Rzecz pozornie oczywista: żyjemy na ziemi. Mamy ją cały czas pod stopami. Można z tego czerpać siłę. Nie da się od tego uciec. Dlaczego więc tak wiele ludzi próbuje oderwać się od ziemi? Co nam daje ugruntowanie, tłumaczy psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Mówiliśmy ostatnio, że dopiero kiedy jesteśmy urealnieni w ciele i sytuacji, zaczynamy w pełni odczuwać swoją obecność, ukorzeniamy się. Co to znaczy?
To stan odczuwany jako poczucie: jestem. Niezależnie od tego, co mi się przytrafia, jakie są okoliczności – jestem tutaj i to, co teraz robię, jest dla mnie najważniejsze. Czuję swoje ciało, oddech, czuję ziemię pod stopami, jedność ze sobą i z sytuacją. Czerpię z tego siłę, spokój, pewność siebie i świadomość, że to, co się dzieje, jest dokładnie tym, co ma się dziać. To jest właśnie poczucie oparcia w sobie – fizycznego, cielesnego wymiaru obecności.
Gdyby tak można cały czas…
Chwile pełnej obecności zdarzają się nam spontanicznie. To jednak zwykle nie wystarcza, byśmy mogli w nich znaleźć prawdziwe, stałe oparcie. Działają raczej jako motywujące wspomnienia, dzięki którym chcemy powrócić do błogosławionego stanu i go utrzymać. Bo dopóki będziemy uczestniczyć w teraźniejszości jak japoński turysta, który zamiast odczuwać i przeżywać, w pośpiechu jedynie dokumentuje wydarzenia swego życia, w nadziei, że wróci do nich kiedyś jak do kolekcji zdjęć – dopóty będziemy się czuli samotni, zmęczeni, puści i nieszczęśliwi.
Ugruntowanie zapewnia uczucie ukojenia i bezpieczeństwa podobne do tego, którego dziecko doświadcza w ramionach matki.
Wiecznie nie nadążamy z przeżywaniem.
A przez to odnosimy wrażenie, że czas pędzi. Ale to my pędzimy, czas stoi w miejscu. W ten sposób kreujemy stres. Po jakimś czasie takiego życia zaczynamy się energetycznie wypalać, w dodatku na własne życzenie. Tęsknimy za poczuciem ziemi pod stopami, ale boimy się wylądować. Jedyne, co nam może w tym pomóc, to dyscyplina ciała i umysłu. Ona pozwala się zakorzenić w tu i teraz, poczuć upragnione oparcie w sobie. Dobrze zakorzenione drzewo zniesie wichury i sztormy, może też dawać cień, oparcie i schronienie. Tak samo jest z nami. Kiedy będziemy mieć silne korzenie, rzeczywistość nas nigdy nie przerośnie. Będziemy silniejsi i odporniejsi na stres, więc bez trudu sprostamy wyzwaniom.
Co to za korzenie?
Poczucie oparcia w sobie czerpiemy z czterech splecionych ze sobą korzeni. Pierwszy to świadomość ciała, która daje nam poczucie bezpieczeństwa związane z tym, że wiemy, gdzie się znajdujemy, co robimy i w jakim jesteśmy stanie. Oraz, co bardzo ważne, jak oddychamy. A więc wiemy, na co możemy sobie pozwolić – czytamy i rozumiemy sygnały wysyłane przez ciało. Drugi korzeń to zmysły. Im lepiej uświadomione ciało, tym mniej zaburzony obraz świata przekazują do naszej świadomości. Trzeci korzeń to świadomość emocji, które przejawiają się jako fizyczne stany i doznania. Czujemy coś i umiemy to poprawnie zinterpretować, dzięki czemu możemy adekwatniej wyrażać to, co się z nami dzieje. To drżenie w ciele jest podnieceniem, a tamto mrowienie i szybsze bicie serca to radość. W ten sposób sprawiamy, że to nie emocje nad nami panują, tylko my panujemy nad nimi i wyrażamy je w zgodzie z okolicznościami i ze sobą. Świadomość tego, co czujemy, jest podstawą poczucia bezpieczeństwa. Znacząco zmniejsza napięcie pojawiające się wtedy, gdy dzieje się z nami coś, czego sobie nie uświadamiamy lub nie rozumiemy. Jest jeszcze jeden ważny korzeń: to mocne stanie na nogach – czyli dobry kontakt z ziemią.
Co to znaczy? Brzmi to bardzo tajemniczo, szamańsko czy niemal mistycznie…
Ten mistycyzm to nic innego jak jasna świadomość tego, co rzeczywiste. Ci, którzy reagują niechętnie na wzmiankę o kontakcie z ziemią, mają na ogół problem z ugruntowaniem. W naszej kulturze to niemal norma.
Większość z nas nie chce kontaktu z ziemią. Chcemy do nieba. To jednostronnie rozumiana duchowość i zasadnicze nieporozumienie.
Kontakt z ziemią pojawia się automatycznie, gdy nawiązujemy dobry kontakt z ciałem, które na materialnym planie jest przecież zrobione z elementów ziemi. Odkrycie ciała jest równoznaczne z odkryciem ziemi pod stopami. Grawitacja jest stałym doświadczeniem naszego życia, nieustannym dialogiem naszych ciał z ziemią. Ziemia nas przyciąga, przygarnia, chce dać wsparcie, zachęca do odpoczynku. Grawitacja nas ogranicza, ale też daje fizyczne oparcie, poczucie bezpieczeństwa. Coś za coś. Dzięki temu nie żyjemy w powietrzu, nie lewitujemy samotnie w nieskończonym kosmosie.
Można nie czuć kontaktu z ziemią?
Niestety można i często tak się dzieje. Tacy ludzie wszędzie szukają oparcia, zachowują się jak dzieci, które chcą, żeby ktoś je wziął na ręce, zaopiekował się nimi. A przecież nikt nie musi ich brać na ręce – ziemia niesie nas cały czas. Dlatego w chwili, kiedy sobie to po raz pierwszy uświadamiamy, doświadczamy silnego wzruszenia, radości i poczucia mocy, które płyną właśnie z kontaktu z ziemią. Nie bez przyczyny mówi się o ziemi jako o matce. Ugruntowanie zapewnia uczucie zaufania, ukojenia, bezpieczeństwa podobne do tego, którego dziecko doświadcza w ramionach spokojnej, niezawodnej matki, która nigdzie się nie spieszy i po prostu jest.
Doświadczyłam tego, że napięcia i stresy odrywają nas od ziemi w bardzo namacalnym sensie. Kiedy leżę na plecach, zdarza mi się czuć, że są takie miejsca w moim ciele, które nie przylegają do podłoża, tak są spięte…
Ciało odzwierciedla wszystko to, co dzieje się w umyśle: naszą osobistą historię, przekonania, wewnętrzne konflikty i sposoby radzenia sobie z życiem. Kiedy odczuwasz na przykład strach, napinają się konkretne mięśnie w twoim ciele. Kiedy odczuwasz go przez dłuższy czas, napięcia utrzymują się, ciało nie rozluźnia się automatycznie. Wtedy, kładąc się na ziemi, możesz poczuć napięcie mięśni, które nie chcą się poddać w kontakcie z podłożem. Umysł wpływa na ciało, a ciało na umysł, to relacja zwrotna. Gdy czujemy się zestresowani, nasze spięte ciało nie ma kontaktu z ziemią. To znaczy nie czujemy go, choć przecież ten kontakt jest. Natomiast gdy ciało rozluźnimy, odreagujemy napięcia w sposób fizyczny, będziemy mieć lepszy kontakt z ziemią i korzystnie wpłyniemy na stan naszego umysłu.
Co sprawia, że niektórzy ludzie boją się wylądować na ziemi, jak to określiłeś?
Osoby, które unikają kontaktu z ziemią, pragną tak naprawdę uciec od rzeczywistości. Unikają w ten sposób cierpienia, bo zapewne w dzieciństwie nie przytrafiło im się wiele dobrego. Jednak taka ucieczka od życia na dłuższą metę nie przynosi ulgi. Jeśli naprawdę chcemy sobie pomóc, musimy zmierzać dokładnie w odwrotną stronę. Oprzeć się całym ciężarem o ziemię, zaufać jej i oddawać jej każdy ciężar, jaki przychodzi nam dźwigać. Stać mocno obiema nogami na ziemi i nie dać się wyprowadzić z równowagi – czy nie tego chcemy?
Z drugiej strony jest to przeciwieństwo wizjonerstwa, duchowości. Słowa „przyziemny” i „uziemiony” też w końcu pochodzą od związku z ziemią, ale mają wydźwięk zdecydowanie pejoratywny.
Nie chodzi o to, by się odciąć od duchowości, tylko zaprzyjaźnić z ciałem, z ziemią, odczuć realność naszego bytowania na tej planecie. Dążenie za wszelką cenę ku niebu sprawia, że odbieramy sobie szansę dostrzeżenia tego, że tu, na ziemi, kiepsko sobie radzimy i niszczymy to, co jest źródłem i pokarmem naszego istnienia. Duchowość oderwana od ziemi zamienia się w egzaltację i łatwo przeradza w skrajną ideologię.
Skoro bycie ugruntowanym oznacza pozostawanie w świadomym kontakcie z ciałem i z tym, co tu i teraz, polecam cztery kategorie ćwiczeń wspomagających odpowiednio: ugruntowanie w ciele, zmysłowe, oddechowe i ugruntowanie w kontakcie z ziemią. W praktyce trudno oddzielić od siebie powyższe obszary naszego doświadczenia. Podczas wykonywania każdego ruchu są one jednocześnie dostępne naszej świadomości. Ćwiczenie polega na tym, że akcentujemy jeden z tych obszarów. Przydatne są tu wszystkie techniki i szkoły uświadamiania ciała, ruchu i energii ze Wschodu. Jednak cokolwiek robimy ze swoim ciałem w ramach ćwiczeń ugruntowujących, musi być spełnionych sześć podstawowych zasad:
Maksymalnie – do przesady – zwolnij ruch, nie spiesz się, daj sobie bardzo dużo czasu.
- Każdy ruch wykonuj z maksymalną uwagą.
- Nie rób niczego na siłę, nie przekraczaj swoich możliwości, pozostań w strefie komfortu i przyjemności.
- Uświadamiaj sobie swój oddech (staraj się oddychać przeponą).
- Uświadamiaj sobie to, w jaki sposób działa na ciebie grawitacja (czyli ziemia).
- Uświadamiaj sobie wszystko to, co odbierają twoje zmysły: dźwięki, zapachy, widoki, kolory, temperaturę otoczenia itp.
Wszystko to można zawrzeć w jednym prostym ćwiczeniu rodem z tai-chi:
Stań boso na twardym, równym podłożu. Stopy równolegle. Kolana lekko ugięte. Brzuch rozluźniony. Pośladki nieco wypięte. Kręgosłup prosty. Broda lekko przyciągnięta do szyi. Na wdechu podnosisz obie ręce, prowadząc dłonie daleko od ciała, ale nie prostując do końca łokci. Jednocześnie lekko prostujesz kolana. Gdy dłonie osiągną wysokość oczu, uginasz łokcie i płynnie zaczynasz ruch w dół. W tym czasie uginasz kolana i robisz stopniowy wydech. Twoje nadgarstki zakreślają koło. Dłonie są rozluźnione, zachowują się tak, jakby były zanurzone w wodzie: gdy unosisz ręce – dłonie opadają. Gdy opuszczasz ręce – dłonie się wyraźnie unoszą. Wykonuj to ćwiczenie jak najwolniej, ale zachowaj komfortowy dla siebie rytm oddechu. Niech oddech decyduje o tempie, w jakim poruszają się twoje ręce. Ćwicz przez minimum 5–10 minut, stosując się do sześciu zasad świadomego ruchu.