1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Rozumne pole

„Siedzisz i czekasz. Gdy energia pojawia się, podążasz za nią. To nie jest siła, która mówi: Ty nie jesteś mistrzem, jest coś, co może Cię powołać do służby. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam pracę metodą ustawień, wiedziałam, że to mój język” – opowiada niemiecka terapeutka Maria Senftleben-Gudrich

Rodzina to podstawowy system, w jakim funkcjonujemy. Każda wytwarza pole energetyczne. To „rozumne pole” dąży, czasem przez pokolenia, do wyrównania krzywd doznanych przez osoby z systemu i spoza niego. A dzieci nieświadomie przejmują tę energię i winy po przodkach.

W oparciu o tę teorię niemiecki psychoterapeuta Bert Hellinger stworzył metodę ustawień rodzinnych. Praca przebiega w grupie uczestników i na oczach obserwatorów. Klient opowiada psychoterapeucie o problemie i wybiera reprezentantów dla członków rodziny i dla siebie. Od tego momentu obserwuje, co mówią i robią. Ogląda obraz rodziny na przestrzeni kilku pokoleń i szuka jej prawidłowego porządku. Klient świadomie przyjmuje nowy obraz rodziny, który rodzi poczucie zaufania. Czuje, że jest częścią życia, które przekazali mu rodzice, a które oni sami dostali od dziadków. Ustawienie działa na wszystkich, mogą z niego skorzystać również reprezentanci, którzy nieprzypadkowo wchodzą w określone role.

Kolory mojej rodziny

Ustawienia rodzinne w Nowej Górce pod Poznaniem były kameralne i bez obserwatorów. Były też eksperymentalnym połączeniem dwóch sposobów pracy: metody ustawień rodzinnych i arteterapii, która wykorzystuje rysunek, ruch, taniec i pisanie jako formę ekspresji wewnętrznych przeżyć. „Kolory mojej rodziny” wymyśliła znana niemiecka psychoterapeutka, specjalistka od ustawień, Maria Senftleben-Gudrich: –Ten pomysł ma 30 lat. Zrodził się w Akademii Sztuk w Sztokholmie, którą skończyłam. Przyjechałam do Nowej Górki na warsztaty dla terapeutów, które organizował Instytut Ericksonowski i poczułam, że tu chcę połączyć dwie drogi mojego życia – sztukę i ustawienia.

Potrzebowała jeszcze specjalisty od arteterapii. Poznała Ludgera Bönscha. I stało się dla nich jasne, że chcą pracować razem.

Maska i zagubione wspomnienia

Część warsztatowa to dwa pokoje – pierwszy zapełniony materiałami plastycznymi, drugi pusty: białe ściany i krąg wiklinowych krzeseł.

Ludger zaczyna: – Każdy od rodziców dostał największy skarb – życie. Zanim wyruszymy w jego poszukiwaniu, przyjrzyjmy się sobie, swojej twarzy. Każda jest inna. Przypatrzmy się jej. Zróbmy swoją maskę.

Dobieramy się w pary, dostajemy suche plastry gipsowe i miskę z wodą. Jedna osoba kładzie się na ziemi, druga kremuje jej twarz i nakłada moczone w wodzie plastry. Jeden obok drugiego. I kolejno warstwa. Powstaje maska.

Agata: – Zdjęłam ją i byłam zaskoczona. Nie wiem, czy udalo by mi się rozpoznać swoją twarz pośród innych masek.

Każdy wypełnia maskę od środka i z zewnątrz. Do dyspozycji są: farby, kredki, flamastry, krepina. Powstają maski odważne, delikatne i całkiem niewyraźne. – Moja powstawała z trudem i w niepewności – opowiada Agata.– Język plastyczny jest mi obcy. Myślałam, że to jak nakładanie makijażu. Była blada, więc, żeby zaznaczyć oczy nakleiłam rzęsy z płatków bławatków. Skończyłam i poszłam na herbatę. Tam usłyszałam, że mamy także pomalować środek. Wróciłam i w pośpiechu coś naciapałam. Choć był czas wolny, nie wróciłam do tego. Zrozumiałam, że nie wiem, co zrobić ze swoim środkiem.

