1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Kokonizm – zdrowy element self-care czy niebezpieczna izolacja?

Kokonizm – zdrowy element self-care czy niebezpieczna izolacja?

Domowy kokonik jest kuszący i może ci służyć – pod warunkiem że domowe pielesze nie staną się jedyną strefą komfortu, której za nic nie chcesz opuszczać. (Fot. Anastasiia Krivenok/Getty Images)
Domowy kokonik jest kuszący i może ci służyć – pod warunkiem że domowe pielesze nie staną się jedyną strefą komfortu, której za nic nie chcesz opuszczać. (Fot. Anastasiia Krivenok/Getty Images)
Ciepły koc, kubek herbaty, serial. Minimum zbędnych bodźców, odpoczynek od ludzi i zewnętrznego zgiełku. Życie w kojącym domowym azylu dla wielu jest kuszące. To jak balsam dla systemu nerwowego. Stworzenie sobie bezpiecznej przestrzeni, kokonu, który będzie niczym „szałas na hałas” z piosenki zespołu Bitamina, może być formą zdrowej troski o siebie, ale taka tendencja może też wzmocnić poczucie samotności i trwałego odłączenia od stada, a to już nie jest self-care…

„[…] Po paru tygodniach na zwolnieniu zaczynam się zastanawiać, czy na pewno jestem chora. Cały ten czas to niewyobrażalny luksus, gnębi mnie niemiłe wrażenie, że trochę za bardzo się nim rozkoszuję […]” – pisze w przepięknej książce „Zimowanie. Moc odpoczynku i wyciszenia, gdy wszystko idzie nie tak” Katherine May, brytyjska pisarka i eseistka. Życiowy zakręt, tytułowa życiowa zima, wycofuje ją z głównego nurtu. Na własne życzenie zjeżdża na boczny tor, zaszywa się w domowym azylu, a jej dni wypełniają gorące kąpiele, niespieszne spacery, gotowanie, kubki miętowej herbaty, świece, ciepłe swetry, grube skarpety i samotne siedzenie przy płonącym kominku – jednym słowem: duńskie hygge, zwrot w stronę oswojonego domowego komfortu. Zwolnienie z życia w pędzie i tłumie, otulenie się ciepłą kołdrą domowej przestrzeni, odcięcie wszelkich zbędnych bodźców staje się lekarstwem, balsamem, wytchnieniem, ale jednak budzi obawę. Czy ja mam prawo, czy mogę właśnie tak sobie żyć?

Czytaj także: Hormony społeczne – dobre relacje międzyludzkie to jeden z sekretów długowieczności

Kokonizm – co to takiego?

Jeśli czytając ten tekst, zastanawiasz się, jakby tu wykręcić się z wieczornego spotkania na mieście, bo kocyk i nowa książka uśmiechają się do ciebie kusząco, tej jesieni zamiast w najmodniejszą w tym sezonie skórzaną mini zainwestowałaś w oversize’owy sweter albo w ogóle w puchaty szlafrok, a zamiast czekać na kinową premierę jakiegoś filmu, raczej spokojnie obejrzysz go sobie, gdy już pojawi się na jakiejś platformie streamingowej – jest szansa, że albo jesteś kokoniarą, albo przynajmniej masz na nią zadatki.

Kokonizm, czyli umiłowanie swojej prywatnej przestrzeni, to nie tylko comfort zone w sensie czysto fizycznym, a więc miłe, kojące wnętrze skrojone na miarę indywidualnych potrzeb, świeczki, koce, bibeloty, koty i psy w charakterze termoforów, wygodny dresik – słowem: domowe pielesze. To także detoks od nadmiaru męczących interakcji, okazja do pobycia ze sobą sam na sam albo tylko w gronie najbliższych, dobrowolne wypisanie się z list gości wszelkich imprez i spotkań towarzyskich, wyoutowanie ze sztafety w tłumie w bezpieczną oazę swojego mieszkania, które staje się sanktuarium emocjonalnego wytchnienia.

Samo pojęcie „cocooning” zostało ukute na początku lat 80. ubiegłego wieku przez amerykańską specjalistkę od marketingu Faith Popcorn. Zauważyła ona pewną społeczną tendencję: po „szalonych” latach 70., w których normą było życie nocne w dyskotekach i na imprezach, ludzie zaczęli mieć dość. Coraz mniej czasu spędzali w restauracjach i miejscach publicznych, a coraz więcej we własnych domach. Rozwój telewizji kablowej zapewnił domowe kino, coraz popularniejsza usługa zakupów z dostawą do domu pozwoliła ograniczyć wizyty w zatłoczonych marketach. Narodziny i rosnąca popularność internetu jedynie wzmocniły tę tendencję kokonowania, bo konieczność wyłaniania się z domowego ciepełka z każdym rokiem była coraz mniejsza. Pojęcie stało się wkrótce popularne także dzięki lifestyle'owej amerykańskiej przedsiębiorczyni – Martha Stewart, nazywana królową cocooningu, na otulaniu wnętrz w myśl nowego trendu rozwinęła jedną z najsilniejszych marek osobistych w Stanach.

Na kokonizm w pewnym sensie wszyscy byliśmy skazani podczas pandemii koronawirusa i przymusowego lockdownu, kiedy to domy stały się miejscem pracy, relaksu, salą do ćwiczeń, restauracją i miejscem telekonferencji jednocześnie. Jedni znieśli to kiepsko, ale całkiem pokaźna grupa zasmakowała w takim życiu i doceniła brak konieczności ruszania się z domu, w którym jest wygodnie, przyjemnie, niespiesznie, a przede wszystkim „po mojemu”. Badania pokazują, że tendencja do spędzania większej ilości czasu w domu systematycznie rośnie już od lat. Oczywiście szczyt domatorstwa w Stanach przypadł na rok 2020, co wiąże się ze szczytem pandemii koronawirusa. Jednak nawet po okresie pandemicznym skłonność ta się utrzymała, choć izolacja nie była już koniecznością – statystyczny Amerykanin spędzał w domu o 1 godzinę i 39 minut więcej w 2022 roku niż w 2003 roku. Co ciekawe, ten wzrost był najbardziej wyraźny wcale nie w przypadku osób starszych, a młodych dorosłych, czyli osób poniżej 35. roku życia.

Czytaj także: Ludzie z wysokim IQ mający niewielu przyjaciół są szczęśliwsi niż reszta społeczeństwa – sugerują badania

Wszędzie dobrze, ale…

… w domu najlepiej! Prawdziwy kokonizm jest wyborem, a nie przymusem. Hipergniazdowanie – bo i tak określa się tendencję do zaszywania się w domowym ciepełku – to nic innego jak izolowanie się na własnych warunkach od świata zewnętrznego, by delektować się samotnością w możliwie najbardziej wygodnym i komfortowym otoczeniu skrojonym na miarę własnych potrzeb, które zapewnia poczucie kontroli i daje możliwość funkcjonowania w rozmaitych rolach życiowych w odmiennej odsłonie – bez biurowego dress code'u, bez presji bycia na czas w biurze, bez konieczności odbywania wielu spotkań z ludźmi twarzą w twarz. Domator z wyboru – to ten, kto uprawia kokonizm.

Oczywiście kokonować można we dwoje albo całą rodziną – bardziej niż o całkowitą samotność chodzi tu o kultywowanie domowego królestwa, bezpiecznej, wygodnej przestrzeni, a to można robić na wiele sposobów i w różnym celu. Dla jednych będzie to po prostu najlepszy sposób na spędzenie całego dnia w domu, przełączenie się na tryb wewnętrzny z trybu zewnętrznego i robienie przyjemnych rzeczy, często w duchu wellness i wellbeing – medytowanie, skupianie się na sobie, praktykowanie mindfulness, ale też rozpieszczanie się pysznym jedzeniem, pachnącą kąpielą czy domowym spa. Dla innych kokonizm będzie miał przede wszystkim wymiar zawodowy – pracę z domu w trybie zdalnym. Ci, którzy ją kochają i doceniają, za nic nie zamienią ukochanego dresu, psa, który pochrapuje na kanapie, domowego obiadu i opcji spaceru w środku dnia (w przypadku kobiet – bez makijażu!) na hałaśliwy open space w biurowcu i sztywny harmonogram czasu pracy pod krawatem albo w szpilkach.

Ważną częścią całego rytuału kokonowania jest oczywiście samo wnętrze – kokoniarze lubią wypełniać swoje ulubione przestrzenie estetycznymi przedmiotami, aranżować pomieszczenia, w których spędzają czas, tak, by nie tylko idealnie zaspokajały ich potrzeby estetyczne, ale i zapewniały maksymalną wygodę. Ma być ładnie, przytulnie, miło, wygodnie i ze wszech miar komfortowo.

