Dziś wiemy już, że dysfunkcja rodziny – rozpad, trawiące ją problemy, takie jak uzależnienie, depresja albo przemoc – nie musi przesądzać o przyszłości dziecka. Ważniejsze jest, czy mimo to dostało wsparcie i czyjąś obecność. I to jest dobra wiadomość dla rodziców, którzy samodzielnie stawiają czoła trudom wychowawczym.
W popularnej baśni o Kopciuszku główna bohaterka dorasta w cieniu toksycznego rodzica. Po śmierci jej ukochanej mamy w domu pojawia się bowiem zła macocha, która degraduje dziewczynę do roli służącej. Jedyna osoba, która może się za nią wstawić, to ojciec, ale on zdaje się nieobecny. Z beznadziejnego położenia ratuje ją (w zależności od wersji baśni) duch mamy lub dobra wróżka, które są symbolem wspierającego głosu zaangażowanego dorosłego. Mądrość tej opowieści polega na przekonaniu, że dysfunkcyjność rodziny może mieć wpływ na nasze życie, ale nie musi determinować naszych przyszłych wyborów. Wystarczy obecność jednej dorosłej osoby, która wie, w jakim momencie udzielić pomocy oraz w jakim obszarze wesprzeć dziecko, a w jakim pozostawić mu przestrzeń do działania i zaufać jego ocenie.
W zdrowym systemie rodzinnym rolą rodzica jest zapewnianie dziecku poczucia bezpieczeństwa, akceptacji i rozwoju, zaspokajanie fizycznych i emocjonalnych potrzeb oraz obecność na różnych etapach życia, a także modelowanie, czyli przekazywanie wartości i stawianie granic. Rolą dziecka zaś jest wzrastanie, rozwijanie ciekawości świata i budowanie własnej tożsamości.
Jeśli relacje między członkami rodziny są zaburzone i mają wpływ na ich zdrowie, dochodzi do dysfunkcji w rodzinie i przestawienia ról. Przyczyną może być na przykład uzależnienie od alkoholu lub innych substancji odurzających, stosowanie przemocy fizycznej lub psychicznej, ale także kryzys związany z rozstaniem rodziców lub chorobą jednego z nich. Do zaburzeń relacji może również dojść, kiedy z różnych przyczyn rodzic jest niedostępny. Każda z tych sytuacji wywołuje w dziecku poczucie odrzucenia, przerażenie, brak stabilności i nieufność, odbierając tym samym dzieciństwo.
Margot Sunderland, psycholożka dziecięca i psychoterapeutka, w swojej książce „Odwrócona relacja” pisze: „W przypadku dzieci, których rodzice zmagają się z problemami, zmiana wiąże się z jakąś stratą – stratą domu, mamy dającej poczucie bezpieczeństwa, jednego z rodziców, które się wyprowadziło, stratą czegoś stałego i znanego w życiu, stratą poczucia bezpieczeństwa w świecie. Cokolwiek się wydarzyło, nic już nie będzie takie samo. Wraz z szokiem pojawia się smutek, który, jeśli nieprzepłakany, może zaburzyć rozwój dziecka”. I wtedy właśnie wystarczy jeden dorosły, który wzmocni dziecko i pomoże mu wyjść z roli bezsilnego obserwatora, niezależnie od tego, czy rodzice tkwią w toksycznej relacji, relacja jest odwrócona, czy ich drogi rozchodzą się. Taki dorosły będzie otwarty na rozmowę, da przestrzeń na wyrażenie własnego zdania i nazwanie uczuć, będzie umiał również przepracować własny ból emocjonalny, żeby jak najlepiej zaopiekować się potrzebami emocjonalnymi dziecka.
Ula, fotografka i mama dwóch synów, kilka lat temu stanęła przed dylematem: zostać w toksycznym związku z partnerem, który stosował przemoc psychiczną, czy wyprowadzić się i zacząć życie od nowa. – Rozstanie, szukanie nowego domu i pracy, zaczynanie wszystkiego od zera i zapewnianie emocjonalnego wsparcia dzieciom w tym okresie było jednym z najtrudniejszych doświadczeń w moim życiu – wspomina Ula. – Miałam też świadomość, że moi synowie będą porównywać się do dzieci z pełnych rodzin. Bałam się, że chociaż za decyzją, którą podejmuję, stoi chęć zapewnienia im bezpiecznego i wspierającego domu, i tak będą czuły się gorsze.
Wprawdzie rozwody i rozstania nie spotykają się już z takim społecznym ostracyzmem jak kiedyś, wciąż istnieje określenie „dzieci z rozbitych rodzin”, które jest stygmatyzujące, ponieważ sugeruje deficyt i tłumaczy problematyczne zachowania dziecka tym, że „zabrakło w domu ojca” lub „zabrakło matczynej miłości”. Podobnie dorosły, który z różnych przyczyn zostaje sam na polu rodzicielskim, mierzy się z określeniem „samotnego rodzica”, a więc tego opuszczonego, obciążonego większym zakresem obowiązków, za to mniejszą elastycznością i dostępnością, co sprawia, że staje się mniej atrakcyjny towarzysko i zawodowo. Na szczęście coraz częściej zamiast „samotny rodzic” słyszymy określenie „samodzielny”, czyli dorosły, który uznaje swoją odpowiedzialność i rolę w życiu dziecka.
– Kiedy zostałam sama z chłopcami, pomyślałam, że muszę skupić się na ich emocjach i dobrostanie: załatać braki, odbudować spokój i ich poczucie wartości – mówi Ula. – Wiedziałam, że muszę dać z siebie wszystko, żeby zbudować im stabilny dom, w którym są miłość, szacunek i zrozumienie. Sama też zdecydowałam się na terapię. Czułam, że ode mnie dużo zależy, bo jeśli nie ja, to kto?
Wielu osamotnionych w rodzicielstwie dorosłych mierzy się z taką rolą ratownika, bo kiedy świat rozpada się na kawałki, tylko oni mogą te fragmenty podnieść i spróbować złożyć je na nowo.
Bycie ratownikiem to umiejętność właściwego reagowania w sytuacjach zagrożenia życia i zdrowia. Jako rodzice w sposób naturalny wchodzimy w tę rolę, szczególnie w pierwszych latach życia naszych dzieci. Uważamy, kiedy stawiają pierwsze kroki, sięgają z ciekawości po wszystko, co przyciągnie ich uwagę, albo eksplorują nowe dla nich tereny ze wszystkimi ich nierównościami i ostrościami. Uczymy się podstawowych technik udzielania pierwszej pomocy i opatrywania ran, bo od naszej szybkiej reakcji może zależeć zdrowie, a czasem nawet życie dziecka.
Oczywiście nie każdy rodzic jest taki zapobiegliwy, przewidujący i troskliwy. Bywa, że jedno jest bardziej zaangażowane od drugiego i próbuje rekompensować nierównowagę w relacji z dzieckiem, co może z czasem przerodzić się w nadopiekuńczość, a w konsekwencji odebrać dziecku umiejętność radzenia sobie z problemami. Zdarza się, że możemy za mocno wejść w rolę ratownika i wyjść z nią poza dom. Wtedy taki rodzic jest ratownikiem dla wszystkich dookoła poza sobą – zawsze wszystkich wysłucha, weźmie pracę do domu, żeby wesprzeć szefa, spędzi czas z dzieckiem i będzie dla wszystkich, tylko nie dla siebie. Jak zatem w trudnych momentach być mądrym ratownikiem dla naszych dzieci?
– Mądry ratownik to taki, który reaguje jedynie w wymagających tego sytuacjach – wyjaśnia Marta Melka-Roszczyk, psycholożka i psychoterapeutka. – Rodzic, który wyręcza swoje dziecko, jest zwyczajnie nadopiekuńczy. Sprawia, że syn czy córka nie potrafią później sami rozwiązywać swoich problemów i są mało samodzielni. Kiedy zaczynamy wyręczać dziecko, działamy w bardzo destrukcyjny sposób. Wielokrotnie zachowują się tak matki, których jedynym celem życiowym jest opieka nad dziećmi. Wynoszą ich potrzeby na piedestał, nie patrząc na własne życie i sferę osobistą. Jest też wielu narcystycznych rodziców, którzy ratownictwa używają jako społecznie akceptowanej przykrywki do manipulacji oraz całkowitej kontroli nad swoją rodziną – dodaje.
Idealna sytuacja to taka, w której obydwoje rodzice są obecni i uczestniczą świadomie w wychowaniu dziecka, często jednak dzieci dorastają w rodzinach dysfunkcyjnych, w których dorośli uwikłani są w toksyczną relację lub decydują się na samodzielne rodzicielstwo. Nieobecność rodzica, zarówno ta fizyczna, jak i emocjonalna, może mieć destrukcyjny wpływ na psychikę dziecka, które w dorosłym życiu zmaga się z wieloma problemami, chociażby z budowaniem zdrowych relacji z innymi. Czy jeden rodzic wystarczy, żeby dziecko otrzymało wsparcie, miłość, możliwość rozwoju i niezbędne narzędzia, aby w przyszłości być dobrym partnerem, rodzicem, przyjacielem?
– Owszem, to możliwe, ale w życiu codziennym samotnemu rodzicowi niezwykle trudno jest sprostać wszystkim zadaniom. Już samo utrzymanie rodziny w pojedynkę jest niezwykle wyczerpujące, dlatego też wielu rodziców, szczególnie matek, poświęca się pracy zawodowej, zaniedbując tym samym życie osobiste – tłumaczy Marta Melka-Roszczyk. – To z kolei sprawia, że dzieci spędzają dużo czasu w samotności lub na zajęciach pozalekcyjnych. Dodatkowo, rodzic, który skupia się głównie na obowiązkach zawodowych i prowadzeniu domu, jest zwyczajnie zmęczony i nie ma wystarczająco dużo przestrzeni na pomieszczenie emocji i potrzeb dzieci.
Jak w takim razie być wsparciem dla dziecka, kiedy wychowujemy je samodzielnie lub czujemy się przytłoczeni problemami w związku?
– Najlepszym rozwiązaniem jest uświadomienie sobie, że jako dorośli również możemy potrzebować pomocy. Zdecydowanie powinniśmy zgłosić się po nią do specjalisty, gdy czujemy, że zwyczajnie nie dajemy sobie rady lub nie potrafimy zapanować nad swoimi emocjami – uczula psychoterapeutka. – Takim sygnałem jest również to, że wciąż mamy obniżony nastrój, jest nam smutno i źle, i mamy silną potrzebę odreagowania stresu.
Samodzielne rodzicielstwo jest trudnym zadaniem, okupionym ciężką pracą, zmęczeniem, wieloma wyrzeczeniami, niekiedy skrajnym wyczerpaniem. Jeśli jednak spojrzymy na nie z innej strony, okazuje się, że ma też swoją pozytywną stronę: zaradność, lepszą organizację i nacisk na jakość spędzanego z dziećmi czasu, a nie jego ilość. Co możemy zrobić, by wykorzystać ten czas jak najlepiej i pomóc dzieciom poczuć się bezpiecznie i pewnie w świecie mimo braku wsparcia drugiego rodzica?
Psychiatra Daniel J. Siegel i psychoterapeutka Tina Payne Bryson w swojej książce „Potęga obecności” przekonują, że kluczem jest fizyczna i emocjonalna obecność. Według nich na obecność składa się cały wachlarz codziennych sytuacji, na przykład: kiedy reagujemy na potrzeby dziecka, mówimy, że je kochamy, śmiejemy się z nim, a nawet kiedy je dyscyplinujemy. I nie ma to nic wspólnego z byciem idealnym rodzicem. „Nie musicie czytać wszystkich bestsellerowych poradników wychowawczych ani zapisywać dzieci na wszystkie zajęcia dodatkowe, na które wypada chodzić – piszą Siegel i Bryson. – Nie musicie mieć wsparcia drugiego zaangażowanego rodzica. Wystarczy, że będziecie obecni”. Co zatem kryje się pod pojęciem obecności?
Poczucie bezpieczeństwa, czyli ochrona przed krzywdą; dostrzeżenie, czyli danie dzieciom poczucia, że ważne jest dla nas ich dobro oraz to, co mówią i czują; ukojenie, czyli bliskość, gdy jest im źle, a także budowanie pewności siebie, tak by z czasem same ze sobą czuły się bezpiecznie. Na poziomie fizycznym dziecko potrzebuje częstego przytulania, gdyż fizyczna czułość wyzwala oksytocynę, która zmniejsza poziom stresu. Na poziomie emocjonalnym zaś – uważnego rodzica, który przeprowadzi je przez najtrudniejsze momenty za pomocą empatycznego słuchania, pomoże zrozumieć, co się stało, a dzięki rozmowie i bliskości zapewni dziecku powrót ze stanu uczuciowego rozregulowania do stanu kontroli emocjonalnej.
„Jeśli dzieci będą mogły liczyć na twoją obecność, może to znacząco wpłynąć na fizyczną strukturę ich mózgów, a także zdolność tworzenia połączeń neuronowych, ponieważ w ten sposób powstają modele mentalne i oczekiwania na temat funkcjonowania świata” – twierdzą autorzy „Potęgi obecności”. Dobra wiadomość jest taka, że ów mentalny model tworzy się w mózgu nie tylko na podstawie powtarzających się doświadczeń z przeszłości, lecz także tych przeżywanych w chwili obecnej, co pomaga tworzyć nową matrycę. „Jeśli rodzice są systematycznie obecni, umysł dziecka zaczyna się spodziewać, że świat jest zrozumiałym miejscem, z którym można wchodzić w sensowne interakcje, nawet w trudnych i bolesnych chwilach” – podsumowują w swojej książce. Dzięki temu dzieci mogą rozwijać umiejętność samoregulacji, stabilność emocjonalną i mają większe szanse na udane, szczęśliwe życie.
Ludzki mózg potrafi rozpoznać atmosferę emocjonalną w ciągu 30 milisekund. To oznacza, że emocje dorosłych mają ogromny wpływ na zachowanie dziecka. Kiedy jedno z rodziców zmaga się z uzależnieniem, depresją, przejawia skłonności samobójcze, jest narcystyczny lub przemocowy, na przykład nie panuje nad swoim gniewem lub krytykuje, wyśmiewając jego wybory i upodobania – dziecięcy świat wypełnia się lękiem, niepewnością, poczuciem krzywdy lub winy. Dziecko potrzebuje wtedy wsparcia innego akceptującego dorosłego, który przynosi ukojenie i zaangażowanie w jego sprawy. Inaczej jest pozostawione samo sobie i zdane na własne siły, co w okresie nastoletnim może się skończyć ucieczką w używki, autoagresją, zaburzeniem odżywiania i trudnością z opanowaniem gniewu, a stany lękowe mogą doprowadzić do coraz częstszej u dzieci depresji. W późniejszym życiu takie dzieci nigdzie nie czują się bezpiecznie, a codzienność je przytłacza, drażni lub przeraża.
Dlatego tak istotne jest, by drugi rodzic, nawet jeśli tkwi w dysfunkcyjnej dynamice rodzinnej, dbał o to, by nie wejść w rolę ratownika swojego partnera kosztem dziecka, i chronił je przed nadodpowiedzialnością, niewidzialnością i ratownictwem dorosłych. Jak zauważa Margot Sunderland w „Odwróconej relacji”, przestawienie ról w domu rodzinnym sprawia, że dzieci z domów dysfunkcyjnych mogą być wycofane i z trudem wchodzić w relacje, ponieważ miłość i bliskość nie kojarzą im się z czymś przyjemnym, więc bronią się przed tym, żeby coś poczuć. Odtwarzają wtedy schematyczne zachowania z dzieciństwa, które na tamtym etapie życia pomogły im przetrwać i poradzić sobie z silnym stresem.
Na szczęście badania przeprowadzone wśród przedstawicieli różnych kultur na całym świecie dowodzą, że jednym z głównych czynników, na podstawie których da się przewidzieć przyszłość dziecka pod względem jego poczucia szczęścia, rozwoju emocjonalnego, relacji międzyludzkich oraz sukcesu edukacyjnego i zawodowego – jest to, czy miało choć jedną osobę, która była przy nim obecna, dając mu poczucie bezpieczeństwa. A tym kimś możesz być właśnie ty.