Po przerwie prezentujemy maski i opowiadamy o nich. Gdy u kogoś pojawia się problem, Maria pyta: „Chciałabyś się temu lepiej przyjrzeć?”. Słucha historii i stawia hipotezę problemu. Potem prosi: „Wybierz kogoś za siebie, kogoś za matkę…”. Gdy wszystkie potrzebne osoby są ustawione, powtarza: „Róbcie, jak czujecie”.

Agata: – Przyjechałam tu z tematem depresji i zgubionych wspomnień z dzieciństwa. Na razie nie znalazłam rozwiązania, ale wiem, że ono przyjdzie. To jak nastawienie kręgosłupa czy akupunktura. Jakiś blok mięśniowy puszcza i wszystko zaczyna lepiej funkcjonować.

Ciało i odnalezione miejsce

Kolejny dzień poświęcamy naszym ciałom. Ludger rozdaje dwumetrowe płachty papieru i mówi: – Gdy mamy twarz, potrzebujemy ciała. Każde jest inne, każde piękne i pełne skarbów. Narysujmy je.  
Pracujemy w tych samych parach. Jedna osoba kładzie się na ziemi, druga odrysowuje jej kontur. Potem wszystkie kartony przyklejamy do ściany i wypełniamy. Powstają postacie osadzone w realnym życiu, jak obraz Agaty: na dole góry, skąd pochodzi, obok ocean, w którym nurkuje i miejsce, w którym pracuje. I inne, abstrakcyjne, przemawiające samym kolorem.

 

Marta: – Przypomniał mi się sen – spotkałam Jezusa. Powiedział: „Chodź, pokażę ci, jaka jesteś ” i wprowadził mnie we mnie. Byłam cudownym, kolorowym światłem, w którym ukryty był skarb, moja dusza. Malowałam, myśląc o tym świetle. Zmieniające się, wirujące kolory. Aż stały się wirem w brzuchu i drugim na czole. Postać była silna. Z zasłoniętymi oczami szła do przodu. Mój tata zginął na morzu, gdy miałam osiem lat. Zostałyśmy same – mama, ja i dwie młodsze siostry. Tu spotkałam się ze wszystkimi uczuciami.

Po przerwie każdy oprowadza po swojej „wyspie skarbów”, opowiada o sobie. Z nich wynikają kolejne ustawienia. Wszystko to służy temu, żeby zobaczyć siebie i to, o czym staramy się nie pamiętać, a od czego nie można uciec. Najpierw wyłaniała się twarz, potem ciało i otoczenie, z którego wyrośliśmy. Gdy dokładnie zobaczyliśmy siebie, zaczęliśmy przyglądać się drugiej osobie z pary. Mieliśmy patrzeć na namalowaną przez nią postać tak długo, żeby zrozumieć, czego jej potrzeba i zrobić jej prezent. Powstało słońce z żółtej folii, sekretna koperta-kieszonka, wózek dla dziecka…

Marta: – Zauważyłam, że postać namalowana przez moją partnerkę ma piękne, ale smutne oczy. Chciałam dać jej coś, z czego mogłaby czerpać siłę i miłość. Narysowałam drzewko pomarańczowe, które rodzi kwiaty i daje owoce. Obraz życia. Byłam bardzo wzruszona, gdy dawałam jej prezent.
Każda para wręczała sobie prezent powtarzając za Ludgerem: „Trochę cię poznałem i domyślam się, czego możesz potrzebować. Zrobiłem ci prezent. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Dbaj o niego, jest dla mnie bardzo ważny”.

Serce z dziurką na pokorę

Maska Gosi była najgrubsza i jako jedyna bez oczu. Z zewnątrz pręgi: czarna, czerwona, żółta. W środku kwiatki. Pastelowe.

