1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wychowanie

Agnieszka Warchulska: Najważniejsza jest rozmowa

Fot. Krzysztof Opaliński
Fot. Krzysztof Opaliński
Obydwoje z mężem, Przemysławem Sadowskim, też aktorem, starają się poświęcać synom jak najwięcej czasu, ale pozwalają sobie także na wyjazdy tylko we dwoje. – Dzieci mają prawo do przewidywalnego, usystematyzowanego życia, a rodzice – do swoich pasji i chwili dla siebie – mówi Agnieszka Warchulska, mama siedmioletniego Jasia i niespełna półtorarocznego Frania.

</a>

– Janek poszedł w tym roku do szkoły, już można się z nim dogadać. A my znów zafundowaliśmy sobie pieluchy, butelki. Różnica wieku między nim a Franiem jest za duża, żeby razem się bawili, i za mała, żeby starszy opiekował się młodszym. Na razie Franio jest wpatrzony w Jasia, naśladuje go. Natomiast Janek, jak wchodzi do domu, to od drzwi woła: „Franuś, Franulek”. Narodziny brata bardzo go zmieniły, wszyscy to zauważyli – i panie w przedszkolu, i znajomi mówią, że stał się bardziej empatyczny, bardziej wyczulony na punkcie małych dzieci. Franio znalazł się dwukrotnie w szpitalu i Janek bardzo to przeżył. Widzę, że – paradoksalnie – to trudne doświadczenie bardzo pozytywnie na niego wpłynęło. Wpadłam któregoś dnia ze szpitala do domu wziąć prysznic, powiedziałam, że tęsknię za nim, popłakawszy się przy tym, oczywiście – i on to wszystko zrozumiał. Czekał na Frania z pięknym obrazkiem swojego autorstwa pt. „Witaj w domu”.

Kiedy urodził się Franio, dużo z Jasiem rozmawialiśmy. Wcześniej był rozpieszczonym jedynakiem. Miał dla siebie nas, dziadków, nianię. A tu nagle konkurencja! Dzięki mądrym radom nauczycielek podjęliśmy wtedy dwie dobre decyzje. Pierwsza – nie posłaliśmy go do szkoły, chociaż jako niespełna sześciolatek merytorycznie był na to gotowy. I druga – mimo że w momencie narodzin Frania zaczęły się wakacje, więc mogliśmy ułatwić sobie życie i wysłać Jasia gdzieś z dziadkami, nie zrobiliśmy tego. Spędziliśmy miesiąc w Warszawie, wszyscy razem, i to był fajny czas. Oczywiście, Jaś stał się trochę bardziej płaczliwy, domagał się uwagi. Stawaliśmy więc na głowie (głównie tata), żeby zabierać go na basen, do kina, na rolki. Jednocześnie tłumaczyliśmy: „Teraz mama nie może się tobą zająć, bo karmi Frania”. Nie chcieliśmy utwierdzać go w przekonaniu, że jest księciem, wokół którego wszyscy skaczą.

Potwierdzać słowa czynami

Franio już chodzi, a raczej biega. Jest wesoło… Wchodzę do domu z Jasia wyprawką do szkoły, a Franio akurat płacze, bo rozbił wargę. Rzucam siatki, żeby się nim zająć. Szybko się uspokaja, więc rozmawiam z Jasiem. Nagle zapada podejrzana cisza. Patrzymy, a Franek buszuje w siatce – w ruch idą kredki, zeszyty. Jest na etapie, kiedy wszystko, co zakazane, uznaje za najciekawsze, szczególnie piloty i telefony. To trudny czas. Ale nie marzę o tym, żeby wreszcie podrósł. Przy Janku chciałam, żeby już zaczął mówić, chodzić do przedszkola. I bardzo szybko to nastąpiło. Teraz cieszę się, że Franek po swojemu opowiada, psoci.

Nie mówimy Jankowi: „nie, bo nie”, tylko tłumaczymy dlaczego. Ponieważ stawia coraz bardziej skomplikowane pytania, musimy najpierw się zastanowić, jak postępujemy. Jeśli dużo się z dziećmi rozmawia – a z tym kojarzy mi się świadome wychowanie – to człowiek musi też stawiać siebie do pionu.

Uważam, że dzieci powinny mieć usystematyzowane życie z jasno zaznaczonymi granicami postępowania. Nasi przyjaciele wychowywali dzieci bardzo liberalnie i byli totalnie zaskoczeni, kiedy dorastająca córka wykrzyczała im: „Wy chyba mnie nie kochacie, bo nie interesujecie się, co się ze mną dzieje!”. Swobodę, jaką jej dali, zinterpretowała jako brak miłości.