Czytaj także: Dobrostan – więcej niż harmonia

Życie w kokonie – gdzie jest haczyk?

Sam w sobie kokonizm nie jest nacechowany negatywnie, nie jest żadnym zaburzeniem, a raczej uwarunkowaną wieloma indywidualnymi cechami tendencją. Praktykowany umiarkowanie ma zresztą szereg zalet: pomaga redukować stres wywołany nadmiarem bodźców, który wiąże się z przebywaniem wśród ludzi, pozwala się odprężyć i zrelaksować, wpływa na lepszą jakość snu, a także może poprawiać kreatywność i produktywność, bo gdy pracujemy w miejscu, które odpowiada naszym upodobaniom, łatwiej nam się skupić i pracujemy bardziej efektywnie. Domowe pielesze wspierają także samopoczucie emocjonalne – bezpieczna przestrzeń to często nie tylko mniej trudnych emocji wywołanych interakcjami z innymi, ale i lepsza regulacja emocji. Umiejętność bycia samemu ze sobą bez negatywnych odczuć z tego powodu to samotność adaptacyjna, taka, która w dłuższej perspektywie ułatwia, a nie utrudnia codzienne funkcjonowanie i wspiera dobrostan.

Jednak w pewnym sensie tendencję tę można wpisać także w narrację o dużo szerszym zjawisku, nazywanym epidemią samotności. Kokonizm jest jednak formą izolacji, a ta, po przekroczeniu pewnej granicy, zdecydowanie przestaje nam służyć. Ogromne znaczenie dla oceny tego, kiedy kokonizm działa na plus, a kiedy popycha w stronę wyalienowania, ma motywacja. To, czy spędzasz dużo czasu w domu, bo tak właśnie lubisz, czy też mimo tego, że wolałabyś robić coś innego. Negatywne powody, lęk przed ludźmi, złe doświadczenia w relacjach, poczucie niedopasowania czy społecznego wykluczenia, strach przed odrzuceniem – raczej nie sprawią, że budowanie domowego kokonu będzie pozytywnym w sensie psychologicznym doświadczeniem. Druga rzecz to równowaga – okresowe „odłączanie się od stada” może dawać wytchnienie, przywracać wewnętrzną harmonię, działać kojąco. Ale jeśli dom przeistacza się w twierdzę, a wyjście z niego wiąże się z wyjątkowo nieprzyjemnym uczuciem opuszczania jedynej strefy komfortu, stan ten może być już poważnym red flagiem. Bo odosobnienie w pewnym momencie zaczyna działać przeciwko nam.

Czytaj także: Relacje jako antidotum na samotność

Dbanie o siebie to nie tylko ciepła herbata w domowym zaciszu, ale także relacje społeczne, których – co prawda w różnym natężeniu, ale jednak – potrzebuje każdy. Harvard's Grant Study – największe badanie dotyczące czynników warunkujących dobre życie, które rozpoczęło się w 1938 roku i trwało niemal 80 lat – pokazało bardzo wyraźny związek między relacjami z ludźmi a poczuciem szczęścia i zadowolenia z życia. Robert Waldinger, dyrektor badania, psychiatra w Massachusetts General Hospital i profesor psychiatrii w Harvard Medical School, podsumowując jego wyniki, podkreślał, że dbanie o związki z innymi ludźmi jest jedną z najważniejszych form dbania o siebie, bo bliskie relacje, bardziej niż np. pieniądze czy sława, sprawiają, że ludzie są szczęśliwi przez całe życie. To więzi chronią ludzi przed niezadowoleniem życiowym, spowalniają procesy neurodegeneracyjne i są lepszymi predyktorami długiego i szczęśliwego życia niż klasa społeczna, IQ, a nawet geny!

Czytaj także: Trwające 85 lat badanie z Harvardu ujawniło, co daje ludziom najwięcej szczęścia. I nie są to pieniądze

Więc może jednak warto czasem wynurzyć się ze swojej domowej pieczary i wyskoczyć ze znajomymi do kina, a potem pogadać o filmie, nawet jeśli okazał się beznadziejny i niewart tych 30 złotych, zamiast tylko podsycać swój namiętny romans z Netflixem, choć to znacznie łatwiejsze?

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze