„Nie biegnij na każde zawołanie, niech trochę popłacze, nic mu nie będzie” – słyszą często młodzi rodzice. Ale instynkt im podpowiada, by dziecko tulić, dotykać, nosić na rękach i być zawsze blisko. Co robić? Słuchać instynktu!
Jak pisze Evelin Kirkilionis w książce „Więź daje siłę” – „Już w wieku niemowlęcym dziecko potrafi odczuć, czy jego potrzeby i pragnienia traktowane są przez rodziców głównie jako coś, co zakłóca dotychczasowy bieg dnia, czy też te mniej przyjemne zmiany trybu życia uznawane są po prostu za nieunikniony element”. To znamienne słowa, bo wielu rodziców błędnie przypuszcza, że skoro kontakt z maluchem odbywa się w pewnej mierze w sferze technicznej (karmienie, przewijanie, kołysanie), to okres ten ma niewielki wpływ na kształtowanie relacji. Tymczasem jest odwrotnie. Dziecko już po kilku dniach od narodzin wie, czy jest ważne dla swoich opiekunów. I choć pamięć noworodka jest może krótka, to kształtujące się w nim poczucie, czy jest dla swoich rodziców ważne – ma wpływ na jakość późniejszej z nimi więzi.
Liczy się szybkość
Przez pierwsze dwa miesiące życia dziecko sygnalizuje swoje potrzeby „po omacku” – płacze i oczekuje, że ktoś zaspokoi jego pragnienia. Gdy rodzic jest silnie emocjonalnie związany z dzieckiem, reaguje w mgnieniu oka, odruchowo. Słysząc jego płacz, rzuca wszystko i natychmiast się nim zajmuje, podczas gdy płacz obcego dziecka budzi jedynie jego zainteresowanie. Nieustanna dostępność opiekuna wpływa korzystnie na przyszłe samopostrzeganie dziecka, ale w tym, pierwszym etapie kształtowania przyszłej więzi, najistotniejsza jest jednak szybkość reakcji.
Co jeszcze jest ważne? Dotyk. Aby skutecznie budować więź, trzeba dzieci: dotykać, głaskać, klepać, pieścić i tulić. Dla niektórych może to brzmieć zaskakująco, ale bliskość fizyczna wpływa równie korzystnie na obie strony tej wyjątkowej relacji: dziecko–dorosły. Nie ma przy tym znaczenia, czy opiekunowie są rodzicami biologicznymi czy adopcyjnymi. Jedni i drudzy mają dokładnie taką samą szansę na wytworzenie dobrej jakościowo więzi z dzieckiem. Młody człowiek (aż do momentu, gdy zaczyna za pomocą mowy poznawać świat i uczy się wagi słowa „mama”) nie różnicuje obcych, więzy krwi są mu obojętne – dopiero starsze dziecko zacznie zwracać na nie uwagę. Maluch buduje więź po prostu z tym, kto przy nim jest, kogo stale ma do dyspozycji. Dlatego tak ważne dla przyszłej relacji jest, by rodzice adopcyjni jak najszybciej zaopiekowali się dzieckiem i zaczęli wysyłać mu informacje, że jego potrzeby są dla nich priorytetem.
Uwaga: Jeśli świeżo upieczona mama cierpi na depresję poporodową, to nie czerpie żadnej przyjemności z czynności pielęgnacyjnych ani z kontaktu z dzieckiem – bez własnej winy i woli. Nie należy na siłę podtrzymywać ich kontaktu i na przykład zostawiać jej sam na sam z dzieckiem, „żeby się przemogła” – bo nie jest zdolna do właściwego reagowania na sygnały malucha. Dla przyszłej więzi lepsze jest, żeby ktoś zastąpił mamę i nieustannie był do dyspozycji dziecka. Kiedy kobieta wyjdzie z depresji, bez problemów nadrobi ten czas.
Obcy i swoi
Udana więź z rodzicami to podstawa późniejszego życiowego sukcesu. Udana, czyli będąca równowagą między bliskością a dążeniem do samodzielności. Jeśli dziecko wie, że jego życzenia były i są nadal brane przez dorosłych pod uwagę, nabiera pewności siebie. Nigdy nie wychowasz zadowolonego z siebie człowieka, jeśli nie poświęcisz mu czasu i uwagi.
Dla zdrowia psychicznego dziecko potrzebuje mocnej więzi z przynajmniej jedną osobą. I nie musi nią być rodzic biologiczny – jeśli przez dłuższy okres nie będzie stale obecny w życiu swojego dziecka, ono poszuka sobie kogoś innego, bardziej „wiarygodnego”.
O ile noworodek chce, żeby ktoś stale przy nim był, o tyle trzymiesięczne dziecko już pragnie, żeby była przy nim jedna i ta sama osoba. Doskonale odróżnia obcych od swoich i jednoznacznie faworyzuje tych ostatnich. To pierwsza nagroda dla bliskich, którzy ofiarowali dziecku swój czas i uwagę. Obecność swoich daje maluchowi poczucie bezpieczeństwa.
Gdy więź jest naprawdę mocna, zarówno dziecko, jak i opiekunowie mają z niej szereg korzyści:
Opiekunowie – bardzo łatwo im wytrwać w wysiłkach związanych z pielęgnacją malucha, czują się pewnie w roli rodziców, co wpływa na ich ogólną pewność siebie, odnajdują wreszcie sens życia. Nie szukają już oparcia w poradnikach, programach i nie słuchają żadnych rad w rodzaju: „Nie wolno wpuścić malucha do swojego łóżka”. Reagują intuicyjnie, sami przeczuwając, jakie są potrzeby fizyczne i emocjonalne ich dziecka.
Dzieci – mniej chorują, bo nie muszą w ten sposób ogniskować na sobie niczyjej uwagi, są grzeczniejsze i spokojniejsze. Potrafią długo bawić się same i mniej marudzą (marudzenie to świetne narzędzie zwracania na siebie uwagi opiekunów). Zdecydowanie rzadziej płaczą, mają bardziej stabilne samopoczucie. Bo wrażliwi rodzice mają grzeczne dzieci. Po prostu!
I jeszcze jedna rzecz: im większe oparcie w swoim opiekunie czuje dziecko, tym chętniej i częściej się od niego oddala, eksploruje świat. I nie oznacza to bynajmniej, że jest do rodzica mniej przywiązane, jak obawia się Magda, mama czteroletniej Zuzi z Zagórza. Pisze: „Córka z każdym pójdzie za rączkę; zrobi »pa, pa« i odchodzi. Moja teściowa uważa, że to dowód na słabą relację ze mną, że córce jest wszystko jedno, kto się nią zajmuje”. Teściowa Magdy nie ma racji – dzieci, które „idą z każdym”, nie są pozbawione więzi. Wręcz przeciwnie – one są ufne, bo więź jest tak dobrej jakości. Gdy dziecko daleko odchodzi na placu zabaw, to znak, że jest pewne, że czuwasz nad nim, opiekujesz się i zawsze je odnajdziesz.
Rozpuścić? Czemu nie!
Największym wrogiem stworzenia udanej więzi jest obawa przed rozpuszczeniem dziecka. Wielu dorosłych dziś ludzi padło ofiarą tego właśnie powszechnego w pokoleniu ich rodziców strachu.
Julita z Wałbrzycha, czytelniczka SENSU, opowiada: „Gdy urodził się Antoś, moja mama miała dla mnie tysiące rad. Wciąż mi powtarzała: »Nie noś go, nie leć na każde jego zawołanie, niech trochę popłacze, nic mu się przecież nie stanie, nie przyzwyczajaj go, że cały czas jesteś«. Dotarło do mnie, że gdy to ja płakałam, mama myślała i zachowywała się podobnie – nie reagowała. Zrozumiałam też, że teraz odwiedzam ją nie z potrzeby serca, ale z obowiązku. Nie czuję między nami więzi”.
Młodzi rodzice żyją pod presją przedobrzenia. A przecież niemowlęcia nie da się rozpuścić! Reagowanie na fizyczne czy psychiczne potrzeby dziecka nie jest brakiem dyscypliny. Trzeba je karmić, trzymać na rękach, bujać, kołysać i mieć jak najbliżej siebie. Jeśli rodzic nie będzie reagował na płacz własnego dziecka, ono będzie wiedziało, że nie może na niego liczyć.
Pomóc tacie
Ojcowie mają większy problem z budowaniem więzi ze swoimi dziećmi niż matki. Bynajmniej nie dlatego, że są mniej czuli, wrażliwi lub mniej takiej więzi potrzebują, ale dlatego, że statystycznie przebywają z dziećmi rzadziej. Powszechnie uważa się, że ojciec powinien wkroczyć w życie potomka, gdy ten już zaczyna chodzić i mówić. W ten sposób pozbawia się mężczyznę czerpania przyjemności z pięknego okresu rozwoju malucha, na który przypada gaworzenie i raczkowanie.
Ktoś, kto boi się wziąć na ręce swoje dziecko, nie zbuduje z nim głębokiej więzi. Dlatego trzeba zrobić wszystko, żeby tatusiowie jak najwcześniej i jak najwięcej obcowali z maleństwem. Niemała w tym rola partnerek. A zatem, droga mamo:
Nie izoluj fizycznie ojca od dziecka. Nie zastępuj go swoją matką lub nianią. Nie zostawiaj szczegółowych instrukcji, nie przygotowuj wszystkiego, bo w ten sposób wdrukowujesz swojemu partnerowi, że jest tylko twoim pomocnikiem.
Utrwalaj chwile na fotografiach. Zadbaj, żeby na pulpicie jego komputera był nie tyle portrecik dziecka, ile on sam i dziecko – roześmiani, objęci, wtuleni w siebie. I zawsze sadzaj ich obok siebie przy stole.
Gdy syn chce się przytulić
Łatwiej zbudować więź z córką. Chłopcy odchodzą od rodziców, oddalają się i opuszczając dom rodzinny, nie podtrzymują więzi. To prawda, ale nie wynikająca z ich natury, tylko z tego, jak zostali wychowani. Dziewczynkom daje się znacznie więcej dotyku, pieszczot, mają przywilej siedzenia rodzicom na kolanach, przytulania się. Chłopcom bardzo szybko tej przyjemności się odmawia – w obawie, że nie wyrosną na „prawdziwych mężczyzn”. A przecież wszystkie dzieci potrzebują tego samego. Mimo to wielu rodziców nadal poświęca chłopcom mniej czasu, mniej ich dotyka, zmusza do większej samodzielności, odsuwa od siebie – „dla ich dobra”. Błąd, wielki błąd!
Rodzice to pierwszy rozdział nauki życia. Ich ciało, głos, zachowanie, reakcje – to wszystko buduje wiedzę dziecka o świecie i relacjach międzyludzkich. Jeśli ta wiedza jest nieprzyjazna, przełoży się to na negatywne postrzeganie świata. Dzieci, z którymi nikt nie wytworzył silnej więzi emocjonalnej, często są nielubiane przez rówieśników, agresywne, przekonane, że „muszą walczyć o swoje”. Jako dorośli nie lubią swojego ciała, nie szanują go, deformują dietą, a nawet kaleczą – by tylko nie nauczyć się czerpać przyjemności z bodźców dotykowych.
Brak więzi rzutuje również na emocje i postawy opiekunów. Wychowanie przestaje być wtedy przyjemnością, a staje się wyłącznie obowiązkiem. Takie rodzicielstwo będzie tylko co najwyżej poprawne, ale nigdy nie da satysfakcji i spełnienia.
To nieprawda, że:
- Matka zawsze tworzy silniejszą więź z dzieckiem niż ojciec.
- Ojciec ma bliższy kontakt z synem niż z córką.
- Rodzice adopcyjni nigdy nie będą tak związani z dzieckiem jak naturalni.
- Da się stworzyć głęboką więź z dzieckiem, nawet jeśli czasem dostanie klapsa.
- Cesarskie cięcie skazuje rodziców na pewien dystans w relacji z dzieckiem.
- Jeśli ojciec nie uczestniczy w porodzie, nie zbuduje głębokiej więzi.
- Rodzic powinien być dla dziecka przede wszystkim autorytetem.
- W wychowaniu najważniejsze jest, żeby dziecka nie rozpuścić.