrażliwi (ukryci).
Podatni na zranienia, mający obniżoną samoocenę, charakteryzują się postawą obronną, wstydem, nieśmiałością, obniżonym nastrojem, lękiem, poczuciem niepewności. Towarzyszy temu silna potrzeba uwagi, akceptacji i aprobaty społecznej. Jeżeli otoczenie nie spełni oczekiwań, wówczas narcyz może się wycofywać, mieć poczucie odrzucenia. Chce, by inni czytali w jego myślach, spełniali jego potrzeby, choć ich nie werbalizuje. To wielkościowe. Czasem wystarczy grymas, uśmiech – i już rodzi się podejrzenie, że to wymierzone w niego wrogie działanie.
Dr Sarah Davies w książce „Jak zostawić narcyza na dobre” pisze: „Ukryty narcyz sprawia wrażenie bardziej niewinnego i bezbronnego. Może mówić łagodnie i wydawać się delikatny, skromny, nieśmiały, cichy, wrażliwy, pociągający, słodki i pomocny. Jego głęboko zakorzeniony strach i wrażliwość są maskowane przez o wiele bardziej subtelne techniki kontroli i manipulacji, niż zwykle obserwuje się u jawnego narcyza. Obejmuje to dążenie do zaspokojenia własnych potrzeb poprzez udawanie osoby troskliwej i pomocnej, a nawet altruistycznej. Tacy narcyzi mogą być bardzo hojni – kupują prezenty, oferują pieniądze – ponieważ wykorzystują status finansowy do zdobycia władzy i kontroli. Udaje im się zawstydzać innych na różne subtelne i pośrednie sposoby. Mogą wykorzystywać choroby lub problemy zdrowotne (rzeczywiste bądź wyimaginowane), aby wzbudzić współczucie, troskę, wywołać poczucie winy w celu przejęcia kontroli i zaspokojenia własnych potrzeb”.
Osoby narcystyczne – obu typów – są zaabsorbowane osiągnięciami, sukcesem, pieniędzmi, władzą i udowadnianiem, że są we wszystkich sferach najlepsze. – Używają ludzi, żeby zaspokoić swoje potrzeby – mówi Ewa Chalimoniuk. – Manipulują nimi.
Narcyz wrogi dominuje. Wrażliwego łatwo zranić, bo jest neurotyczny, od razu się zawstydza, projektuje swoją niewyrażoną agresję czy niewyrażone potrzeby na kogoś, potem myśli, że jest przez niego upokarzany. Przeżywa niewyrażony gniew, nie pokazuje go, wycofuje się. Musi być najlepszy, wyjątkowy, idealizuje siebie, żeby chronić kruche poczucie własnej wartości. Narcyz wielkościowy zachowuje się agresywnie, podstawia drugiemu nogę. Ten podatny na zranienia nogi nie podstawi, ale jak zobaczy, że ktoś się potknął i przewrócił, będzie czuł triumf.
Początków trzeba szukać w neurobiologii i w doświadczeniach z dzieciństwa. I w dwóch skrajnie różnych postawach wychowawczych. Jedna to doświadczenie znacznego zaniedbania bądź przemocy. Druga – nadopiekuńczości, nadmiernego komplementowania, przeceniania i przesadnego wyolbrzymiania zdolności dziecka. W żadnej z nich podstawowe wczesne potrzeby nie były odpowiednio zaspokajane. Narcyzi zatrzymują się emocjonalnie na tym etapie rozwoju. Mają głębokie poczucie wstydu, nieufności i lęku. Nie nauczyli się odpowiednio uwzględniać położenia, potrzeb i pragnień innych ludzi – zamiast tego skupiają się na zaspokajaniu własnych. – Nadopiekuńczy rodzice nierealistycznie odzwierciedlają dziecko – tłumaczy Ewa Chalimoniuk. Powiedzmy, że namalowało kotka z trzema łapkami. A mama mówi: „Jaki cudowny kotek, nikt nie potrafi namalować równie pięknego”. Kładzie akcent na wyjątkowość dziecka, na najlepszość, nie daje mu komunikatu: „Widzę, że się postarałeś, ale kotkowi brakuje jednej łapki. Następnym razem na pewno ci się uda”. Jest przekonana, że dziecko jest naj, a ono przyjmuje, że musi być naj. Może wpaść w przekonanie o swojej wyjątkowości, mieć poczucie, że jest cudem świata – po czym idzie do szkoły i zderza się z tym, że inne dzieci potrafią to samo, a może i więcej. Załamuje się jego poczucie własnej wartości i tak powstaje narcyz wrażliwy.