Najpierw zawsze tłumaczę: „Nie możesz czegoś robić, bo to krzywdzi ludzi”; „Nie kupię ci kolejnej zabawki, bo poprzednią zniszczyłeś”; „Nie możesz tak się bawić, bo to niebezpieczne”. Najważniejsza jest rozmowa, a po drugie – konsekwencja. Dziecko nie może dostawać sprzecznych sygnałów, więc – i to po trzecie – rodzice powinni trzymać wspólny front. Bo dzieci kombinują. Janek przychodzi i pyta, czy może zagrać na komputerze (a wie, że wolno mu tylko w soboty). Pytam: „Dzisiaj jest sobota?”. On: „No nie”. Godzinę później słyszę jego rozmowę z ojcem: „Tato, dzisiaj pada deszcz, są wakacje, mogę zagrać?”. Powtarzamy mu: „Jeżeli coś mówi mama, to tak, jakbyśmy mówili oboje”. I odwrotnie. Czasami nie zgadzam się z Przemkiem, ale nigdy nie rozmawiamy o tym przy dzieciach.

Najważniejsze, aby to, co się mówi dziecku, potwierdzać swoim zachowaniem. Nie można powtarzać: „Masz kochać babcię”, a potem palnąć do męża: „Ale ta twoja matka jest głupia”. Dzieci wszystko momentalnie zapisują na swoim twardym dysku. Od roku toczymy dyskusję na temat przekraczania prędkości. Bo przekraczamy, co Jasiek widzi i na co reaguje. Nagle dociera do mnie, że on zauważa, że nie respektuję przepisów, a jemu tłumaczę, że respektować należy.

Dlaczego może grać na komputerze tylko w soboty? Bo gdyby mu pozwolić, grałby non stop. Jest maniakiem gier, oglądania bajek. Jak coś ogląda, to nie trafia kanapką do ust, gdy gra – dostaje wypieków, zapomina pójść do toalety.

W teorii wydawało mi się, że będę bardziej liberalna. A w praktyce – zwłaszcza jak się ma męża, który dużo pracuje – to chcąc nie chcąc, trzeba stać się złym policjantem. Obydwoje natomiast staramy się uczyć ich szacunku do ludzi. Obserwuję w piaskownicy, jak dzieci kopią babcie albo sypią piaskiem, na co mamusie reagują przepraszającym głosem: „Kochanie, nie rób tego”. A dziecko ma słowa mamy w nosie. U nas to nie do pomyślenia! Jeżeli Janek odezwie się arogancko do niani, ma taką samą reprymendę, jakby podobnie odezwał się do nas.

Trudne znaczy skuteczniejsze

Jeżeli Jasiowi coś się stało, to go przytulam, pocieszam. Ale gdy się wścieka, to mówię: „Idź do swojego pokoju, wypłacz się, a potem przyjdź do mnie”. Pamiętam: gdy miał trzy latka i rzucał się na ziemię, żeby coś wskórać, godzinę, z zegarkiem w ręku, stałam na ulicy, ale się nie ugięłam. Dzięki mojej reakcji więcej nie próbował tamtej metody. A obserwuję dzieci w jego wieku, które do dzisiaj ją stosują.

Franek już zaczyna – gdy nie pozwalam mu bawić się pilotami, płacze. Spokojnie wtedy powtarzam: „nie wolno”. Jest na etapie gryzienia, bicia. Gdy coś takiego robi, zdejmuję go z rąk i sadzam na podłodze. Widzę, że już załapuje, o co chodzi. Zatrzymuje rękę w pół gestu i patrzy, jak zareaguję. A ja mówię: „nie rób tego”. Tak naprawdę to trudniejsze, bo łatwiej byłoby odwrócić uwagę, zagadać. Ale czy skuteczniej? Gdy idziemy chodnikiem i on wchodzi na krawężnik, a przecież dopiero nauczył się chodzić, jest we mnie w środku odruch, żeby podać rękę. Ale jeżeli będę podawała, to niczego się nie nauczy. Jestem tuż obok, to wystarczy.

Janek dostał niedawno duży rower. Pojechaliśmy na wakacje nad morze, do zamkniętego ośrodka. Pozwoliliśmy mu samemu wyjść pojeździć, najpierw na godzinę, potem dłużej. Ani razu nie zawiódł naszego zaufania. Ale nie było łatwo wytrzymać tę pierwszą godzinę. Mógł wyjechać za bramę albo z kolegami wypuścić się na plażę, zrobić coś głupiego. Pamiętam, jak kiedyś zobaczyliśmy przez okno, że zjeżdża z dużej góry bez kasku, tak jak starsi chłopcy. Mówię do męża: „Idź do niego”. Przemek: „Nie mogę robić mu obciachu”. Ja: „Ale rozwali głowę”. Przemek: „Czasami lepiej rozwalić głowę, niż się ośmieszyć”. I tak staliśmy w tym oknie z duszą na ramieniu, ale nie poszliśmy. Potem poprosiliśmy go, żeby zakładał kask. I on to robi. Kary? Szlaban na komputer. Ale nie stosujemy ich często. Zawsze najpierw  rozmawiamy. Nawet na trudne tematy. Na przykład na temat wojny, ponieważ Jasiek bawi się karabinami. Od jakiegoś czasu ogląda z nami TVN 24, widział na przykład bombardowanie w Syrii, w wyniku którego zginęło wiele ludzi. Powiedziałam mu: „Zobacz, oto skutki  prawdziwej wojny”.

Chłopcy są tak samo żywiołowi, mają taką samą energię, słuch muzyczny, poczucie rytmu. Janek jednak, gdy miał tyle lat co Franek, bawił się pluszakami, zabawkami edukacyjnymi dostosowanymi do wieku. Franek natomiast znalazł się w oku cyklonu. Bawi się tym, czym piątka kolegów Jaśka. Ale szybko się też uczy. Na przykład małpuje Janka, który ćwiczy w domu dżudo, licząc przysiady. On też kuca i „liczy”.

Rodzice też mają prawo zrobić coś dla siebie

Potwierdzam, że do drugiego dziecka podchodzi się spokojniej, racjonalniej. Jak w słynnej anegdocie: Gdy pierwsze połknie monetę, to rodzice natychmiast jadą na ostry dyżur. Gdy przytrafi się to drugiemu – spokojnie czekają aż monetę wydali. A trzeciemu? Potrącają połkniętą kwotę z kieszonkowego. Jestem  bardziej przeczulona na punkcie Frania, tylko jeśli chodzi o zdrowie, bo jest bardziej niż Jaś chorowity i w dodatku uczulony na antybiotyki.

Mamy zasadę, że w domu jesteśmy tylko dla dzieci. Sto procent uwagi dla nich. Dopiero gdy idą spać, uczymy się tekstów, autoryzujemy wywiady. Oczywiście, najtrudniejsze są dla mnie wieczory, kiedy gram w teatrze. Brakuje mi usypiania Frania, bajek, przytulania. Co ciekawe, Jaś nie ma pretensji do taty, że pracuje, natomiast do mnie – owszem. Mówię mu wtedy, że bycie mamą jest dla mnie najważniejsze, ale kocham pracę. Zapytał nas kiedyś, dlaczego jeździmy na narty sami, bez niego. Odpowiedziałam: „Jeździmy też z tobą, ale czasami chcemy pojeździć sami, bo to bardzo lubimy”. Każdy potrzebuje zrobić coś dla siebie, nawet rodzice. Czasami dostajemy w domu szału, ale tak naprawdę lubimy być z nimi, robić coś razem, na przykład uprawiać sport. Bo to szkoła życia, dyscyplina, zmaganie się ze sobą. Tu można przeżyć smak zwycięstwa i gorycz porażki. Nie chodzi o to, żeby zdobywali ośmiotysięczniki. Jak będą chcieli, niech sobie zdobywają. Chodzi o to, żeby mieli z tego przyjemność.

Mam żal do siebie o kilka momentów, gdy puściły mi nerwy i nawrzeszczałam na Jasia, czego po chwili żałowałam. Przeprosiłam go, wytłumaczyłam, dlaczego tak się stało, bo zawsze była tego jakaś przyczyna: nieprzespana noc, premiera. Rodzice muszą jednak nauczyć się cierpliwości, trzymania nerwów na wodzy.

A z czego jestem dumna? Trudno powiedzieć, bo wychowanie to wypadkowa naszych działań i charakteru dziecka. Cieszę się, że z Jasiem ludzie dobrze się czują, że go lubią, że inne dzieci chcą się z nim bawić. Bo choć bywa szalony, mało skupiony, to jest życzliwy, uczynny, wesoły, megapozytywny. Na pewno taki się urodził (pobudka o piątej rano, z uśmiechem). Ale my jego „wariactwa” w nim pielęgnujemy, choć ciężko zaakceptować fakt, że ciągle gubi kapcie, czapki.

Bardzo pomagają nam teściowie i mój tata (mama nie żyje). Rodzice Przemka zajmowali się małym Jaśkiem i starszą od niego o pół roku córką siostry męża. Chodzili z nimi na spacery za rączkę, bez wózków. Czekają kiedyś na przejściu dla pieszych i objaśniają dwóm maluchom: „Teraz stoimy, bo jest czerwone światło”. Jakaś pani, przysłuchując się rozmowie, dobrodusznie pyta: „Czy one coś z tego rozumieją?”. Na co mama Przemka: „Nie wiem, ale tłumaczyć nigdy nie zaszkodzi”. To bardzo mądre. Bo nam się wydaje, że dzieci nic nie rozumieją, a okazuje się, że one kodują wszystko od pierwszych chwil życia. Dobrze o tym pamiętać.

Agnieszka Warchulska aktorka filmowa („Cwał”, „Teraz ja”, „Przystań”, „Trick”) i teatralna („Wesele Figara”, „Opętani”, „Czyż nie dobija się koni”). Obecnie związana z Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka. Absolwentka warszawskiej szkoły teatralnej. Wkrótce zobaczymy ją w Polsacie w serialu „Na krawędzi”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze