„Nie mam dzieci, więc takie zapędy byłyby co najmniej nie na miejscu” – odpowiada dziennikarka Monika Wojciechowska na pytanie, czy i przed czym chciała czytelników, zwłaszcza tych, którzy są rodzicami, przestrzec. Trudno mi jednak nie postrzegać tej książki jako w pewnym stopniu studium przypadku.
Mamy tzw. dobry dom, w którym bywa wiele interesujących osób. Rodzice są spełnieni zawodowo, liberalni, nowocześni w myśleniu, Sandra i Albert cieszą się swobodą, której wielu rówieśników im zazdrości. Tyle że zostali rzuceni na głęboką wodę, zanim nauczyli się pływać. Ale przeżyli, więc jest szansa, że sobie z tą traumą poradzą. Monika Wojciechowska przyznaje, że powieść „Rodzeństwo” to owoc jej rozczarowania, gdy uświadomiła sobie, jak nieprawdziwe były jej nastoletnie wyobrażenia, że bycie dorosłym oznacza, że się już wszystko wie i umie...
Terapeuci podkreślają, że rodzice nie mogą abdykować ze swej roli. Tymczasem tytułowe rodzeństwo z pani powieści zostaje pozostawione samemu sobie. Z czasem ich bliskość przekracza dopuszczone społecznie normy. Jaki mechanizm psychologiczny stoi za ich relacją?
Monika Wojciechowska: Mechanizm jest niezwykle prosty. Mamy dwoje młodych ludzi, Sandrę i Alberta, siostrę i brata. Ich rodzice czasami są, a czasami pozwalają sobie na abdykację. Rodzeństwo znajduje ciepło, bezpieczeństwo i zrozumienie jedynie w obrębie swojej dwuosobowej, niezwykle bliskiej relacji. Ta bliskość w końcu łamie społeczne normy. Do tej relacji bohaterowie wracają w trudnych dla siebie momentach. Wskakują do łóżka i wychodzą z niego z przekonaniem, że to pomogło na ból, na cierpienie, na zagubienie. Ale chwila fizycznej bliskości nie jest sposobem na rozwiązanie ich problemów. Wręcz przeciwnie – pogłębia je.
Z książki wynika, że model życia rodziny Sandry i Alberta był przez niektórych zaprzyjaźnionych dorosłych bardzo źle oceniany, jednak nikt nie zainterweniował. Dlaczego?
Monika Wojciechowska: Myślę, że każdy z nas przynajmniej słyszał o miejscach pracy, gdzie panuje toksyczna atmosfera. Ludzie przez lata tkwią w takich miejscach. Czasami po odejściu z pracy pukają się w głowę i samym sobie zadają pytanie: dlaczego na to pozwalałem? Analogia do rodzinnego domu bohaterów „Rodzeństwa” jest nie aż tak odległa. To miejsce ciekawe, gdzie otwarty umysł ma szansę na intelektualną ucztę. Ale to coś jeszcze. Bywają tam ludzie wpływowi, ale i tacy, którzy na coś liczą. Na poznanie kogoś, kto otworzy im drzwi do kariery, do kontaktów. Oni niby wiedzą, że nie wszystko w tej rodzinie działa tak jak powinno, jednak nikt nic nie mówi. Dlaczego? Bo może ludziom wygodniej jest nie dostrzegać, przemilczeć albo nawet uznać, że taki układ jest nowatorski, jak wszystko u Wojewników? A może nie warto ryzykować, bo za wiele jest do stracenia? Powodów może być mnóstwo.
Z wygodnictwa, z konformizmu?
Monika Wojciechowska: Pewnie jeszcze ze strachu, a może nawet chłodnej kalkulacji. W książce celowo tego nie nazywam. Daję czytelnikowi przestrzeń, żeby sam spróbował to nazwać, sam sobie dopowiedział.
Monika Wojciechowska, z wykształcenia dziennikarka, od niedawna również pszczelarka. Mieszkała i studiowała w Irlandii, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. „Rodzeństwo” to jej pierwsza powieść.