Pogoda ducha jest na wagę złota. Co więcej – można się jej nauczyć. Przydaje się w każdej sytuacji, ale najbardziej w momentach trudnych czy kryzysowych. Pozwala nie załamać się, nie zdołować, nie zgnębić. Przetrwać, podnieść się i zacząć wszystko od nowa.
Optymizm nie jest cechą wrodzoną. Trzeba go w sobie wypracować, a potem systematycznie pielęgnować. A warto, bo bardzo ułatwia życia – jest nazywany jedną z dziewięciu diamentowych cech sukcesu.
Pogodę ducha, jedną z ważniejszych składowych optymizmu, można praktykować na wiele różnych sposobów, na pewno pamiętacie metodę Pollyanny, tytułowej bohaterki powieści Eleanor H. Porter. Ojciec Pollyanny nauczył ją „zabawy w radość”, czyli szukania w każdej sytuacji czegoś dobrego. Dzięki niej Pollyanna potrafiła zachować optymizm w najtrudniejszych chwilach.
Opisana w książce zabawa doczekała się naukowego podejścia, które opisuje się jako regułę Pollyanny (Pollyanna Principle) – tendencję do myślenia o rzeczach przyjemnych i poszukiwania pozytywnych aspektów/cech w każdej sytuacji/osobie przy jednoczesnym ignorowaniu aspektów przykrych lub nieprzyjemnych.
Podobne podejście, z pewnością nam wszystkim znane, to słynna „szklanka do połowy pełna”.
My, w redakcji Zwierciadła, optymizmu uczymy się, czytając i słuchając Kasi Miller, która dzieli się na naszych łamach i w podcastach „Przerwa na kawę” swoim podejściem do życia. O pogodzie ducha pięknie mówiła w jednym z artykułów, który opublikowaliśmy jakiś czas temu:
„Pogodny człowiek, napotykając życiowe trudności, podchodzi do tego na miękko, z szacunkiem do siebie i świata. Mówi: »Poczekajmy, jeszcze nic takiego strasznego się nie stało. Kiedy się stanie, to wtedy będziemy się martwić. Póki jesteśmy razem, póki mamy dach nad głową, to nie jest tak źle«.
Pogodny człowiek nie tylko jako pierwszy widzi światełko w tunelu, ale też potrafi podnosić się po upadkach z wdziękiem baletnicy. I właśnie tę właściwość lubię w sobie najbardziej. Nawet jeśli jest mi strasznie źle czy bardzo mnie coś boli, to wystarczy, że kwiatek zakwitnie w doniczce albo że trawa się zazieleni – potrafię się wydostać z mojego dołka i zachwycić. Nauczyłam się też nie definiować siebie negatywnie, czyli poprzez to, co mi się nie udało, przez błędy czy porażki. One mi się zdarzyły, co akceptuję, ale nie stanowią o tym, kim jestem i jaka jestem.
Na pogodę ducha składa się też poczucie humoru, czyli umiejętność widzenia świata na sposób czuło-śmieszny. Nie chodzi o sarkazm, ironię czy złośliwość, które z pogodą ducha nie mają nic wspólnego – tylko o życzliwy uśmiech i umiejętność dostrzegania, że w tym wszystkim, co nas spotyka, zawsze są różne kolory. Nie może być przecież wiecznie dobrze.
Niektóre rzeczy są dla nas przykre, bolesne, inne się nie udają – pogoda ducha to akceptacja i brak bezczelności, która każe uważać, że wszystko ma być tak, jak ja chcę. A sporo ludzi się na tym fiksuje: i ci skrzywdzeni, i ci, którzy mają dużo zdolności i talentów.
Pogoda ducha to także skromność, która z kolei polega na takiej postawie: »Moje podejście jest dobre, bo jest moje, ale twoje też jest dobre, bo jest twoje. Naprawdę ciekawie robi się, kiedy moje spotyka się z twoim i z wieloma innymi – bo wtedy możemy dojść do nowych wniosków«. Pogoda ducha bierze się też z pokory, która jest zgodą na to, co jest. Jest w niej dużo spokoju i kompletny brak roszczeniowości, obrażania się na innych czy na świat”.
Dzieląc się swoim doświadczeniem z pracy terapeutycznej, Kasia Miller podzieliła się również we wspomnianym artykule wskazówkami, które zawsze daje swoim pacjentkom. Przeczytajcie i korzystajcie, może i dla was okażą się przydatne.
-
Zauważ, kiedy sobie dopieprzasz
Złap moment, kiedy mówisz sobie samej coś niedobrego, na przykład: „Znowu to zepsułaś”, „Jesteś do niczego”. Tak dowala ci twój wewnętrzny rodzic, najczęściej słowami twoich rodziców lub innych ważnych osób.
-
Nie gań się za to
Złap się na tym, ale się nie gań, tylko pochwal za to, że się na tym złapałaś.
-
Usłysz swoje wewnętrzne dziecko
Zdaj sobie sprawę z tego, co czujesz, czyli co czuje twoje wewnętrzne dziecko, kiedy jego wewnętrzny rodzic mu dopieprza. Czy to jest smutek, złość, żal, bezradność, wstyd czy strach? Czy to jest może pomieszane?
-
Przeproś się i przyjmij przeprosiny
Powiedz sobie: „Kochanie, przepraszam, że ci to mówię i ci to robię. Przepraszam za to, że ci dokładam, pomimo że jest ci źle”. I poczuj, czy te przeprosiny zostały przyjęte. Bo przeprasza twój wewnętrzny rodzic, a wewnętrzne dziecko ma to usłyszeć i to przyjąć. Ono może nie zrobić tego od razu, może w te przeprosiny nie uwierzyć, bo tyle razy było już ranione. Ale stopniowo będzie mu to coraz łatwiej przychodziło. Nauczy się wierzyć, że wewnętrzny rodzic naprawdę się zmienia.
-
Zamień jedną złą myśl na pięć dobrych
To bardzo ważne, by powiedzieć nie jedną rzecz, tylko pięć. Dlatego że przy tylu ta jedna przestaje być zupełnie ważna, a poza tym przy pięciu próbach twój umysł zaczyna się uczyć tworzenia afirmacji. Czyli uczy się pogody ducha.
Jaka jest najlepsza afirmacja?
„Lubię siebie za wszystko. Także za swoje błędy i niedoskonałości. Za wszystko”. „Ale jak to za wszystko…” – zacznie się dziwić twoje wewnętrzne dziecko. „Za wszystko” – odpowiedz mu spokojnie. I pocałuj się za to w łapkę – zawsze tego uczę moje dziewczyny. Całuj się w łapkę za wszystko, co udało ci się zrobić.