Gosia: – Nie pokazałam jej grupie od środka. Ale dorobiłam jej oczy, żeby ktoś mógł zobaczyć, jaka jestem naprawdę. Postać też namalowałam w masce. Do tego żółty środek, światło, które wychodzi przez ręce. I gruba ciemnoszafirowa skorupa. Jestem fizykoterapeutką, więc muszę być silna. Spojrzałam z dystansu i pomyślałam: obciach, wszyscy zobaczą, jaka jestem. Po kolacji dorysowałam czarny krążek i pasek. Dwa lata temu wysiadł mi kręgosłup, przestałam jeździć konno. To była jedyna rzecz, która odróżniała mnie od mojej siostry bliźniaczki.

Po prezentach odbyliśmy podróż w głąb siebie. Każdy miał odnaleźć w sobie wewnętrzne dziecko i narysować je obok swojej postaci. U kogoś przybrało postać serca, u kogoś wisienek. Tylko Gosia nie narysowała nic. – Nie potrafiłam go zobaczyć. W końcu przypomniałam sobie zdjęcie – mam pół roku, czarne kręcone włosy, siostra jasne i proste, jesteśmy całą rodziną na łódce. Ale, gdy miałam je namalować, pomyślałam: tu nie ma dla niego miejsca.

„Chcesz się przyjrzeć swojemu dziecku?” – Maria zaproponowała ustawienie.
Gosia: – Osoba w tej roli patrzyła na mnie ze smutkiem. Puściłam do niej oko, a ona na to: dorośli tak się nie zachowują. Wściekłam się, ale po kolacji zaczęłam myśleć: nie chcę smutnego dziecka.
I w nocy przyśniła mi się łąka i konie. Pomyślałam: to najfajniejsza część mojego dzieciństwa, niech moje dziecko jeździ, jeśli chce. Dorysowałam dziecko na koniu.

Ostatniego dnia każdy robił z gliny coś dla siebie. Powstała muszla, jajko, kiełkujące nasiono. Gosia zrobiła serce. –Zaczęłam je lepić i pojawiła się dziurka. Zrobiłam kulkę i znowu serce. Zgodziłam się na małą dziurkę. Włożyłam palec i zrobiła się dziura. Zrozumiałam, że ma być pojemne i z miejscem na pokorę. Zawinęłam je w papier, w ręcznik i bluzę, żeby się nie zgniotło.  Maria przerwała moje ustawienie z dzieckiem, powiedziała: „Patrz”. I został mi obraz – moje smutne dziecko. Przyjechałam tu, żeby ktoś dostrzegł we mnie dziecko, a zobaczyłam, że już nim nie jestem, że moje dziecko jest ukryte we mnie i to jest mój problem.  

Maria Senftleben-Gudrich - niemiecka psychoterapeutka pracująca metodą ustawień rodzinnych według teorii Berta Hellingera. Mieszka w Trier. Pracuje w Niemczech i w Polsce. W Instytucie Rozwoju i Nowych Doświadczeń w Nowej Górce zaczyna łączyć metodę ustawień z terapią przez sztukę.

Warsztaty „Kolory mojej rodziny”:

  • pozwalają zbadać źródło problemów i poszukać ich rozwiązania
  • umożliwiają odnalezienie własnego miejsca
  • dają poczucie zakorzenienia i siły
  • uświadamiają odpowiedzialność za siebie i nasze relacje
  • uczą miłości i szacunku do siebie i innych
  • poprawiają kontakt ze sobą i swoimi uczuciami

Instytut Rozwoju i Nowych Doświadczeń organizuje warsztaty dla poprawy jakości życia i jakości biznesu, tj.: ustawienia rodzinne i biznesowe, zajęcia z ceramiki i rysunku, praca z ciałem i stresem. Najnowsze trendy psychologiczne oraz sprawdzeni specjaliści z Polski i z zagranicy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze