Pamiętacie opisy bicia dzwonów w Gabriela Garcíi Márqueza? Najczęściej informowały o czyjejś śmierci. W prozie wielkiego Kolumbijczyka często dostrzec można podobieństwa z wschodnioeuropejskim kręgiem kulturowym, te znane z Mickiewicza czy Miłosza. Objawia się to w dziedzinie, która podszywa zawsze prozę Márqueza, tę dotykającą tajemnicy śmierci. To uważne uczestniczenie w misterium „przechodzenia na drugą stronę”, gdzie lęk miesza się z groteską.
Pompa funebris po staropolsku
Najpierw przez cztery dni biły wszystkie dzwony. Świat w zasięgu ich dźwięku musiał się dowiedzieć, że oto odszedł ktoś wielki. Wyobraźcie sobie potem mroczne wnętrze kościoła, w którym w ciemności rozświetlonej tylko światłem z witraży i świec trwa skupiony tłum. W pewnym momencie głośno otwierają się wrota kościoła, po posadzce dudni tętent koński, a do ołtarza zbliża się jeździec na białym koniu. Po chwili widać jego twarz – okazuje się, że jest to postać do złudzenia przypominająca zmarłego. Trwają uroczystości pogrzebowe,
pompa funebris. Niekiedy organizowane nawet w rok po śmierci tego, którego dotyczą. To ceremonia pogrzebowa na sposób sarmacki. Teatralne przedstawienie, w którym obecnych wywołane miały być ekstremalne emocje: ekscytacja i przerażenie, zadziwienie i wzruszenie. W takich ceremoniach magnackie rody celebrowały majestat śmierci, ale także pokazywały potęgę zmarłego i jego rodu. Śmierć była narzędziem budowania wizerunku. Należało żyć godnie, a umierać wystawnie.
To, jak człowiek odnosi się do śmierci zmieniało się i zmienia nie tylko w czasie, ale także w przestrzeni. Można powiedzieć, że w ceremoniach przejścia akcent kładziony jest to na skończenie się czegoś, to na zgodne z wiarą i nadzieją rozpoczęcie się czegoś nowego. Zawsze jest to spotkanie z nieznanym, a to jest uświetniane w bardziej lub mniej okazały sposób. I dlatego różne tradycje podchodzą do kultu zmarłych nie zawsze z żalem i smutkiem towarzyszącym przemijaniu, ale też z nadzieją i radością na spotkanie z nowym.
Mariachi na grobach, lampiony na rzekach
Wyrazem wyjątkowego kulturowego tygla są ceremonie Día de los Muertos, czyli Dnia Zmarłych w Meksyku. Łączą w sobie to, co przyniosła cywilizacja chrześcijańska z tym, co pochodzi z wierzeń prekolumbijskich. Smutek podszyty radością. Od połowy października w sklepach pojawiają się dekoracje podobne do tych z anglosaskiego Halloween. Kupuje się „pan del muerto”, czyli chleb zmarłych – co ciekawe! – w kształcie figury dziecka. W domach pojawiają się ołtarze poświęcone tym, którzy odeszli. Z kuchni dochodzi zapach ich ulubionych potraw, zgodnie z wiarą, że zmarli będą mogli nasycić się choćby zapachem potraw. Następuje odwiedzanie grobów… z prezentami dla zmarłych! Istnieją miejscowości, gdzie po współczesność przez całą noc trwa biesiada przy grobach bliskich. Stoły są bogato zastawione, a wokół grają Mariachi!
Podobnie w Ekwadorze. Tam na cmentarze zanosi się ulubione potrawy zmarłych, a biesiadnicy odczekują z rozpoczęciem uczty do momentu, gdy uznają, że dusze umarłych już się nasyciły. Czy dalekie jest to od okruchów chleba zanoszonych na groby staropolskie, znane z lektury „Dziadów”?
Podobnie świętują pamięć zmarłych ich bliscy na Filipinach. Cmentarze zapełniają się ludźmi, a obok grobów wyrastają namioty. Wspominanie nieobecnych to w pewnym sensie odwiedziny rodzinne. Filipińczycy wykorzystają to spotkanie dla scementowania czy naprawiania relacji między członkami rodziny. Zmarli pomagają w ten sposób żyjącym.
Japończycy czczą zmarłych na przełomie lipca i sierpnia. Wierzą, że podczas świąt zwanych Bon lub O-Bon ich duchy odwiedzają swoje dawne domy. Powstają ołtarzyki, na których składane są dla nich prezenty. W wielu miastach trwają festyny połączone z tańcami i celebracją. W wielu częściach Japonii błądzącym duszom odnalezienie drogi ułatwiają zapalane na progach lampiony. Na powitanie, na początku świąt są to mukaewi, czyli ognie powitalne, a po zakończeniu – okuribi. Piękną tradycją jest także puszczanie świecących lampionów na łódce na rzece. Przypomina to rytuały z Indii, gdzie małe lampki płoną nad Gangesem, w Varanasi.
Pogrzeb jak wesele
Jeśli większość świata uznaje dzień zmarłych jako okazję do spotkania się z tymi, którzy są po drugiej stronie, to mieszkańcy Ghany wieżą , że ich zmarli pozostają z nimi na zawsze. Dlatego na co dzień pozostawiają im pierwszy łyk każdego napoju. Pogrzeby w Ghanie mają szczególny charakter. To uroczystości, których rozmach i fantazyjność porównywać można tylko do wesela. Celebrowane są wszystkie dokonania zmarłego, w formie obrzędów, które są jak
trailer z jego życia i czynów. Wśród celebracji, tańców, bębnów brakuje tylko fajerwerków!
Bo nic się nie kończy, tylko zmienia formę.
Autorka Bloga Roku 2010 w dziedzinie kultury
www.osztuce.blogspot.com