Inny się obrazi, bo im bardziej mówisz mu prawdę, tym bardziej oznacza to, że jesteś wrogiem – ale to ty się mylisz, on ci dopiero pokaże. To narcyz wielkościowy. Łyknął haczyk, musi spełniać oczekiwania rodziców, bo inaczej rozczaruje i siebie, i ich.
Jest i inna droga, która może kształtować narcyza. W pewnym momencie dziecko doświadcza traumy i wytwarza warstwę obronną. To obrona narcystyczna. – Dzieje się tak, kiedy nie może być zobaczone takie, jakie jest, nie umie zaprzeczyć ważnej osobie, na przykład matce, i traci kontakt ze swoim prawdziwym ja – mówi Ewa Chalimoniuk. – „Czemu nie jesz marchewki?” „Nie lubię”. „Marchewka jest pyszna” – słyszy dziecko. Czyli dostaje komunikat, że nie może sobie ufać. Albo zaczyna się złościć. „Ale co się takiego wielkiego stało? Nic przecież”. A dziecku – w jego odczuciu – stało się coś wielkiego. Ratunkiem jest dostrajanie się do fałszywego „ja”, czyli próba bycia takim, jak rodzic oczekuje – dla niego idealnym. Dziecko traci kontakt ze swoją prawdziwą energią, wpływem, siłą. I agresję umieszcza na zewnątrz. Zły jest świat, koledzy, „ktoś mi to robi, nie widzi mnie, nie uwzględnia”.
Dorosły narzuca dziecku swój umysł, ono swój traci. Dzieci ekstrawertyczne szybciej pójdą w narcyzm wrogi, te o obniżonym dostępie do swojej impulsywności – raczej we wrażliwy. – Narcyz nie ma wykształconej empatii – tłumaczy Ewa Chalimoniuk. – To cecha z triady narcyzmu. Nie doświadczył empatii od swoich pierwotnych obiektów, bo nie był przyjęty i zobaczony takim, jaki jest, tylko takim, jaki ma być, czyli nie zaistniał w umyśle rodzica. Rodzic spowodował, że się zlał z jego umysłem. Próbą zaistnienia jest tworzenie fałszywego self, pozbawionego empatii, uraźliwego. A w środku jest małe dziecko. „Jeśli kiedykolwiek obserwowałaś narcyza w pełnej krasie, prawdopodobnie widziałaś w nim w istocie małe dziecko. Przyglądanie się narcyzowi w narcystycznej wściekłości jest jak oglądanie napadu złości małego dziecka – z krzykiem, płaczem i próbami najróżniejszych sposobów manipulacji, aby dostać to, czego chce, łącznie z wyrzucaniem zabawek z wózka i rozrzucaniem ich dookoła! Można powiedzieć, że narcyzi cofają się do poziomu małego dziecka (poniżej czterech, pięciu lat), próbując w każdy możliwy sposób zdobyć uwagę i aprobatę, których tak desperacko potrzebują. Ale nie chcą z tym dzieckiem mieć kontaktu. Ono jest słabe, narcyz nie chce odczuwać bólu, wstydu czy słabości. Dlatego się przed tym broni. Odgradza się od tych uczuć. Podejmuje zachowania destrukcyjne, skupiające się często na najbliższych. Te zachowania często to po prostu przemoc. Emocjonalna, psychiczna, fizyczna, finansowa” – pisze dr Sarah Davies.
Dorotę znam od dawna. Ale dopiero przed miesiącem opowiedziała mi, co spotkało ją lata temu. Poznała Marcina, kiedy była na studiach. On pracował w Łodzi, ona mieszkała w Warszawie. Na czwartym roku spędzała trzy dni w tygodniu u Marcina, pracowała w jego firmie. Byli razem 10 lat. Z czego szczęśliwy był pierwszy rok. – Właściwie nie zauważyłam, kiedy zaczęło się psuć. To były drobiazgi. Na przykład uwagi dotyczące mojej pracy. Czasem robiło mi się przykro, ale w sumie nie przywiązywałam do tego wagi. Potem Marcin coraz częściej komentował moje studia. Protekcjonalnie, lekceważąco. „Historia sztuki to nie wy[1]kształcenie, to szkoła dla dziewczynek szukających męża”. To już, pamiętam, robiło na mnie wrażenie, ale plusy ciągle przeważały. No i myślałam, że może to moja wina, że ja robię coś nie tak. Choć mnie już Marcin nie czarował, za to czarował wszystkich innych. Sprzedawczynię z piekarni, panią na poczcie, sąsiadkę z pieskiem z parteru. I moje koleżanki. W końcu z jedną z nich przyłapałam go w łóżku. Scena była jak z brazylijskiej telenoweli, wiedziałam, że są w środku, nie otwierali, wywaliłam ręką szybę w drzwiach tarasu – do dziś mam bliznę. Potem zresztą ta koleżanka wiozła mnie do szpitala, bo rękę trzeba było szyć. Wtedy do mnie dotarło, że muszę się ratować. Załatwiłam sobie roczne stypendium za granicą. Daleko. Nie było wtedy tak rozwiniętej technologii, więc kontakt był trudny albo wręcz niemożliwy. Ale Marcin nie chciał odpuścić. Kontaktował się z moją rodziną, był „zaniepokojony” tym, co się ze mną dzieje, zatruwał rodziców i siostrę tekstami, że martwi się o mnie, że mój stan emocjonalny nie jest najlepszy, że mogę sobie coś zrobić i ogólnie trzeba się mną zająć, bo może się to źle skończyć. Przed wyjazdem przyjechał do mnie – bo on chce zrozumieć, „przecież postawiłem cię na piedestale, dlaczego tego nie widziałaś?”. Powiedziałam mu, że może na początku tak było, ale nawet wtedy ja na tym piedestale nie mogłam się ruszyć ani oddychać. Nie mogłam samodzielnie podjąć żadnej decyzji. Wyjechać sama na weekend. Wyjść ze znajomymi bez niego. Dopiero po latach zrozumiałam: to był narcyz. Wiem, że wziął ślub, żona szybko odeszła, z synem Marcin ma słaby kontakt.
Kiedy patrzę na Dorotę – mądrą, spokojną, odnoszącą sukcesy naukowczynię, nie umiem sobie jej wyobrazić w tamtej relacji. Jak mogła żyć z człowiekiem, który nią manipulował, osłabiał jej poczucie własnej wartości, podważał jej zdanie, przekonania, decyzje?! A jednocześnie, kiedy widział, że chce uciec, przyciągał ją znowu do siebie, włączał uwodzicielski czar, a ona ulegała. – To była czysta przemoc – mówi mi dziś Dorota. Ale dojście do tego zajęło jej lata. Oddalenia, dystansu i terapii. Dziś Dorota ma radar nastawiony na odbiór narcystycznych sygnałów u innych. Kiedy je zauważa, nie próbuje z kimś takim nawiązać choćby luźnej znajomości. – Odebrałam mocną lekcję – uśmiecha się. – I opanowałam materiał na szóstkę. Już nigdy więcej.
Związek z narcyzem to na ogół historia przemocy. Niekoniecznie czy nawet nie najczęściej przemocy fizycznej, choć i to się zdarza. To przemoc psychiczna. Bardziej wyrafinowana, przez to trudniej ją uchwycić, trudniej zorientować się, co się dzieje, przekonać o tym choćby znajomych czy rodzinę.
– Nie ma szans – mówi Magdalena Socha, coach pracująca od 20 lat z ofiarami narcystycznej przemocy. – Dlaczego? Ma niewykształcony wewnętrzny trzon tożsamości, nie ma „ja”, mówiąc krótko. Nie wie, kim jest. Nie wykształcił swojej osobowości, nie widziano go jako odrębnej jednostki, nie pozwalano na bycie sobą. W efekcie nauczył się, że będzie kochany i akceptowany, tylko jeśli będzie taki, a nie inny. Czyli nie nauczył się siebie. Nie wie, co to miłość, ale ją naśladuje, bo w ten sposób może manipulować ludźmi.
Zaczyna się podobnie. Od bombardowania miłością. Relacja ma szybką dynamikę. Już po chwili okazuje się, że macie tyle wspólnego. Lubicie te same książki, filmy, oboje myślicie o wakacjach na Islandii… Naturalne jest, że natychmiast pojawia się myśl: „no wreszcie, to on (ona)!”. Narcyz to wytrawny uwodziciel. Obserwuje ofiarę, odczytuje potrzeby i na nie odpowiada. Mapuje ją.
Ewa Chalimoniuk: – Partnera narcyz wybiera, oszacowując, jak spełni on jego potrzeby wizerunkowe, życiowe, szuka dopełnienia kimś równie w jego oczach wyjątkowym – piękna kobieta, przystojny facet, osoba na wysokim stanowisku. Ważna jest pozycja, splendor, atrybuty. Chce wykorzystać partnera do karmienia swojego wizerunku. To używanie ludzi, a nie bycie z nimi w prawdziwej relacji.
– W pierwszym etapie – tłumaczy Magdalena Socha – narcyz idealizuje drugą osobę, szuka w niej cech idealnej matki, stara się odwzorować miłość matki i z nią zespolić. Co się nie udaje, bo partner czy partnerka to nie matka, to raz, dwa – to inny człowiek, odrębna jednostka. W jakimś sensie upodabnia się do swojej ofiary, dlatego ją mapuje, dlatego powtarza: „Jesteś miłością mojego życia, wreszcie cię odnalazłem(am), jesteś idealna(y)” – choć wcale się jeszcze nie znają.
Miłość od pierwszego wejrzenia to pojęcie znane nam z literatury czy filmu. Lubimy myśleć, że jest. Pytanie, czy to prawda. Owszem, może się zdarzyć, że to zauroczenie przekształci się w miłość, że ludzie, w których już w pierwszej sekundzie znajomości trafił piorun, będą ze sobą do końca życia – ale nie jest to sytuacja standardowa. Musimy się poznać, żeby się pokochać.
Jednak narcyz „miłości od pierwszego wejrzenia i na zawsze” przeżywa wiele. Tyle że każda okazuje się porażką. Ofiara – na początku – ulega. Bo narcyz potrafi być czarujący. – A nam się wydaje, że teraz wreszcie spełnią się wszystkie nasze marzenia, bo jakimś cudem okazuje się, że mamy takie same – mówi Magdalena Socha. – Jednak dalej ideał zaczyna się kruszyć. Bo ten wyidealizowany obiekt matki sam myśli, pewnych rzeczy chce, coś mu nie pasuje – normalnie, jak w życiu, aż nagle narcyz odkrywa: pomyliłem się, coś jest nie tak, nie jesteś dobrym obiektem, muszę dokonać separacji. Musi swoją ofiarę – czyli partnera – zdegradować, zdewaluować. – W jednym narcyz jest rzeczywiście wyjątkowy – w uwodzeniu – zgadza się Ewa Chalimoniuk. – Uwodzi własną atrakcyjnością lub działaniem „na biednego misia”: nikt mnie nie kochał tak jak ty, nikt mnie nie doceniał… Ludzie łapią się na to jak na lep. I przez jakiś czas jest dobrze, aż narcyz się zirytuje, rozczaruje, znudzi. I teraz są różne scenariusze. Narcyz wielkościowy od razu cię zaatakuje, zdewaluuje. Narcyz podatny na zranienia będzie reagował uraźliwieniem, że nie czytamy w jego umyśle, że nie odgadujemy, jakie są jego pragnienia i potrzeby, będzie milczał, aż się domyślisz i zaczniesz przepraszać. Część par jest długo w takiej dynamice. Ale w narcyzmie zawsze przychodzi załamanie. Coś nie wypali, zamiast sukcesu jest porażka – i narcyz wpada w kryzys. To są momenty, kiedy staje się bardziej miękki i autentyczny. Myślimy: on jednak jest wrażliwy. Ale trzeba pamiętać, że to wrażliwość skierowana tylko na siebie.
Czasem w takim momencie pójdzie na terapię, żeby się podnieść. Tylko że na ogół niewiele z tego wynika. Bo, jak tłumaczy Ewa Chalimoniuk, kiedy czuje, że zbliża się do konfrontacji z własną niedoskonałością, słabością, wadami – często wypada z terapii, bo to dla niego za trudne, zwłaszcza jeśli już trochę wygrzebał się z dołka, leki zaczęły działać albo pojawił się jakiś sukces. Jednak terapie relacyjne czy połączone z terapią poznawczą i mentalizacją mogą powodować, że zacznie doświadczać pozytywnych zmian, na przykład jego relacje zaczną się poprawiać, skoki idealizacji siebie i dewaluacji po każdym nieudanym działaniu nie będą tak szarpiące – wtedy jest szansa, że się w tę pracę zaangażuje.
Kiedy w związku jest źle, pojawia się naturalna myśl o tym, by odejść. Albo spróbować to naprawić. Ale obie te drogi w przypadku relacji z narcyzem mogą prowadzić donikąd. Wyobraźmy sobie kłótnię. Partner narcyza mówi: „nie uwzględniasz mnie, obrażasz, nie mam ochoty tak rozmawiać”. A narcyz błyskawicznie przerzuca piłeczkę: „to ty krzyczysz, to ty jesteś zły(a)”. Nie bierze odpowiedzialności za swoje zachowanie, dewaluuje drugiego człowieka, żeby chronić narcystyczne ego.
Czy to manipulacja uświadomiona? – To jest wpisane w narcystyczne zaburzenie osobowości – jeśli nie jest tak, jak ja myślę o sobie, to muszę atakować albo unikać, żeby tej części siebie nie skonfrontować z rzeczywistością, bo najważniejsza jest ochrona poczucia własnej wartości i wyjątkowości – tłumaczy Ewa Chalimoniuk. No a partnerowi trudno odejść, skoro ciągle pamięta ten czar, który narcyz rzucił na pierwszym etapie relacji. „Było tak cudownie, teraz się psuje, to pewnie moja wina” – myśli ofiara i szuka problemu w sobie. – W dodatku narcyz świetnie potrafi odwrócić kota ogonem, wmówić nam, że to my jesteśmy do niczego: „Nie słuchasz mnie, nie przytulasz, przytyłaś, biust ci opadł, zajęłaś się dzieckiem, nie mną, straciłaś pozycję zawodową, zaniedbałaś się”… Jest mistrzem przerzucania swojej słabości na innych – mówi Ewa Chalimoniuk. – Widzi ludzi jak obiekty, przedmioty. Na przykład jak gumkę do ścierania. Nie dostrzega, że partnerka sama myśli, czegoś pragnie, widzi ją przez użyteczność w jego życiu. Żona ma gotować, zajmować się dziećmi albo dobrze prezentować u jego boku – i co, chce odejść? „Chyba zwariowała, gumka należy do mojego piórnika, nikomu jej nie oddam, jest moją własnością” – tłumaczy Magdalena Socha.
– Kiedy dziecko ma zaspokojoną potrzebę bliskości i bezpieczeństwa, jest w stanie dzielić się swoimi rzeczami. Narcyz takiego poczucia nie ma nigdy, więc swojej własności nie oddaje. Nie umie. I żeby partnera przy sobie zatrzymać, korzysta z różnych opartych na manipulacji metod. Pokazuje to historia pacjentki dr Sarah Davies: „Kiedy próbowałam to zakończyć, albo całkowicie mnie ignorował, zaprzeczając, że coś jest nie tak, albo w jakiś sposób odwracał sytuację, jakbym nie była w stanie sama podjąć decyzji. Czułam się uwięziona. […] Nagle stawał się bardzo chory. Leżał w łóżku i w ten sposób wywoływał we mnie poczucie winy. Za każdym razem, gdy byłam bliska zakończenia tej relacji, lądowałam z nim u lekarza, w szpitalu lub opiekowałam się nim w domu. Nikt mi nie wierzył, bo na zewnątrz mój partner wyda[1]wał się zupełnie inną osobą. To sprawiało, że wątpiłam w swój własny osąd. Czasami nawet »żartował« w obecności przyjaciół, że jestem chora psychicznie i mam zaburzenia osobowości. Do dziś próbuję odzyskać równowagę i jestem szczęśliwa, że zakończyłam ten związek. Znów czuję się sobą. Jestem wolna”.
– Partner narcyza zaczyna odczuwać dyskomfort w relacji – mówi Katarzyna Jackowiak, psychoterapeutka ze Specjalistycznej Kliniki Psychologów Online mywayclinic.online. – Doświadcza braku szacunku, nieodpowiadania na swoje potrzeby, niezauważania tych potrzeb, mocno za to komunikowane są potrzeby i żądania narcyza. Kiedy partner czyta niepokojące sygnały, na ogół myśli: „To moja wina” – i idzie na terapię. Dobrze, jeśli wówczas odkryje schematy, które uruchamia w nim czy w niej narcyz. Wtedy może nauczyć się, jak sobie z tym radzić, jak stawiać granice, jak konfrontować go z tym, co nam demonstruje i przez zmianę naszego zachowania wpływać choćby pośrednio na jego zachowania. Albo podejmie decyzję o odejściu. Ale za[1]wsze ważne jest – i chcę to mocno podkreślić – żeby zdać sobie sprawę z jednej podstawowej rzeczy: to nie moja wina. To nie ja mam problem. To ja jestem ofiarą narcystycznej przemocy.
A jeśli jednak uwierzy w swoją „winę”? – Większość osób od tego właśnie zaczyna, korygują sami siebie – mówi Magdalena Socha. – Związek z narcyzem jest jak taniec: dwa kroki do przodu, jeden w tył, trudno rozpoznać tę dynamikę, bo panuje ciągły chaos. Narcyz zaczyna dewaluację, kiedy już wie, że kupił ofiarę, że ona jest jego. I wtedy jest jazda.
Może jednak paść propozycja: „Chodźmy na terapię rodzinną”. – Narcyzi często odmawiają, bo: „To ty masz problem, ty jesteś wariatką, ty idź na terapię i się lecz, ja pracuję, zarabiam, mam co innego do roboty” – mówi Ewa Chalimoniuk. – Romanse? „Masz paranoję”. Ale jeśli z jakichś powodów mu zależy, na przykład boi się rozstania, to może i pójdzie na terapię, ale będzie próbował to samo robić z terapeutą, pokazywać z najlepszej strony samego siebie i „odsłaniać” słabości partnerki. Czasem ma taką moc, że jest w stanie uwieść mniej doświadczonego terapeutę czy terapeutkę, którzy wysyłają na terapię partnera. Narcyz robi wszystko, żeby ochronić siebie, a zadowolić innych – terapeutę także. A jeśli w terapii natknie się na coś, co jest dla niego za trudne, co wymaga kontaktu z tą częścią osobowości, którą otoczył murem, znika z terapii. Po prostu. Ale jednak rozpad związku to porażka. A narcyz porażek nie lubi. – Tyle że on na głębszym poziomie nie widzi swojego udziału w tym kryzysie – tłumaczy Ewa Chalimoniuk.
– Ma problem z mentalizacją swojego zachowania i zero-jedynkowy umysł: ja jestem dobry, a reszta nie, ja mam rację, reszta się myli, nie ma innej perspektywy. – Mówi się, że druga osoba jest lustrem, w którym narcyz się przegląda – dodaje Katarzyna Jackowiak. – Kiedy pojawiają się rysy, partner czy partnerka konfrontuje go z tym, co się dzieje, odpowiada złością, buntem. I to samo wydarza się w kolejnych związkach. Jak są rysy na lustrze, to wymieniam lustro.
Związek z narcyzem raczej nie będzie mieć happy endu. Jak więc nie dać się złapać na narcystyczny lep? – Dla mnie pierwszym alarmującym sygnałem jest szybkość rozwijania się relacji – mówi Magdalena Socha. – Czyli nadjeżdża książę czy księżniczka na białym koniu, czaruje, uwodzi i natychmiast deklaruje: „Jesteś ideałem, kogoś takiego jeszcze nie spotkałem(am), szukałem(am) cię całe życie”, „Będziesz moją żoną” albo: „Urodzę ci dzieci” – to jest wielka czerwona flaga. Zawsze wtedy namawiam, żeby zwolnić. Narcyz potrafi zauroczyć, wyuczył się tego, w dodatku na pierwszy rzut oka to po prostu ideał. Ale zaczekaj. Zrób próbę. Powiedz: „Mam ważny projekt”, „Szykuję się do sesji”, „Muszę pomóc mamie”, „Mam służbowy wyjazd” i zobacz, jak zareaguje. Czy potrafi dać ci przestrzeń, czy umie respektować twoje potrzeby, twoje emocje, czy będzie cię osaczać. Czy będzie ciągle dzwonił, pisał SMS-y, pytał, co u ciebie, mówił: „Będę za tobą tęsknić”. A może powie: „Zdecyduj się – przecież mówiłaś, że nasza relacja jest najważniejsza!” Albo: „Będę strasznie cierpiał”. Czyli albo zrobi z siebie ofiarę, albo bohatera. Narcyz zawsze jest zero-jedynkowy.
Historię jednej ze swoich pacjentek przytacza dr Sarah Davies: „Pojawił się Andrew i ciągle bombardował mnie komplementami, prezentami, kolacjami i wycieczkami. […] Podobała mi się uwaga, jaką mi okazywał, ta cała romantyczna otoczka. […] Wkrótce powiedział, że mnie kocha i że nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. […] Mimo iż oświadczyłam mu, że nie chcę się spieszyć, nie słuchał. Zawsze był przekonany o swojej racji. To tak, jakby wiedział, co jest dla mnie najlepsze, lepiej niż ja sama. […] Minęło kilka miesięcy, gdy zaczęłam zauważać, że się powoli duszę. Chciał robić wszystko wspólnie. Czułam, że nie mogę oddychać. Zaczął mnie kontrolować, chciał wiedzieć, gdzie i z kim jestem. Stawał się zrzędliwy i nie odzywał się do mnie, ilekroć wychodziłam bez niego lub zrobiłam »coś złego«. Nie chciał ze mną rozmawiać ani wyjaśnić, dlaczego jest na mnie zły. Nie dawał mi żadnej przestrzeni osobistej”.
Czy są szanse na szczęśliwy związek z narcyzem? – To trudne, ale nie niemożliwe. Każdy ma prawo do określenia, co jest dla niego szczęściem, a także jaką cenę potrafi za[1]płacić za to, co jest dla niego ważne w związku – uważa Ewa Chalimoniuk.
– Zależy, jak definiować szczęśliwy związek. Bo są osobowości, które to zniosą – tłumaczy Magdalena Socha. – Relacja narcyz i narcyz ma szansę trwać. I panuje w niej wzajemny wyzysk. Obie strony są w tym dobre. Związki narcyza wielkościowego z wrażliwym mogą funkcjonować latami, jedno od drugiego czerpie korzyści. Albo – to tragiczny układ – narcyz z osobowością borderline, która kocha się biczować, a narcyz będzie to robił z upodobaniem. Inne kombinacje to wyniszczenie emocjonalne ofiary – mówi Magdalena Socha.
A Katarzyna Jackowiak dodaje: – Relacja z narcyzem będzie nierówna i niesatysfakcjonująca. A także potencjalnie niebezpieczna dla partnera – może prowadzić do depresji, utraty poczucia własnej wartości. Mam nadzieję, że jeśli partner narcyza sam nie zdecyduje się na ratowanie siebie, to jego otoczenie będzie w stanie wychwycić, że dzieje się coś niedobrego. Coraz więcej o narcyzmie wiemy, coraz więcej się o tym mówi i pisze, jest więc szansa, że osoby patrzące na to z boku dostrzegą w porę i, jeśli będzie potrzeba, zainterweniują. Czasem z zewnątrz lepiej widać to, co oczywiste.
Ewa Chalimoniuk: – Narcyz jest, jaki jest, bo na pewnym etapie życia został skrzywdzony. To w gruncie rzeczy postać tragiczna. Oczywiście możemy mu na jakimś poziomie współczuć. Współczucie to rzecz ludzka. Ale pamiętajmy: on nam nie współczuje. On nas i naszych uczuć używa.